Pierwsze oko

897 142 56
                                    

*pół roku wcześniej*

Brzdęk sztućców niósł się po pomieszczeniu, gdy rodzina Park w milczeniu jadła obiad. Wszyscy przygnieceni natłokiem przerażających myśli o ostatnich wydarzeniach i nie za bardzo chętni, aby przerywać niekomfortową ciszę.

A na komodzie w przedpokoju leżał list zawiadamiający o śmierci państwa Watson. Najlepszych przyjaciół pani Park z czasów liceum. 

Emanujący z niej żal i rozpacz wypełniały pokój aż po brzegi, przelewając się również na resztę rodziny, a każda próba naprawienia czy zakrycia tej ciężkiej atmosfery jakimś żartem, z pewnością zakończyłaby się fiaskiem. Sytuacja była zbyt poważna. Siedzieli tak więc we czwórkę. Razem, ale osobno. Ze wzrokiem wbitym w rozgrzebane jedzenie i myślami o najgorszym. Tak właśnie wyglądały ostatnio niemal wszystkie ich posiłki. 

Wraz ze słońcem powoli chowającym się za horyzontem i szarzejącym niebem, ulice Naphord niemal pustoszały. Mimo wczesnej godziny, pozamykani w domach ludzie z przerażeniem wyczekiwali  następnego dnia, modląc się o odrobinę szczęścia. Sytuacji w Naphord nie można było nazwać złą. Była krytyczna. Ostatnie miesiące malowały na twarzach mieszkańców jedynie mnóstwo bólu, przerażenia i rozpaczy. Niewyobrażalnie brutalne morderstwa sparaliżowały całe miasto. Pourywane kończyny, poodcinane głowy, wyprute wnętrzności i unoszący się w powietrzu smród krwi stały się przerażającą codziennością, od której wszyscy desperacko próbowali się odciąć. Byleby tylko móc kontynuować normalne życie.

Wszystko jednak wskazywało na to, że dla Naphord nie było już żadnej nadziei. Wypróbowano chyba wszelkie możliwe sposoby na powstrzymanie masakry, na dłuższą metę marnując jedynie czas. Wprowadzenie godziny policyjnej, systematyczne patrole i przeszukiwania otaczających miasto lasów, zaopatrzenie mieszkańców w przedmioty przydatne do obrony własnej, zakaz wchodzenia na zaciemnione, opuszczone czy mniej uczęszczane tereny, zalecenie chodzenia w większych grupach ludzi. Stworzono nawet aplikację do szybkiego wysyłania sygnału policji w przypadku zauważenia czegoś podejrzanego. Nic nie przynosiło rezultatu. Ofiar nieustannie przybywało, a policja jedynie rozkładała ręce. Potwór z Naphord zawsze był o parę kroków przed nimi. Za każdym razem triumfując ponad bezradnymi, przerażonymi mieszkańcami i ciesząc się wolnością. 

W głowach pojawiały się coraz mroczniejsze myśli i scenariusze. Przeczucie, że masakra jest nie do powstrzymania, rosło z każdym dniem. Bali się, że już nic nie może ich uratować, że taki będzie ich nieunikniony koniec. Wciąż jednak tlił się w ich sercach leciutki płomyczek.

Każdemu na usta cisnęło się jedno pytanie: Czy jest jeszcze dla nas jakakolwiek nadzieja?

Zirytowany pan Park westchnął głośno i przerwał drażniące go od dłuższej chwili milczenie. W takiej ciszy ludzie mają tendencje do odpływania w najmroczniejsze zakątki swojej świadomości, a atmosfera w domu wypełniona rozpaczliwą pustką, to ostatnia rzecz, jakiej mógłby chcieć w niedzielny wieczór.

— Jak tam w szkole, Toby? — Nastolatek podniósł głowę znad pełnego od ostatnich dwudziestu minut talerza i spojrzał na swojego ojca. Nie był do końca pewien, co powinien na to pytanie odpowiedzieć. Wszystko, co przychodziło mu do głowy, tylko pogorszyłoby już i tak napiętą atmosferę. 

— Jak zwykle — odpowiedział wymijająco, po czym wrócił do grzebania widelcem w zimnych ziemniakach. 

— Odwieźć cię jutro? — odezwała się jego siostra. — Czy jedziesz z Loganem i Mel? 

— Od tego tygodnia podwożą mnie codziennie, ale dzięki, Ash. 

— Jakby kiedyś nie mogli, to mi mów. Urwę się z uczelni. — Spojrzała na młodszego brata z troską. Jeszcze niedawno nie mogła na niego patrzeć, zirytowana samym widokiem jego twarzy i dźwiękiem jego głosu. Jednak mimo standardowych sporów między bratem a siostrą, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nastał w ich życiu czas, kiedy muszą zacząć dbać o siebie nawzajem jak nigdy dotąd. W końcu stawką było ich życie. Każdy dzień może być tym ostatnim. A śmierć tak bliskiej im rodziny brutalnie im to uświadomiła, wylewając na głowy kubeł lodowatej wody.

Państwo Park spojrzeli na siebie smutno. Rozpacz wypełniała ich ciała aż po same brzegi, patrząc na przygnębione twarze swoich dzieci. Tak bardzo chcieli je ochronić od tego cierpienia. Zapewnić im sto procent bezpieczeństwa, odciąć od rzeczywistości i usunąć wszelkie wspomnienia i traumy. Przywrócić im beztroską młodość, której niestety nigdy nie odzyskają.

