Rozdział IV

796 71 108
                                    



Kiedy zadzwonił budzik, próbowała jak zwykle zignorować jego przeraźliwy dźwięk. Naciągnęła poduszkę na głowę, ale alarm wył nadal. Mark, wyłącz budzik, jeszcze chwilę, błagam. Pięć minut, proszę, tylko pięć minut. Dłonią obszukała prześcieradło. Nie ma. Komoda! Tam! Próbowała strącić telefon na podłogę kapciem, ale nie mogła go dosięgnąć.

Z jękiem poddania, powlokła się do komody, na której poprzedniego wieczoru położyła telefon. Marka nie ma, przypomniała sobie z nagłym bólem w sercu. Musiała, jak zawsze w takich chwilach, odetchnąć i przeczekać bez ruchu, aż ból odejdzie. Jeszcze nie umiała sobie radzić ze zbliżającym się rozwodem.

Spojrzała na wyświetlacz. Dziś zdąży. To sobie obiecała wczoraj. Tylko potrzebowała kawy. Wieczorem przygotowała sobie kubek napoju, więc teraz wstawiła go do mikrofali.

Czemu znów tak długo nocą pracowała? Głowa była ciężka jak ołów. Szycie zabierało jej coraz więcej czasu, było pasją jej życia. W zasadzie dawało jej poczucie, że żyje, że jest sobą, że sama coś tworzy. Uwielbiała to. No, i szyjąc nie myślała o niczym innym. Nie było Marka, nie było rozczarowań, bólu, straty. Tylko ona i cudo wychodzące spod igły.

Wciąż siadała przy starej maszynie, przy której uczyła się szyć jej mama, zanim założyła z ojcem rozpoznawalną w całym świecie firmę I&I, rodzinną firmę Gordonów, i przy której Isabelle stawiała swoje pierwsze kroki. Były na rynku dużo lepsze maszyny, ale ta była szczególnie droga jej sercu.

Kiedyś, kiedy jeszcze mieszkała z Markiem i była szczęśliwą żoną, często projektowała stroje i organizowała pokazy w agencji rodziców. Zawsze były przyjmowane entuzjastycznie i dobrze się sprzedawały.

Miała zmysł artystyczny, a wszystko co robiła było typowo użytkowe i dawało się nosić. Szyła pod pseudonimem, nie pokazując się nigdy na wybiegu. Nie chciała, by jej sukces był dziełem znanego już w środowisku nazwiska. Tak bardzo pragnęła być ceniona ze względu na nią samą i na własne osiągnięcia.

Rodzice twierdzili, że jest zdolną projektantką, że ma talent, który mógłby zaprowadzić ją wysoko, ale Isabelle była zbyt zajęta małżeństwem i Markiem, by myśleć o sobie i swojej karierze.

Teraz marzyła o ponownej szansie, często projektowała, ale nie miała środków na to, by zaistnieć w branży jako samodzielny designer.

Nadal szyła sobie prawie wszystkie ciuchy, więc zawsze wyróżniała się wśród ludzi. Nieświadomie wybierała kolory i materiały podkreślające barwę oczu, miękkość włosów, zwiewność sylwetki. Wyglądała jak kolorowy motyl w jednobarwnym tłumie.

Chociaż ostatnio do szycia kupowała za grosze na pchlim targu lub w sklepach z używaną odzieżą, zawsze wybierała materiały wysokiej jakości, które po „recyclingu" zmieniały się nie do poznania. Kiedy szyła i projektowała, świat przestawał istnieć, liczył się tylko odgłos maszyny i delikatne prześlizgiwanie się materiału między palcami.

Pod dotykiem drobnych dłoni Isabelle powstawały niepowtarzalne, urokliwe bluzeczki, niezwykłe suknie, doskonale skrojone żakieciki i płaszczyki, oryginalne dodatki.

Piękny krótki zielony płaszczyk w deseń pierwszych wiosennych listków powstał za starej narzuty na łóżko, którą znalazła na wyprzedaży sklepu z używanymi ciuchami. Był raczej ozdobą niż źródłem ciepła, tak samo jak cieniuteńkie rękawiczki, zresztą i tak wiosna była wyjątkowo ciepła.

Proste spodnie i dopasowany żakiecik w kolorze o dwa tony ciemniejszym wyczarowała z olbrzymiej garsonki, noszonej wcześniej przez jakąś solidnych rozmiarów kobietę. Pasowały idealnie do płaszczyka.

SzansaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz