2 rozdział

1.6K 159 212
                                    

Patrzyłam na bruneta z niedowierzaniem.

– Zostawiłaś zakupy – kontynuował zupełnie niezrażony, jakby to było coś normalnego, że dwie młode dziewczyny będą nocowały u nieznajomego, starszego mężczyzny. – I obiecałaś pomóc sprzątać.

– Tak, ale nie było mowy o nocowaniu.

Głowa mi pulsowała z nadmiaru atrakcji, które życie i moje nierozważne decyzje nam zafundowały.

– Chodźmy do domu, później zdecydujecie.

To nie był nasz dom, my go nie posiadałyśmy. Po śmierci rodziców okazało się, że nie mamy nic poza ubraniami, kilkoma pamiątkami, zdjęciami czy skromną, srebrną biżuterią, którą ciocia Bogusia zabrała z toaletki, bo pewnie to też by przepadło. Połówka bliźniaka, w której mieszkaliśmy, była na kredyt i bank zajął ją z wyposażeniem.

Dom. Marzyłam o nim. O dużej rodzinie siedzącej wieczorem przy kominku, grającej w gry planszowe czy po prostu oglądającej telewizję. O świętach spędzanych przy choince, wysokiej aż pod sufit; o radości i śmiechu; poczuciu bezpieczeństwa i miłości. Zdawałam sobie sprawę, że nie chodziło o sam budynek, tylko o atmosferę, którą tworzyli ludzie, ale miejsce też miało swoje znaczenie.

– Hej, nie jesteś chyba żadnym zboczeńcem, co? Albo mordercą? – spytała zadziornie Dorota, patrząc spod długich rzęs na Alexandra.

Nie wierzyłam własnym uszom, a wręcz otworzyłam usta ze zdziwienia, ale nie zdążyłam zrobić z nich użytku.

– Słucham? – Zszokowało go pytanie Doris, ale widząc śmiech w jej oczach, rozluźnił się i pozwolił sobie na żart. – Nie, nie jestem ani zboczeńcem, ani mordercą. Jestem tylko Czerwonoskórym, ściągającym skalpy z głów kobiet, podstępnie sprowadzonych do mojej siedziby.

– Dużo już ich masz? – ciągnęła żart Doris. – Taki przystojniak to pewnie całą kolekcję.

– No cóż... Kilka się zdarzyło – odpowiadając, pomasował dłonią kark.

Nie patrzył na nas, tylko przed siebie. Pomyślałam, że w słowach Doroty musiała się kryć prawda. Zapewne wiele kobiet przewinęło się przez jego łóżko. Musiały być piękne i seksowne. Sama nie wierzyłam w swoje siły i urodę, myśląc o sobie niezbyt pochlebnie, co wiązało się z niską samooceną. Nie miałam szans u takiego mężczyzny, nie ta liga. Ale najważniejszym pytaniem było to, czy chciałam czegoś więcej, niż zwykłej znajomości? A jeśli miał żonę lub narzeczoną? Stałą partnerkę? W Ameryce było to popularne. Odwróciłam wzrok od niego; już i tak namieszał mi w głowie.

– Nie możemy tu zostać ani nocować u ciebie. Przyjedziemy jutro, a teraz zadzwonię po taxi. – Wyjęłam telefon z torebki, ale po odblokowaniu klawiatury okazało się, że miałam tylko jeden procent baterii. Zanim odnalazłam numer postoju taksówek, rozładował się całkowicie. – Doris daj swój.

– Mój też jest rozładowany, przecież zadzwoniłabym do ciebie, gdzie jestem. – Przewróciła oczami i pokręciła głową, jakby to ona była starszą siostrą i dawała mi reprymendę. – Mówiłam ci, żebyś kupiła nową ładowarkę, bo ta się psuje.

– Alex, użyczysz mi telefon?

Zarumieniłam się po czubki uszu, gdy posłał mi władcze spojrzenie. Jego oczy lśniły w świetle ulicznych latarni, wyglądając mrocznie, ale nie byłam przestraszona. Pragnęłam go. Pragnęłam zedrzeć z niego ciuchy i sprawdzić, czy ciało ma tak boskie, jak sobie wyobrażałam. Pragnęłam sprawdzić, czy pod koszulką kryją się włoski na klatce piersiowej, w których mogłabym zanurzyć palce. Pragnęłam poczuć na sobie jego pocałunki i dłonie, szukające erogennych stref. Pragnęłam...

Przestałam na moment oddychać, próbując pozbyć się tego szaleństwa z głowy.

– Nie.

– Nie? – powtórzyłam za nim.

– Nie. Zostawiłem go w domu, ale odwiozę was, jeśli tak bardzo chcecie wracać do siebie.

Nie chciałam, na pewno nie chciałam, ale strach przed nieznanym był silniejszy.

– Wodzu prowadź – rzuciła Doris, spoglądając raz na mnie, raz na niego. Energicznie ruszyła w stronę, z której przyszliśmy, dając nam krótkie sam na sam, by kilka kroków dalej zatrzymać się i popatrzeć w gwiazdy.

– Julio?

Oczekiwał odpowiedzi, podczas gdy ja nie byłam w stanie zebrać myśli. To, jak wymawiał moje imię z tym swoim typowym, amerykańskim akcentem, działało jakoś dziwnie na mój stan emocjonalny. Spojrzałam na wyciągniętą dłoń o równo przyciętych paznokciach. Powoli wysunęłam swoją i złączyłam nasze palce.

– Dobrze – odpowiedziałam, tylko dlaczego miałam wrażenie, że popełniłam największy błąd w życiu?

***

– Skąd wzięły się wasze przezwiska? – Pełną elektryzującego napięcia ciszę, przerwał jego głos.

Dłoń mi się spociła w jego uścisku i cieszyłam się, że byliśmy już blisko celu wędrówki.

– Mama tak na nas wołała. Na mnie Hulia, bo śpiewałam z nią piosenki Julio Iglesiasa, którego uwielbiała. A Doris, ponieważ długo na wszystkich i wszystko mówiła Dori. Mama mówiła las, kot czy okno, a ona odpowiadała Dori i mama zaczęła wołać za nią: „Gdzie jest moja Doris" i tak się przyjęło.

– Nie wiedziałam. Hej, co znaczy długo? – Dorota zapiszczała z niezadowoleniem i wychyliła się lekko do przodu, by popatrzeć na mnie z uwagą.

– No cóż, w wieku trzech lat ciągle mówiłaś na kota Dori, a nie Pchełka, to samo na misia Teddy'ego, z którym spałaś. Ogólnie na większość rzeczy. Potem z tego wyrosłaś i buzia ci się nie zamykała – dodałam kąśliwie.

Widziałam niezadowolenie na twarzy siostry, odznaczające się lekko skrzywionymi ustami, które wydęła nerwowo oraz przygryzionym policzkiem i bruzdą na czole. Wyglądała dokładnie tak jak mama, gdy malowała obrazy w skupieniu. Włosy upinała w koka na czubku głowy, związując je gumką recepturką, by nie przeszkadzały ciemnozielonym oczom w pracy. Często przyglądałam się, stojąc za otwartą bramą garażową, jak mieszała farby na specjalnej paletce. Śmierdziało terpentyną, dlatego nie pozwalała nam przebywać w pobliżu, ale był to zapach, który kojarzyłam tylko z nią.

Dorota odziedziczyła jej wygląd. Kasztanowe loki, bujnie spływające po plecach, z naturalnie rudym połyskiem, który wydawał się płonąć, jak wieczorne ognisko, gdy poruszała głową. Krągłą pupę, szczupłą talię, wydatny biust, twarz w kształcie serca. I wzrost krasnoludka, ale tego jej najbardziej zazdrościłam, przy swoich stu siedemdziesięciu siedmiu centymetrach. Ona mogła mieć każdego faceta, ja, jeśli chciałam nosić wysokie szpilki, tylko koszykarza.

Kątem oka spojrzałam na Alexandra. Jego czarne oczy patrzyły ze zrozumieniem, jakiego do tej pory nie zaznałam od nikogo. Uśmiechał się łagodnie, na co serce zabiło mocno, jednocześnie ściskając wzruszeniem za gardło. W tym momencie nie istniał świat dookoła. Nie było domów, ulicy, świergotu ptaków. Nie było granatowego nieba, migoczących gwiazd. Tylko on i ja. Mogłabym pójść za nim nawet do piekła, gdyby poprosił.

Mocniej ścisnął mi dłoń, dając do zrozumienia, żebym wróciła na ziemię, ale to tylko wywołało kolejną falę myśli. Od dawna nie szłam z nikim za rękę. W szkole średniej, gdy pierwszy raz pocałował mnie chłopak imieniem Bartek, byliśmy parą przez ponad miesiąc. Wygadany blondyn i nieśmiała szatynka plątali się po korytarzach szkoły, bawiąc w związek. Nie miałam sumienia z nim zerwać, ale denerwował mnie wiecznie spoconymi dłońmi i nadmiernym ślinieniem się podczas pocałunków.

Aż się wzdrygnęłam na te wspomnienia.

Z zamyślenia wyrwała mnie wesoła rozmowa, jaką prowadziła siostra z Alexem. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że już byliśmy pod jego domem, dopóki nie potknęłam się na kamiennych schodach, a brunet otworzył drzwi i zaprosił nas do środka.

– Zobacz, Doris, księżniczka obudziła się ze swojego świata zadumy! – Rozbawiony mężczyzna uśmiechał się zawadiacko.

Miałam ochotę zatrzymać ten uśmiech na dłużej, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. W jakimś głupim odruchu rzuciłam w niego puszką, chwyconą ze stolika w przedpokoju, i zaczęłam uciekać w stronę salonu. To była odrobina szaleństwa, na którą sobie pozwoliłam. Nigdy tak się nie zachowywałam. Zawsze byłam tą rozważną i twardo stąpającą siostrą, matką, przyjaciółką.

Alexander rzucił się w moją stronę, ale oberwał puszką od Doroty. Przez chwilę nie wiedział, kogo ma gonić i serdecznie się roześmiał. Tak przyjemnie było usłyszeć jego śmiech, chociaż wydawało mi się, że sam jest zdziwiony swoją reakcją.

Postanowiłam pociągnąć zabawę, w końcu raz się żyło, a mi też od życia coś się należało, nieważne, że miało to trwać tylko ulotną chwilę. Nie mogliśmy zrobić większego bałaganu, niż ten który zastaliśmy, więc gdy natrafiłam dłonią na puszkę, mimowolnie rzuciłam ją w jego kierunku. Tylko że ta miała w środku dość dużo piwa i ochlapała jego koszulkę. Złapał jednak pojemnik w locie, zanim trafił go w pierś, i natychmiast odrzucił w moim kierunku. Groźne, a jednocześnie rozbawione spojrzenie czarnych oczu wmurowało mnie w ziemię. Puszka trafiła w ramię, opryskując kurtkę, bluzkę i spodnie, po czym wydała brzęczący odgłos, odbijając się od podłogi.

– Chyba musimy wziąć prysznic. – Jego twarz spoważniała, a oczy pociemniały, o ile czarne tęczówki mogły przybrać jeszcze ciemniejszy kolor.

– To wyzwanie czy obietnica?

Tępa idiotko, po co go prowokujesz? – zbeształam się w duchu za to, co powiedziałam. Wstyd ugasił moją wesołość, a i mężczyzna spochmurniał. Pojawiła się u niego maska, jaką przyodziewał, nie chcąc pokazać jakichkolwiek uczuć.

– Ja idę pierwsza! – Dorota zakomunikowała swoją obecność.

– Łazienka powinna być na górze. Mój kolega miał zadbać o wyposażenie, więc powinnyście znaleźć jakieś ręczniki i kosmetyki. Gorzej, jeśli chodzi o lodówkę, bo miałem przylecieć dopiero za dwa dni – tłumaczył, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. Czułam się jak zwierzyna w klatce.

– Dziękujemy, nie jesteśmy głodne. Tylko... – zaczęłam mówić niepewnie, nie wiedząc, jak zareaguje.

– Tak? – Pytająco uniósł brew do góry. Tę z pieprzykiem.

Hulia, Nieidealni PREMIERA 08.03.2021Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz