#136 [Rumunia]

243 33 1
                                    

   Na drodze prowadzącej do twierdzy Neamţ, pod  koniec września 1686 roku, widać było nadciągające  wojska. Za oddziałem kawalerzystów uzbrojonych w kopie, który otwierał pochód, jechało dwanaście dużych armat  ciągniętych przez woły, za nimi oddział oficerów kawalerii, na jego czele stali trzej: jeden w  kwiecie wieku, sposępniały, zamyślony i rozgniewany, oraz dwóch trochę  starszych. Ich trzech,  wszyscy byli odziani w  polskie szaty. Na końcu  szła duża liczba wojsk,  dorożki, bagaże, piechurzy, szlachta pospolita, szli  wymieszani bez ładu, z podniesionymi sztandarami i opuszczoną głową, dzierżyli broń, [szli] ze smutkiem na twarzy i bólem w sercu. Nie było słychać ani fujarek, ani bębnów, jedynie tętent koni i ciężki chód z trudem  poruszających się ludzi, dlatego że od dziesięciu dni
konie żywiły się tylko korą drzew, a ludzie jedli same owoce.

Mimo to ta licha armia wiele razy poskromiła butę spod znaku półksiężyca, a ci czołowi oficerzy to hetmani Jabłonowski i Potocki, pomiędzy nimi zaś sam Jan Sobieski, król Polski.

Zatem jak ma nie być zmartwiony i rozgniewany sławny król? On, Sobieski,  lechicka duma, bohater  chrześcijaństwa, wybawiciel Wiednia, po raz drugi musi ruszyć na Turków,  wcześniej jeszcze  rozgromić Tatarów i  Mołdawian, musi  przyglądać się słabej armii, pozbawionej żywności,  gnębionej przez wrogów,  którzy gotowi są odpierać własną piersią walkę z nim i niszczyć wszystko co  można, łącznie z tym, co  udałoby się ocalić; ci  napotkani na drodze sieją tylko przeraźliwe spustoszenie!

Jak już wspomniałem, szedł powoli i zamyślony. Hetmani będący obok zachowywali ciszę, szanując jego zmartwienie, które podzielali.

- Co to za zamek? Zapytał Sobieski kiedy, podniósłszy głowę, ujrzał na szczycie wzgórza wznoszącą się przed nim twierdzę Neamţ. Na pewno jakaś siedziba mołdawskich rozbójników!

- W czasie wojny hospodarowie mołdawscy zazwyczaj ukrywali tutaj bogactwa, odpowiedział Potocki.

- Ach tak! Jedźmy więc ją podbić! Och! Ale bym się zemścił na Kantemirze, który mnie oszukał i doprowadził do utraty tylu wojowników!

- Ja radziłbym zostawić tę
twierdzę, powiedział Jabłonowski, i jechać dalej. Mamy przecież tylko działa polowe, nie szturmowe.

- Ależ nie! Na świętego Jana – mojego patrona! Nie będzie mówił świat, że twierdza obroniła się przed Sobieskim bez walki! Skoro nie mamy armat? Weźmiemy ją rękoma!

- Imię Waszej Królewskiej Mości jest wystarczającym działem, dodał Potocki.

Duma Polaka od razu wzrosła od tego pochlebstwa, twarz mu się rozchmurzyła na myśl o zwycięstwie, tak łatwym do zdobycia i natychmiast rozkazał szeregować wojska w kierunku twierdzy.

W zamku było osiemnastu wartowników, wysłanych przez logofeta z Neamţu, w celu ochrony twierdzy, z powodu braku garnizonu, który przebywał w Fălciu u boku Kantemira, gdzie kwaterowała armia turecka. Kilka godzin wcześniej przybył do zamku jakiś młody wartownik, lecz jego zmęczony koń, kiedy się pasł, wydał go trzaskiem, który rozlegał się przy murach.

- Wypij duszkiem, chłopcze, powiedział pewien starzec, po którym widać było, że wszystkich przesłuchuje, i powiedz nam co jeszcze widziałeś w Jassach?

- Co miałbym jeszcze widzieć, dziadku? Bluźnierstwo! Dokonano świętokradztwa!

- A potem mówią, że są chrześcijanami!
       
- Chrześcijanie zrabowali cerkiew i  relikwiarz z monastyru.  Nie wiecie jeszcze?  Przyjechali, żeby ukraść  świętą z Cerkwi Trzech  Świętych
Hierarchów. Relikwie świętej Paraskewy z Epiwatu, przywiezione na koszt hospodara Vasile-Vodă.

『ciekawostki o Europie środkowo-wschodniej』Where stories live. Discover now