— Może zaprosisz ich do nas na kolację jutro? Mogliby zostać na noc i zrobilibyście sobie wieczór filmowy, jak za starych, dobrych czasów — zaproponowała kobieta, patrząc z delikatnym uśmiechem na zrezygnowanego syna. 

— Lepiej nie. Nie czuję się ostatnio najlepiej, więc tylko popsułbym całą atmosferę, a nie chcę im tego robić.

— Szczególnie Mel, co? — Ashley szturchnęła brata łokciem w żartobliwy sposób i zachichotała cicho. Delikatny rumieniec pojawił się na twarzy nastolatka, który próbował ukryć to za wszelką cenę. 

— Mogłabyś sobie darować takie teksty, Ashley — odburknął. 

— Nie obrażaj się, bo jak będziesz tak marszczyć brwi, to dorobisz się zmarszczek w wieku dwudziestu lat. Zluzuj trochę.

— To się ode mnie odwal.

Dziewczyna zaśmiała się pod nosem i poczochrała włosy zawstydzonego brata. 

— No nie mów mi, że próbowałeś ukryć te twoje maślane oczka na widok naszej prześlicznej sąsiadki. Wszyscy to widzą, idioto.

— Oj zamknij już twarz. — Zgromił dziewczynę wzrokiem, ale chwilę po złapaniu z nią kontaktu wzrokowego wybuchnął delikatnym śmiechem i ukrył twarz w dłoniach. Ashley poczuła niewyobrażalne ciepło w sercu na widok jego szczerego śmiechu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo za tym tęskniła. 

Już w trochę lepszym humorze zaczęły się z początku niezręcznie prowadzone rozmowy na jakieś bezpieczne tematy. Ktoś wspomniał coś o pogodzie, przez co temat przeniósł się na wspomnienia z wakacji i tak wszystko zaczęło się rozkręcać. Nim się obejrzeli, zapadł całkowity zmrok, a tematy wciąż się nie kończyły. Potrzebowali trochę odreagować i odciąć się od brutalnej rzeczywistości. Chociaż na tę krótką chwilę złapać drżący oddech. Przez ostatnie miesiące wydawało im się, że nie rozmawiali ze sobą tak dużo i wesoło, jak tego jednego wieczoru. Nawet przez moment poczuli się normalni. Jakby wszystko było jak dawniej. Niestety tylko przez moment.

Ich wypełnioną śmiechami rozmowę przerwał dzwonek do drzwi i wtórujące mu intensywne pukanie. Wszyscy momentalnie zamilkli, gwałtownym zrywem przywróceni do brutalnej rzeczywistości. Zamarli w bezruchu, nie wiedząc, co robić. Zaniepokojony Tobias wstał niepewnie z krzesła i wyszedł z jadalni. Cisza wisząca w pomieszczeniu ponownie ich przygniotła. Wręcz można było usłyszeć głośne bicie ich serc i skręcanie się żołądka. Zdawali sobie sprawę z tego, co oznaczała czyjaś wizyta po zmroku. Ashley wbiła wzrok w trzęsące się dłonie i odliczała w głowie sekundy, żeby opanować nadchodzący atak paniki. Ojciec zamknął oczy i razem z matką próbowali wyłapać jakikolwiek dźwięk czy fragment rozmowy. Każda chwila nieobecności Tobiasa dłużyła im się jak godzina. 

Chłopak zamknął drzwi i w szoku próbował wrócić do jadalni, podtrzymując się o ściany. Chwiejnym krokiem stanął w wejściu do pomieszczenia i spojrzał ze zmarszczonymi brwiami na rodzinę. Starał się skupić na ich zamazanych kształtach, ale jedyne, co dojrzał, to wirujące ściany i rażące go światło. Czuł na sobie zatroskane spojrzenia rodziny.

Jego oczy były puste, twarz niemal trupio blada, a policzki zalane łzami, mimo że nie wydał z siebie ani jednego szlochu. Cały świat wokół niego wariował. Wszystko wydawało się tak nierealne. Tak absurdalne, że nie mogło być prawdą. Nie mogło.
Nie był w stanie normalnie myśleć, czuć, mówić. Był całkowicie sparaliżowany. Jego własne ciało dusiło go od środka. Złapał się za gardło i próbował powstrzymać od hiperwentylacji i spowolnić nienaturalnie szybkie bicie serca.

Nieświadomie zrobił kilka kroków w przód i usiadł na swoim miejscu. Gdyby nie pomoc siostry, prawdopodobnie upadłby na ziemię, nawet tego nie zauważając. Wszyscy wpatrywali się w niego, oczekując jakiegokolwiek wyjaśnienia, jednak chłopak jedynie milczał. Wbił przerażająco pusty wzrok w przestrzeń przed sobą, a łzy nie przestawały cicho wypływać z jego oczu. Myślał, że kiedyś się do tego przyzwyczai. Ale są na świecie rzeczy, do których nie da się przyzwyczaić. 

— Ashley? — odezwał się zachrypniętym głosem, a jego usta wykrzywiły się w rozrywającej serce rozpaczy. Z gardła wyrwał mu się cichy i okropny szloch. — Możesz mnie jednak odwieźć jutro do szkoły? 

*W trakcie edycji* HeterochromiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz