- Nic się nie dzieje.

- Ben...

- Jak ci powiem to zaczniesz panikować i znowu będziesz patrzyła na mnie tym wzrokiem skrzywdzonego dziecka! - krzyknął odsuwając się ode mnie o kilka kroków. W myślach zaczęłam się modlić, bo wiedziałam, że nadchodzi najgorsze.

- Ben, taką gadką sprawiasz, że panikuję!

- Grałem ostatnio trochę... - zaczął mówić, a ja poczułam jak robi mi się słabo. To nie mogło się znowu dziać. - I wygrywałem! Przysięgam miałem już pokaźną sumę, ale ostatnim razem za dużo obstawiłem, źle to rozegrałem, postawiłem nie na tego zawodnika i wszystko przepadło...

- Ile? - wyszeptałam tylko, bo wiedziałam, że nie mam po co wdawać się z nim w dyskusje. Znowu zaczął obstawiać, koszmar zaczął się na nowo.

- Odegram się, przysięgam Alex, nie musisz mi dawać ani grosza, sam sobie poradzę tym razem.

- Ile Ben?

- To nie jest ważne. Dziś ten problem rozwiąże i będziemy mogli o tym zapomnieć. Za parę dni będziesz się z tego śmiała - ciągle mówił, ale żadne jego słowo nie było prawdziwe. W tej chwili był gotów powiedzieć wszystko, byle tylko się jakoś wybronić.

- Do jasnej cholery Ben, ile ?! - krzyknęłam, bo nie wytrzymałam. Im więcej gadał, im bardziej odwlekał ten moment, tym większa musiała być pula.

- Dziesięć tysięcy - powiedział bezbarwnym głosem.

- Mój Boże... - poczułam jak moje kolana się uginają. Usiadłam i schowałam twarz w dłoniach. Nigdy tego nie spłacimy, nigdy nie wyjdziemy na prostą.

- Lexi wydaje się dużo gorzej niż jest. Darują mi dług, jeśli dziś pójdę do podziemi i wejdę na ring. Mam tylko się tam stawić i spróbować powalić rywala, nie muszę nawet wygrywać. - W jego głosie brzmiała radość, której nie odczuwałam w żadnym stopniu.

- Do podziemi?! Czyś ty oszalał? Przecież tam wygrywa tylko ten, kto prawie zabije przeciwnika! To żadna wygrana, to strzał w kolano!

- To wygrana na loterii! Nie będziemy musieli oddawać pieniędzy, wystarczy, że tam pójdę i wejdę na ring. Czemu nie widzisz tej okazji?

Miałam wrażenie, że mój brat zwariował. Miejsce, które wyznaczyli to zwykła speluna, zbierają się tam najwięksi kryminaliści i agresorzy z całego miasta, walczą do momentu, gdy u przeciwnika puls robi się ledwo wyczuwalny. Wtedy znoszą go z ringu i zostawiają gdzieś z boku. Jeśli ktoś bywał z przegranym, to zabierali go do szpitala, gdzie próbowali go ratować, ale jeśli byłeś sam, to mogłeś nawet umrzeć. Nikt nie podchodzi do takich osób, zostawiają je na pewną śmierć.

A teraz Ben miał stać się taka osobą. Wszystko przez te jego durne zakłady i nałóg, który ciągnął się za nami od lat. Myślałam, że już z nim wygraliśmy, że już mu się polepszyło.

- Nigdzie nie idziesz - wstałam i skierowałam się do kuchni, musiałam napić się wody.

- Oczywiście, że idę, nie możesz mi zabronić.

- Nie pójdziesz do miejsca, gdzie cię zabiją! - krzyknęłam odstawiając szklankę mocno na blat, przez co ledwo nie pękła.

Nie odzywając się do mnie słowem uciekł do swojego pokoju i zatrząsnął za sobą drzwi. Byłam zmęczona, wycieńczona, ostatnie zmiany w pracy mnie zmordowały. Nie miałam na tyle siły, by w domu pilnować jeszcze brata przed misja samobójczą. Wiedziałam, że będzie próbował wyjść. Gdybyśmy nie mieszkali tak wysoko, byłabym pewna, że wyjdzie niepostrzeżenie przez okno. Choć raz mieszkanie na czwartym piętrze opłaciło się, musiałam tylko pilnować drzwi wyjściowych i tego, by do nich nie dotarł. Może był młodszym bratem, ale nadal był facetem. Wiedziałam, że w starciu, on by wygrał. Nie miałam szansy w konfrontacji, ale nie miałam też pomysłu jak go zatrzymać.

Głęboko wzdychając poszłam do łazienki i odkręciłam zimną wodę, by przemyć sobie twarz i szyje. Czekał mnie długi wieczór, nie mogłam dać się zmęczeniu. Prysznic trwałby za długo i miałby za dużo czasu by się wymknąć.

Kiedy zakręcałam wodę, usłyszałam ruch na korytarzu. Wyleciałam z łazienki i zobaczyłam jak drzwi wyjściowe za Benem się zamykają. Szybko zaczęłam do nich biec, ale gdy łapałam za klamkę, on wsuwał klucz od zewnątrz i mnie zamykał!

- Ben, nie rób tego! - krzyknęłam ile sił w płucach.

- Niedługo wrócę Lexi, wszystko będzie dobrze - usłyszałam jego głos po drugiej stronie. Wiedząc, że nie otworzy, sięgnęłam do torebki i zaczęłam szukać swojego kompletu kluczy, ale nie mogłam go znaleźć. Wysypałam całą zawartość na ziemie, ale kluczy nie było, ani w torebce, ani w kurtce. Musiał mi je zabrać, gdy byłam w łazience. Nie miałam jak wyjść z domu

- Och Ben, coś ty zrobił - oparłam się o drzwi i pozwoliłam nieproszonym łzom spłynąć po policzkach. Byłam bezsilna...

____

I jak Wam się podoba? Będę wdzięczna za każdą gwiazdę i komentarz :) Rozdziały będą pojawiać się co tydzień w soboty :)

NokautOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz