Rozdział Dziesiąty

Zacznij od początku
                                    

Wzrok utkwiony miał w twarzy Harry'ego, który od kilku chwil był na skraju wytrzymałości, ale tłumił całą złość w sobie, którą miał nadzieję okiełznać. Oddychał tak głośno i intensywnie, ze Louis obawiał się, czy nie eksploduje z nadmiaru złości, jaka nim władała. Ale mimo wszystko nie bał się go. Jego dłoń wciąż spoczywała na tej, należącej do mężczyzny, a z czasem chłodna skóra stawała się coraz cieplejsza. Wraz z tym doświadczeniem, kryształ przy jego piersi również stawał się cieplejszy, a co za tym szło, wnętrze jego serca.

- On... On wie, ale myśli, że jeszcze cię nie zabiłem, i że tego nie zrobię.

- Zrobisz to?

Pytanie wypadło z jego ust niekontrolowanie i nieplanowanie, ale gdy już padło, nie żałował. Była to przecież myśl, która dręczyła go już od czasu, gdy Harry pojawił się w jego życiu. Niewątpliwie stał się jego niezrozumiałą częścią.

Wzrok Harry'ego przesunął się na ich dłonie, które spoczywały jedna na drugiej. Gest, który wykonał następnie, zaskoczył chyba również jego samego: palce niepewnie owinął wokół drobnej dłoni Louisa, ale chcąc sprawdzić, czy nie ściśnie jej za mocno i nie skrzywdzi go, rozluźnił uścisk kilka razy, a później powracał palcami do poprzedniego miejsca. Louis obserwował uważnie każdy jego ruch, bo chociaż nie widział za wiele w pogrążonym w mroku pomieszczeniu, dokładnie widział sylwetkę mężczyzny, zarys jego dłoni i jego twarz, przepiękną twarz. Była przerażająco piękna.

Nie można było o nim stwierdzić, że egzaltacja była jego cechą główną, ale jednocześnie nie pozostawał całkowicie obojętny. Wyglądało to tak, jakby uczył się o człowieku i tego, jak być człowiekiem. To tylko utwierdzało Louisa w tym, że wewnątrz niego, chociaż głęboko, kryły się resztki tego, co ludzkie. Choćby były to tylko nasiona, które jeszcze można uratować, zasiać na nowo. Louis czuł, że chciał się tego podjąć. Mógł, ponieważ oswajał się z jego obecnością i uczuciem towarzyszącym mu przy każdym, kolejnym spotkaniu.

- Wydaje mi się, że to ty budzisz we mnie człowieka. Człowieka, którym kiedyś byłem.

Ciche słowa ledwo przebiły się przez ciszę. Nie były wypowiedziane beznamiętnym tonem, były pełne wielu uczuć, miękkie i łagodne. Były odpowiedzią na jego zadane wcześniej pytanie, której nie spodziewał się nigdy uzyskać. Nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko i nie spodziewał się, że właśnie taka padnie odpowiedź.

Rozchylił swoje usta, ale nic nie było w stanie z nich się wydobyć. Głos ugrzązł mu w gardle, ale i tak nie miał w planach, aby powiedzieć coś konkretnego. Zaniemówił na długą chwilę, z szeorko otwartymi oczami i wypiekami na policzkach, które pojawiły się nagle, zaraz po usłyszeniu tych kilku słów. Słów, które zmieniły wiele.

- J-ja... Ja... - wydukał cicho, potrząsając swoją głową w oniemieniu. Nie pomagał mu fakt, że ich dłonie wciąż pozostawały złączone. Był pewien, że Harry nie odbierał tego jako coś niezwykłego i wyjątkowego, ale dla Louisa było to coś, co odbierało mu zdolność mówienia i racjonalnego myślenia. - Nie rozumiem.

Zmarszczył swoje brwi w niezrozumieniu i w końcu podniósł wzrok, aby spojrzeć głęboko w jego intensywnie zielone oczy. Czuł, jakby mógł patrzeć w nie godzinami, z każdą chwilą odkrywając w nich coś fascynującego i pięknego. Czuł, jakby nie miały końca, nieskończenie piękne i głębokie...

- Nie wierzę, że nie ma dla ciebie ratunku. Nie jesteś zły.

- Nie wiem, jak to jest być dobry. Nie pamiętam nawet, jak to jest być człowiekiem.

- Myślę, że mógłbyś się tego nauczyć, jeśli tylko byś chciał.

Mimo że nie trwało to długo, a same okoliczności były niecodzienne, między nim a Louisem utworzyła się więź, która teraz tak po prostu nie mogła być zerwana. Obecność Harry'ego była na porządku dziennym od jakiegoś czasu i przekształciła jego życie w coś innego. Obfitego w nowe wrażenia, nieznane mu wcześniej doświadczenia.

Light Inside Of Me (Larry Stylinson) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz