— Było tak ciężko?

— Nie. Było łatwo, nie w tym rzecz, kiedyś ci opowiem.

Nie skomentował. Dopił kawę, zapaliliśmy jeszcze po papierosie, a potem pomogłam mu zadbać o anonimowy wygląd i kazałam mu zamknąć oczy. Zatyczki do uszu, brak widoczności i całkowite zaufanie, do którego został zmuszony, poskutkowało i po kilku minutach przedzieraliśmy się bocznymi uliczkami w stronę jego mieszkania.

Nie wiem właściwie, po co szłam razem z nim, ale póki mnie nie wyganiał, wolałam się upewnić, że dotrze w jednym kawałku. No i chyba wyobrażałam sobie, że coś się między nami zmieni. Znów poczułam ten dreszczyk emocji, intrygowała mnie sama myśl o przyszłości. Bez żadnych podtekstów żadnego rodzaju. Po prostu sama myśl o zagłębianiu się w relacji z kimś nowym napawała mnie optymizmem. Choć wiedziałam, że pewnie i tak potem będę tego żałować.

~*~

Sprytnie to wymyśliła, odcinając mnie od wszystkich bodźców z otoczenia. Nie czułem się zbyt pewnie, ale byłem na jej łasce i musiałem się z tym pogodzić. Daliśmy radę i byłem wdzięczny Katarzynie za pomoc, ale kiedy podeszliśmy pod mój dom, nie bardzo chciałem ją wpuszczać. Czułem się jednak zobowiązany, więc zaproponowałem, a ona się zgodziła.

— Chcę poznać twojego kota. Posiedzę kwadrans i sobie pójdę, nie dygaj — oświadczyła, widząc, jak rozglądam się nerwowo, idąc do windy.

Pocieszało mnie, że nie chciała siedzieć zbyt długo, ale kiedy zobaczyła Ame, zapomniała o swoim postanowieniu. Kto by pomyślał, że taka z niej kociara. Głaskała go, przytulała i dokarmiała chrupkami, które wyciągnąłem z szafki. Kot był wyraźnie zadowolony, dlatego nie komentowałem.

Zrobiłem dziewczynie jakieś kanapki z resztek z lodówki. Czułem, że tak wypadało. Sam byłem zbyt zmarnowany, by jeść. Potrzebowałem kolejnej kawy, ale nie chciałem uprzykrzać czasu Katarzynie. Zaparzyłem więc Earl Greya, którego dwie torebki dziwnym trafem walały się po kieszeni mojego płaszcza i podałem je wraz z mizernie wyglądającym śniadaniem. Przy okazji włączyłem radio, by coś zagłuszało niezręczną ciszę.

— Jesteś bogaty, prawda? — zapytała nagle, przenosząc wzrok z plazmowego telewizora na posiłek.

— Powiedzmy.

— I naprawdę nie masz w lodówce nic ciekawszego?

— Skoro już musisz wiedzieć, to nie mam. Nie jadam zbyt wiele — odparłem niechętnie.

Nie wiem, co ją tak nagle naszło, by się czegoś o mnie dowiadywać, ale z grzeczności – wiedząc o tym, jak czuła była na tym punkcie – starałem się zachowywać tak, by jej nie rozdrażnić. W końcu mogła jedną krótka wiadomością w Internecie zniszczyć moją karierę, musiałem być ostrożny. Jej zapewnienia nie znaczyły zbyt wiele. Nie ufałem ludziom.

— Widać — skwitowała z nieeleganckim mlaśnięciem.

Zjadła jedną z trzech kanapek i oświadczyła, że na więcej nie ma ochoty. Musiałem niedługo wyjść, więc jej nie zatrzymywałem. Gdy wypiła herbatę, pomogłem dziewczynie założyć płaszcz i zaprowadziłem ją do drzwi.

— Uważaj na siebie, dziwaku — rzuciła beztrosko na pożegnanie i wyszła, a ja mogłem wreszcie odetchnąć i spokojnie poużalać się nad swoim umysłowym kalectwem.

~*~


Po tym, co się stało tamtego dnia, Michaelis zaczął mnie unikać. Niby rozumiałam, ale myślałam, że tamta sytuacja nas jakoś zbliżyła i mimo swoich zasad, będzie zachowywał się ludzko. Nie wymagałam od razu, żebyśmy stali się przyjaciółmi, ale zwykłe, neutralne uprzejmości na pewno by nie zaszkodziły. Jednak, jak na kogoś, kto obawiał się, że zrujnuję mu życie, zachowywał się zupełnie nierozsądnie.

Postąpił zupełnie inaczej, niż się spodziewałam. Unikał mojego spojrzenia, ledwie wyczytywał mnie z listy i znikał z pola widzenia, gdy tylko dostrzegał mnie na horyzoncie. Po tym, co dla niego zrobiłam, czułam się dotknięta. Nie zamieniliśmy słowa, odkąd wyszłam od niego pamiętnego wtorku. Całe dwa tygodnie ignorował mnie na zajęciach, nie zadał ani jednego pytania, chociaż torturował całą resztę grupy.

W pewien sposób poczułam się oszukana. Odbiło się to na moim nastroju. Nie miałam ochoty jeść i chodziłam wiecznie zirytowana. Dlatego nienawidziłam ludzi, nawet, jeśli nie miało się w stosunku do nich żadnych wymagań, oni i tak zawodzili. A Michaelis zrobił to w możliwie najgorszy sposób, sprawiając, że poczułam się właściwie jak niewygodny mebel od teściowej, którego się nienawidzi i chciałoby się wyrzucić, ale jednak nie można tego zrobić. W końcu skasowałam numer dziwaka i postanowiłam przyjąć jego zimna taktykę.

Przestałam zwracać na niego uwagę. Na zajęciach notowałam, ale już nawet nie kłopotałam się, żeby udawać zainteresowaną czy aktywną. Znałam odpowiedzi, pisałam kartkówki, nadążałam z materiałem i całkowicie dałam się pochłonąć nauce i pracy, licząc na to, że poczucie krzywdy odejdzie samo. Michaelis wydawał się nawet nie domyślać, że jego zachowanie mnie ubodło, więc na przeprosiny nie miałam co liczyć. Za to mnie zawiódł. Nie odwdzięczył się.

Mściwa strona mojej osobowości uznała, że przy najbliższej okazji się odpłacę mu pięknym za nadobne. Nie oznaczało to oczywiście, że zamierzałam złamać dane mu słowo. Popełniał wiele drobnych gaf, których inni zdawali się nie dostrzegać. Mogłabym dopiec mu na tysiące sposobów, ale wolałam poczekać i uderzyć w najczulszy punkt, by konsekwencje zgnoiły go tak samo, jak on zgnoił mnie.

~*~

Potrzebowałem się odciąć. Niepotrzebnie tylko wspomniałem o tym Michałowi, bo jego jedynym sposobem była popijawa. Normalnie bym odmówił, ale kiedy spotkałem go na korytarzu koło biblioteki japonistyki, widziałem, że coś było z nim nie tak. Przyjaźniliśmy się tak długo, że nawet gdybym chciał, nie wypadało mi go zignorować.

Zgodziłem się na zakrapianą alkoholem imprezę, ale postawiłem warunki. Miał przyjść do mnie, sam, ewentualnie z siatkami pełnymi alkoholu, ale tego nie zrobił. Kiedyś składaliśmy się zawsze po równo, mimo że, mówiąc niedelikatnie, srałem pieniędzmi. Imponowało mi to równe traktowanie. Miałem wtedy wrażenie, że zależy mi na mnie z jakiegoś głębszego powodu. Jednak ostatnimi czasy wyciągał ze mnie kasę tak, że powoli zaczynałem to odczuwać. Tak, jakbym miał na utrzymaniu gromadkę bardzo wymagających bachorów.

Chciałem z nim o tym porozmawiać. W ogóle oboje musieliśmy się wygadać w starym, męskim stylu. Gdybym jeszcze tylko wiedział, jak to się robi...

— A alkohol gdzie?

— W sklepie, czeka aż go kupisz! — odparł, wchodząc w butach do salonu.

Skarciłem go wzrokiem, ale mnie zignorował.

— Masz jakiś problem?

— Musimy porozmawiać. O tobie i mojej forsie — oświadczyłem stanowczo.

Wolałem, żeby wiedział wcześniej. Sam chciałbym mieć czas, by przekazać niektóre sprawy w taki sposób, żeby nie brzmiały aż tak źle, ale rzadko ktokolwiek dawał mi szansę. Z Michałem było wyraźnie kiepsko, więc się nad nim zlitowałem.

Poszliśmy do sklepu. Jak na kogoś, kto nie włożył w popijawę nawet grosza, kumpel miał mnóstwo do powiedzenia. Naciągnął mnie na flaszki za łącznie kilka tysięcy, a potem jeszcze uparł się, żebyśmy drałowali autobusem na Patelnię, żeby spotkać się z dilerem. Mówiłem, że nie chcę żadnej amfy, więc zamówił zielsko.

Nie potrafiłem zrozumieć dokonywania takich wymian na oczach policji. To tak, jakby chciał zostać złapany, ale zapierał się, że tak jest najbezpieczniej. Nie ingerowałem w to. Wypłaciłem pieniądze, wetknąłem mu w rękę i powiedziałem, że poczekam przy KFC. Nie zamierzałem zostać złapany. Michał chyba też nie, bo wrócił zadowolony z kieszenią wypchaną marihuaną. Nie chciałem wiedzieć, ile tego wziął.


Gdy tylko wróciliśmy, zabrał jedną paczkę z wagonu fajek, które kupiliśmy. Rozdarł połowę i zmieszał je z zielskiem, a potem zrobił po skręcie i wręczył mi go, ceremonialnie oświadczając początek imprezy. Zawsze zaczynaliśmy od mieszanych, z czasem przerzucaliśmy się na czyste, a następnego dnia rano czułem się fatalnie, chociaż zawsze mi wmawiał, że tylko mi się zdaje. Dlatego zależało mi na tym, by spotkać się z nim w piątek, żeby odchorować w sobotę i w niedzielę zdążyć sprawdzić testy z japońskiego. Kanji zaczynały dziwnie się poruszać, gdy próbowałem je czytać po zielonym.

Dziwak z dyplomemWhere stories live. Discover now