Finn spojrzał na nią z ledwo widoczną urazą, ale tylko wzruszył ramionami.

- No ba. Czarownik i dzwonek? Poza tym, przynajmniej nie ma Jehowych ani akwizytorów, a ja nie muszę tłumaczyć się Clave z usmiercenia kolejnego sprzedawcy rewolucyjnych garnków do gotowania brzoskwiń. Czysta praktyczność.

Łowczyni spojrzała na niego podejrzliwie.

- Kto normalny gotuje brzoskwinie?

- Już nikt. - Czarownik spojrzał na nią ze stuprocentową powagą. - Nie musisz mi dziękować. To był mój dar dla świata.

Teraz prowadził ją nowoczesnym, czarno-białym holem, wypełnionym jednak mnóstwem bibelotów, książkami i płytami. W rogu o ścianę opierał się rower, tuż obok stosu co najmniej XVII- wiecznych manuskryptów w skórzanych oprawach ze złoceniami. Na pierwszy rzut oka Vicky mogła stwierdzić, że co najmniej połowa księgozbioru to prawdziwe białe kruki. 

Następnym pomieszczeniem był jasny, przestronny niegdyś salon, przepełniony dziwacznym zbiorem mebli i ozdóbek z najróżniejszych epok i stylów. W kącie stały ustawione na stojakach instrumenty: gitara elektryczna, skrzypce i saksofon, jeżeli miała zgadywać po kształcie futerału. Na ścianie naprzeciw wejścia znajdowało się ogromne, panoramiczne okno, jednak widok z niego zupełnie nie przypominał nocnego Chicago. Teraz był to widok ze szczytu ośnieżonej góry, w następnej chwili zamienił się w panoramę przenikliwie błękitnej zatoki. Vicky uśmiechnęła się, zachwycona spektaklem. Finn, nadal dźwigający Ralfa w ramionach, pokręcił głową. Machnięciem dłoni oczyścił XVIII-wieczną wersalkę z kilku ciężkich woluminów, starych pergamiów, nieaktualnego programu telewizyjnego, kilkunastu ulotek, puszki po Coli i kilku pustych pudełek po pizzy. Po namyśle zdematerializował pudełka. 

Delikatnie ułożył nieprzytomnego chłopaka na sofie i ponownie zmierzył mu temperaturę. Znowu wzrosła. Vicky stanęła tuż za czarownikiem i obserwowała go uważnie. Zobaczyła, jak zacisnął zęby i zmarszczył czoło. Poczuła nagły strach. Kiedy oni sobie żartowali, Ralf mógł...

- Czy on... Jaki jest jego stan? 

- Łatwo nie będzie. Demon, który was zaatakował, był silny. Wiesz w ogóle, jaki to był gatunek? - Czarownik wyciągał z niewielkiego kredensu zioła, odczynniki, słoiczki z maściami.

-Nie. Znaczy się, myślałam, że to sukkub, ale był zbyt potężny. Nie wiem. To coś mogło nawet nie mieć nazwy. - Vicky czuła się bezradna. Nienawidziła tego. - Powiedział, że nazywa się Derriel. Derriel Upadły.

Rozległ się głośny trzask. To butelka, wypełniona krwistą cieczą rozprysnęła się w drobny mak, wyślizgnąwszy się z drżących rąk Finna. Chłopak, nie zwracając uwagi na rosnącą czerwoną plamę, odwrócił się do niej ze zmartwiałą twarzą.

- Jak? Jak się nazywał?

- Derriel... Finn, co to znaczy? 

- Jasna cholera. - czarownik zacisnął dłonie na kasztanowych lokach. - To znaczy, że mamy totalnie przerąbane. Totalnie, na śmierć i kaplicę. Cholera, cholerna cholera.

- Aniele... Jak bardzo?

- Bardzo? Bardzo to mało powiedziane. Kobieto, ukatrupiłaś mojego ojca!  No, a teraz on ukatrupi mnie.

Vicky zgłupiała.

- Ojca? Przecież to była samica.

Czarownik palnął się w czoło.

- Czy ty. Naprawdę. Myślisz. Że to ma dla nich jakiekolwiek znaczenie?! - skrzydlaty był śmiertelnie blady.

W tym momencie Ralf jęknął głośno i zwinął się na kanapie. Victoria poczuła przypływ irracjonalnej wściekłości, wypierającej strach.

- Finn.

- Nawet testamentu nie mam...

- Finn, uspokój się. 

- Za młody jestem, by umrzeć...

- Finn, do jasnej cholery, uspokój się i przestań histeryzować! Dasz radę go uleczyć? Tak czy nie?

- Może i dam, ale po co, jeżeli i tak nie dożyjemy wtorku? Aaauu, za co to miało byś?! - czarownik trzymał się za policzek, a Vicky chuchała na palce.

- Za optymizm. Na Anioła, masz strasznie twardą facjatę.- czarownik spojrzał na nią dziwnie. -Ty go ulecz, ja wezwę wsparcie.

- To i tak nie ma znaczenia. Derriel nas dor...

-Cholera!

- Już, już się uspokajam.

Finn wstał i podszedł do niewielkiej szafki, wypełnionej kryształowymi fiolkami z przeźroczystym płynem. Victoria zauważyła, że drżą mu nogi. Czarownik odkorkował jedną fiolkę i wzdrygnął się. Przez kilka sekund wpatrywał się w ciecz, aż w końcu przystawił butelkę do ust i wypił całość. Kryształ zadźwięczał, uderzając o drewniany blat stolika, a Finn zgiął się wpół szarpany dreszczami. Vicky rzuciła się do przodu, ale dziwaczny atak trwał zaledwie kilka sekund. Brunet wyprostował się, już spokojny, ale nadal dyszał ciężko.

- Nie pytaj, co to za świństwo, bo i tak ci nie powiem. Grunt, że działa. - oczy czarownika błyszczały nienaturalnie.

- Ty... Jesteś cały czas wstawiony, prawda? - zapytała powoli Victoria. Finn skinął głową.

- Zasadniczo, bliżej temu do narkotyku. - Finn znowu uśmiechał się sarkastycznie-  Grunt, że działa.- czarownik zatarł ręce i spojrzał na Ralfa. Szepnął, jakby sam do siebie:

- Jasne, że dam radę go uleczyć.

- Niepokoi mnie szaleństwo w twoich oczach, wiesz? Wyglądasz, jakbyś miał go pokroić na narządy.

- E tam. Przesadzasz. A, własnie .-  Finn odwrócił się od rozcieranych w moździerzu ziół i klepnął się w czoło. Sięgnął do kredensu i wyciągnął z niego malutki słoiczek z zielonego szkła, po czym podał go Victorii. Dziewczyna odkręciła, i aż zapiekły ją oczy od intensywnego zapachu eukaliptusa. Naczynie było pełne żółtobiałej  maści. Kaszlnęła.

- Matko... Co to jest? Ma kopa.

Finn uśmiechnął się kpiąco i wrócił do rysowania kredą pentagramu na podłodze. Wyglądał, jakby już zapomniał o Derrielu i grożącym im niebezpieczeństwie.

- Jak ci powiem, to i tak nie uwierzysz. Posmaruj sobie tym ramię, powinno zneutralizować ryzyko lykantropii. 

-Dzięki... Naprawdę. Mogę coś zrobić? 

- W kuchni jest jedzenie.- wskazał na wąskie drzwi po lewej. Vicky pokręciła głową.

- Nie, nie jestem głodna.

Finn westchnął.

-Nie zrozumiałaś. Ja jestem głodny. W tym momencie powinnaś się zapytać, czy też bym coś chciał, a ja bym powiedział, że kanapki.

-Po prostu nie chcesz, by ktoś kręcił ci się pod nogami, prawda?

- To ty to powiedziałaś. Ale jak już idziesz, to nie zapomnij o kanapkach!

Vicky prychnęła. 

- Lecz go. Załatwię posiłki.

 W kuchni wyciągnęła telefon i  upewniła się, że czarownik jej nie słyszy. Wybrała numer do Instytutu.

Uwaga! Napisalam to pod groźbą SOS'a- Herondale, fochnie m.



Miasto mroku DARY ANIOŁA FFWhere stories live. Discover now