1. Pacanie, nie znasz jej nawet.

Start from the beginning
                                    

W końcu zabrzmiał ostatni gwizdek, a rezerwowi zawodnicy i cały sztab szkoleniowy Rosjan wybiegli na boisko świętować zwycięstwo, My za to migiem odłożyliśmy niepotrzebne rzeczy do szatni i zaczęliśmy rozgrzewkę. Kibice chyba byli tak samo nakręceni jak my, bo wznosili wiwat po każdej długości od siatki i z powrotem przez nas przebiegniętej. I dam sobie rękę uciąć, że ktoś liczył moje pompki.

- Panowie, atak, kapitan do sędziego - odezwał się trener. Zrzuciłem bluzę, otarłem ręce o spodenki i podszedłem do sędziego. Gdy on rzucał monetą, ja spojrzałem gdzieś za niego. I to był, kurwa, błąd.

***

   Wychodziłam z tej hali spocona jak świnia. Miałam wrażenie, że zmęczyłam się meczem Rosjan tak samo jak oni i kowboje. Idąc w korytarzem, rozpięłam granatową kamizelkę. Skręciłam w pierwsze drzwi po prawej stronie i z ulgą spojrzałam na swoje zajebiście wygodne ogrodniczki oraz koszulkę, które wisiały na posrebrzanym wieszaku. Gdy tylko przeciągnęłam białe polo przez głowę, poczułam się jak nowo narodzona. Chłód szatni delikatnie mnie ostudził i chwalmy Pana, bo miałam wrażenie, że jeszcze dwie minuty tego meczu, a spłynę ze słupka na ziemię.

No właśnie, bo to ja prowadziłam to spotkanie USA-Rosja.

A ludzie rzucali mi takie spojrzenia, jakbym przyszła w nieodpowiednim stroju w nieodpowiednie miejsce.

Dobra, nie miałam tyle doświadczenia co inni sędziowie. Byłam od niektórych swoich kolegów po fachu ze dwa razy młodsza. Ale umiałam i lubiłam to robić. Z dużym naciskiem na "umiałam" i "lubiłam", bo widziałam przypadki, w których sędziowie siedzieli na tym słupku jak za karę, do tego nie wiedząc co to podwójna. A ja wiedziałam.

I nie wahałam się odgwizdać.

Chyba powoli uczyłam się ignorować spojrzenia innych, gdy dowiadywali się, kto prowadzi dzisiejszy mecz. Może dlatego, że nigdy od tych wszystkich zdziwionych nie usłyszałam jeszcze słowa skargi?

A może dlatego, że miałam blond włosy i mój mózg nie przyswajał takich informacji?

Nie wiem, w każdym razie te mniej, czy bardziej ukradkowe spojrzenia już nie bardzo mnie ruszały, ale dzisiaj znalazł się wyjątek. Wyjątkowy wyjątek, pod każdym względem.

  No bo patrzcie, stoję na tym słupku, drużyny schodzą na przerwę techniczną. Stoję i myślę, kto w końcu naprawi tę pierdoloną klimatyzację, bo ja już nie wyrabiam i nagle kątem oka widzę, że na halę wchodzi nasza reprezentacja. Jeden na drugiego pokrzyczał, trzeci czwartego pociągnął za rękaw, piąty ukradkiem się wymknął, w końcu usiedli. Drużyny wracają na boisko, ja dmucham w gwizdek. Jakoś tak wyszło, że po kolejnej skończonej akcji spojrzałam na tych naszych wielkoludów. A tu się okazuje, że jeden z nich spojrzał na mnie. Ale nie, że raz spojrzał i już, bo to by było normalne. No usiadł taki cielak i się gapi. Takim durnym, niewiele rozumiejącym spojrzeniem. Ale jakby trochę radosnym. I skupionym chuj wie na czym. Nawet Kubiak obok się skapnął, że coś nie tak, bo szturchnął go parę razy w ramię, Szalpuk się dołączył. Ale ostatecznie obaj się zaśmiali i dali chłopakowi spokój. A ten wlepiał we mnie spojrzenie do końca spotkania.

Dzięki Bogu, że się udami do krzesełka przylepił, bo już miałam go dość.

Wciągnęłam na siebie swoją koszulkę i zapięłam ogrodniczki. Rzuciłam sportowymi butami do torby i zostawiłam ją tam na ławce, po czym wróciłam na halę, już w roli kibica.

- Pani Bineti, można na chwilkę? - usłyszałam tuż przy wejściu. Jak szłam, tak się zatrzymałam. Jaki koleś od challengu mnie zatrzymał, powaliło mu się coś z tymi tablecikami i nie dał mi przejść na trybuny jak normalnemu kibicowi.

The very first sightWhere stories live. Discover now