Prolog

57 8 0
                                        

29 czerwca 2016, Detroit

Grupka mężczyzn siedziała w jednym z podmiejskich klubów, opróżniając kolejne kufle piwa. Mimo swoich czterdziestu lat na karkach, żaden z nich nie myślał o zachowywaniu się dojrzale. W głębi duszy nadal byli dzieciakami, które cieszyły się z każdej wspólnie spędzonej chwili. Szczególnie z tych ostatnich chwil wolności w wieczór przed wyjazdem na obóz o dźwięcznej nazwie "Boulevard Of Holiday Dream". Pomysł na zorganizowanie wakacji dla obcych ludzi zrodził się w ich głowach już dobre kilkanaście lat wcześniej i od tamtego czasu w wolnych momentach bez przerwy udoskonalali atrakcje dla uczestników. Jako, że Billie Joe Armstrong zarabiał najwięcej, to on był głównym sponsorem Bulewaru od dobrych dwudziestu lat.

W pewnym momencie ktoś uderzył pięścią w blat, przerywając gwar rozmów zebranych mężczyzn.

- Słuchajcie, w tym roku zabieram ze sobą pewną młodą damę, którą zapewne kojarzycie z moich opowiadań - oznajmił DeLonge.

Panowie zamilkli, aby sekundę później wybuchnąć gromkim śmiechem, jeden z nich zaczął nawet bić brawo.

- Gratuluję odwagi, gdyby się dowiedziała, jak ją nazwałeś to, możesz być pewien, że dostałbyś soczysty wpierdol z tej małej piąstki, Tom! - odpowiedział Mike.

- A ja chętnie ją poznam. - Na twarzy Tré zagościł szeroki uśmiech. Cool pochylił się do przodu i jednym, dużym łykiem opróżnił kufel piwa. - Musi być bardzo interesującą osóbką, skoro tak o niej mówisz - zaśmiał się, ocierając usta wierzchem dłoni. Wszyscy spojrzeli na niego ze zdumieniem.

- Nie znasz małej Costanzy? To przecież ulubiona siostrzenica Toma. - wykrztusił Benji.

- Wysłuchałem o niej przeróżnych rzeczy, ale nigdy jej nie spotkałem - westchnął głęboko, spuszczając wzrok. - A naprawdę chciałbym się z nią zaprzyjaźnić - dodał półgłosem.

Cała ekipa ryknęła jednym, głośnym śmiechem.

- Chrissy jest zbyt sassy na przyjaźń ze starym trepem, Cool. - Deryck zakrztusił się piwem.

Trè zaczął podnosić się z miejsca, ale Billie stanowczym ruchem położył mu dłoń na ramieniu, próbując uspokoić przyjaciela.

- Spokojnie, Chrissy jest całkiem sympatyczna, polubi takiego świrusa jak ty. - Uśmiechnął się do Cool'a, a ten usiadł z powrotem.

- Jesteś pierdolonym optymistą, Billie. - Mark wzniósł toast i wziął ostatnie parę łyków z kufla.

- Gdybym nie był, większość z was już dawno popełniłaby samobójstwo. - Zamieszał z uśmiechem piwo i wziął mały łyk, bacznie przyglądając się reszcie.

- Skromność, Armstrong, nie boli aż tak bardzo jak ci się wydaje.

Czarnowłosy skomentował słowa Drinta krótkim parsknięciem. Blondyn lubił mu docinać w taki sposób, znali się od zawsze i nauczyli się swoich zachowań na pamięć.

- Słuchajcie, panowie. Jutro zaczynamy całe dwa miesiące z dzieciakami w Los Angeles. Jesteście gotowi? - Hoppus podniósł głos, a wszyscy, jak jeden mąż krzyknęli, że są, może oprócz Coola, który po piwie uwielbiał narzekać.

- Ale jeżeli znowu spróbują mnie zamknąć w piwnicy z kotkami, bo Billie tak napisał w scenariuszu, to spadam stamtąd.

Ten w odpowiedzi uśmiechnął się dumnie.

Nagle do lokalu wszedł mężczyzna w czarnym, za dużym płaszczu i wielkim kapeluszu. Roztaczała się wokół niego aura tajemniczości oraz nienaturalnej powagi. Pewnym krokiem ruszył w stronę Armstronga. Wyciągnął z kieszeni bladą dłoń i podał ją Billiemu na przywitanie.

- Panie Armstrong, chciałbym z panem porozmawiać - powiedział, a widząc zaciętą minę mężczyzny, dodał - Na osobności.

Billie Joe z ociąganiem zsunął się z krzesła i podążył za przybyszem w głąb pomieszczenia. Ten nagle zatrzymał się w pół kroku i odwrócił się na pięcie do czarnowłosego.

- Mam dla ciebie ofertę nie do odrzucenia. - Szeroki uśmiech rozjaśnił delikatną twarz nieznajomego.

***
Reszta grupy w tym czasie ustalała szczegóły wyjazdu. Tym razem Trè zadziwił wszystkich i ze spokojem zgodził się na wszystkie punkty planu. W poprzednich latach zwykle kończyło się to pięściami Coola na czyjejś twarzy i rozbiciem kilku kufli piwa.

- Słuchajcie, w zeszłym roku nasi kucharze robili ciasta dla wszystkich, teraz twoi sportowcy powinni coś przygotować! - stwierdził Deryck i wskazał na Benjiego.

- Dwa lata temu były zawody. Teraz artyści! - odpiwiedział przekzując pałeczkę Trè i Mike'owi.

- Robienie łańcuchów świątecznych w dodatkowy wyjazd w przerwie świątecznej nie wystarczyło? - warknął Drint, a Cool mu przytaknął.

- To co, muzycy mają wszystko przygotować? - spytał znudzony Tom.

- Jenna i Cody zrobią kawał dobrej roboty, jeżeli dojdzie więcej dzieciaków o takich zdolniściach powinno pójść dobrze, DeLonge. - Mark poklepał go po plecach i szukał poparcia u przyjaciół.

Panowie dopiero po chwili zdali sobie sprawę z tego, że od dłuższego czasu Billie siedzi obok nich i przygląda im się z rozbawieniem.

- Co ten koleś chciał? - Ktoś rzucił pytanie.

Armstrong wzruszył ramionami, przez jego twarz przemknął ledwo zauważalny cień niepokoju.

- Mówił coś o tym, że nasz obóz jest najzajebistszy na świecie i gdyby nie Trè, to na pewno wziąłby w nim udział, a potem życzył powodzenia i sobie poszedł. - Billie wywrócił oczami.

- Czyli zawsze to moja wina, tak?! - oburzył się mężczyzna i cała grupka zaczęła się śmiać. Armstrong spojrzał w okno, za którym stał tajemniczy gość, kiwnął głową w jego kierunku, na co ten odpowiedział tym samym i odszedł.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Nov 22, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Party At the End Of the WorldWhere stories live. Discover now