Rozdział 2.

151 25 9
                                    

Dzień dobry.

Strasznie mi się wszystko opóźniło. Przepraszam, ale dość duże problemy w życiu offline skuteczni pozbawiły mnie chęci i siły do napisania czegokolwiek. Ale już jestem, a za niedługo wakacje. Mam nadzieję trochę nadrobić z pisaniem i udostępniać rzeczy jak najczęściej. Cóż... Zobaczymy jak to wyjdzie. A na razie zapraszam do czytania i miłej lektury.

**********************************************************************************

Dochodziła już 13, kiedy mężczyźni, oboje obładowani torbami z zakupami, wtoczyli się do mieszkania Grantaire'a.

- Rzuć to gdziekolwiek - powiedział Grantaire samemu upuszczając torby w przedpokoju. Po czym odchodząc rzucił: - Skoczę jeszcze na chwilę do łazienki i możemy ustalić co i jak dokładnie chcemy zrobić.

- Jasne - powiedział Enjolras powoli odkładając swoje pakunki na kanapę, po czym usiadł i zaczął rozglądać się po mieszkaniu.

Było stosunkowo małe i nie było w nim zbyt wielu mebli. Na środku salonu stała mała kanapa i stolik, pod ścianą na starej komodzie i stosie książek balansował telewizor. Kuchnia była połączona z salonem i również nie prezentowała się jakoś zjawiskowo. Jedynie konieczne wyposażenie. Oprócz tego w mieszkaniu znajdowały się jeszcze dwie pary drzwi, zapewne do sypialni i łazienki. Jednak pomimo tak skromnego wyposażenia nie ulegało wątpliwości, do kogo mieszkanie należy. Po pierwsze, Grantaire nie posiadał ani jednego regału, więc wszystkie jego książki, a była ich cała masa, leżały w chaotycznych stosach pod ścianami. Pomiędzy nimi można było się dopatrzeć starych butelek po alkoholu i różnych innych napojach, ale nie było ich wcale aż tak wiele. Znacznie mniej niż Enjolras się spodziewał. Bardzo go to ucieszyło.

No i oczywiście wszechobecne obrazy czy obrazki najróżniejszej maści. Od wielkich płócien z kolorowymi krajobrazami, przez piękne akwarele, do czarno białej martwej natury i niezliczonych bardziej lub mniej dokładnych szkiców ludzi. Niektóre z nich były z pewnością pozowane i widać było, że zostały dopracowane do ostatniej kreski, a przy innych ledwo można było się domyślić co przedstawiają. Były to szkice codzienności Paryża. Ludzie w metrze, w parku i w kawiarni, studenci na uczelni. Prace były dosłownie wszędzie. Wiele z nich było przyklejonych do ścian, niektóre leżały na podłodze w stertach, wystawały z książek lub szkicowników, prawdopodobnie służąc jako zakładki.

Enjolras uśmiechnął się widząc to. Wstał z kanapy i zaczął przyglądać się z bliska tym wiszącym na ścianach. Pośród wielu obcych twarzy zobaczył również ich przyjaciół. Niektórzy pozowali, inni prawdopodobnie nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że są portretowani. W pewnym momencie jego wzrok padł na dość dużą kartkę otoczoną innymi mniejszymi. Na jednej z nich zobaczył szyld kawiarni Musain, w której często odbywały się spotkania ich grupy. Inne przedstawiały każdego z członków z wyjątkiem jego oraz Grantaire. Oczy Enjolrasa powędrowały na dużą kartkę, gdzie ku swojemu zdumieniu zobaczył niemal idealny rysunek samego siebie. Został uwieczniony podczas jednego ze swoich przemówień. Enjolras był pod wrażeniem tego, jak podobny, ale równocześnie różny jest od osoby, którą codziennie widział w lustrze. Rysy jego twarzy były znacznie szlachetniejsze na obrazie, a jego spojrzenie błyszczało ekscytacją, która zawsze w nim wzbierała, gdy tylko mówił o czymś, w co wierzył. Jednak na rysunku nie było śladu zmęczenia, które tak często pojawiało się na jego twarzy. Podkrążone oczy i pogorszona cera zniknęły i choć Enjolras nigdy się nad tym nie zastanawiał, to ta jego wersja, na którą właśnie patrzył była powalająco piękna. Nie było w nim żadnej skazy. Nic, czego można by się przyczepić.

"Dlaczego wszystkich innych narysował tak dokładnie, a mnie zmienił?"

- Wybacz bałagan - usłyszał za sobą głos wchodzącego do salonu Grantaire'a. Odwrócił się i wrócił z powrotem na kanapę.

SzansaWhere stories live. Discover now