something to celebrate

156 27 5
                                    


° ° ° °

Adam wyszedł z fabryki przyczep wprost na ciężki od gorącej wilgoci, typowy dla Henrietty, letni dzień. Przetarł czoło. Zaczął iść w kierunku swojego samochodu, z zafrasowaniem myśląc o rzeczach, które musiał jeszcze dzisiaj zrobić, zanim będzie mógł wreszcie uszczknąć odrobiny odpoczynku. Wtedy zauważył Ronana. Opierał się niedbale o błyszczący bok swojego smolistego BMW. Całkowicie nie pasował do tej okolicy. Był jak czarny opal pośród zwykłych kamieni. Spojrzenia niemal wszystkich pracowników fabryki skupiły się na jego dumnej sylwetce. Patrzyli na niego z zazdrością, podziwem albo i czymś jeszcze, ale on zdawał się tego nie dostrzegać. Machnął ręką na Adama.

- Co tu robisz?

W chwili, gdy do niego dołączył, Adam poczuł, że spojrzenia jego współpracowników przenoszą się z Ronana na niego samego. Ich niekryta ciekawość sprawiła, że opalona skóra na karku zamrowiła. Do natarczywych spojrzeń dołączyły szepty, które jednak szybko ucichły, kiedy Ronan odepchnął się od samochodu i zdjął ciemne okulary. Jego zaciekły wzrok skutecznie uciął wszystkie komentarze i natarczywe gapienie się.

- Wsiadaj, frajerze. Przejedziemy się.

Adam odwrócił głowę w lewą stronę, patrząc na skrawek suchej trawy, gdzie zaparkowane było jego auto, ale Ronan szybko machnął ręką.

- Możesz wrócić po swojego grata później. Parrish, no dawaj.

Mięśnie Adama były napięte z wyczerpania, a oczy piekły niemiłosiernie z braku snu. W małym mieszkaniu czekała jeszcze na niego kupka ubrań, którą musiał uprać. Przez krótką chwilę rozważał możliwość odrzucenia oferty Ronana, ale chłopak patrzył na niego wyczekująco, bębniąc palcami o dach swojego samochodu. Dostrzegł w tym geście jakieś napięcie i niepewność. Adam wsiadł do wozu.

W tym samym momencie szepty jego współpracowników wzmogły się, a złowrogie spojrzenie Ronana już nie zadziałało. Adam zmusił się do trzymania głowy wysoko, choć jego policzki płonęły. Pewnie zastanawiali się, co koleś taki jaki Ronan robił z takim kimś jak Adam Parrish. Wyczerpanym refleksem chłopca z kurzem pod paznokciami i sińcami na skórze. Czasem Adam zadawał sobie dokładnie to samo pytanie.

- Kurwa, nareszcie - Ronan burknął, siadając za kierownicą i zatrzaskując drzwi. - Myślałem, że żywcem się tam roztopię.

BMW zamruczało i zimne powietrze uderzyło w Adama, sprawiając, że zadrżał przez nagłą zmianę temperatury. Ronan bez słowa wyłączył klimatyzację i zamiast tego opuścił szyby.

- Gansey dowiedział się czego nowego o jaskini? - Adam zapytał, ponieważ nie mógł wymyślić innego powodu, który stałby za aurą niecierpliwego wyczekiwania, która otaczała Ronana. Jego palce zacisnęły się i rozluźniły na kierownicy, a on sam boleśnie przygryzał dolną wargę w całkowicie niepodobnym do niego geście. Zerknął na niego przelotnie i szybko przeniósł spojrzenie na drogę.

- Nie.

To oznaczało, że nie mieli się spotkać z Ganseyem. Adam zmarszczył brwi.

- Mam dziś sporo rzeczy do zrobienia.

Ronan przewrócił oczami.

- Mam sporo rzeczy do zrobienia - powtórzył piskliwym głosem, przedrzeźniając akcent w głosie Adama. - Mogą poczekać. To nie może.

- Pieprz się, Lynch - Adam odpowiedział, a może tylko pomyślał. Nagle jego powieki zrobiły się ciężkie, łagodne mruczenie silnika usypiało go. Prawdopodobnie powinien wykazać większe zainteresowanie celem ich przejażdżki, jednak danie upustu ciekawości wymagało od niego energii, której w tej chwili nie miał. Zresztą, Ronan pewnie i tak nic by mu nie zdradził. Adam oparł głowę swobodniej o zagłówek i przymknął powieki, delektując się wiatrem gładzącym jego twarz i przynoszącym upragniony chłód nagrzanej skórze.

something to celebrate | ronan lynch/adam parrish (tłumaczenie)Where stories live. Discover now