ROZDZIAŁ 1: ILUZJA

338 35 19
                                    


              Stukot końskich kopyt na betonie, oznajmił przybycie królewskiego orszaku. Czarna, pięknie zdobiona karoca, która wjechała wolno na zamkowy dziedziniec, zatrzymała się nieopodal marmurowych schodów prowadzących do wnętrza okazałej budowli. Czekający na podjeździe lokaj, szybko znalazł się przy drzwiach powozu. Otworzył je i skłonił się nisko - jak miał to w zwyczaju robić.
              - Witamy na zamku królu Crodonie, władco Idragos i miast mu przyległych.
Mężczyzna, który wyłonił się z wnętrza karocy, miał prawie dwa metry wzrostu i wyraźnie różnił się aparycją od całej reszty Idragończyków. Dobrze lecz nie przesadnie zbudowany, o smukłej twarzy, na której nigdy nie gościł uśmiech i ponurym spojrzeniu, budził respekt wśród poddanych. Skinął głową na powitalne słowa lokaja, po czym ruszył wolno przed siebie. Zbroja, w którą był odziany lśniła w słońcu prezentując swą pełną krasę, a sam Crodon wyglądał w niej wyjątkowo dostojnie i groźnie zarazem. Kiedy wszedł do zamku, od razu skierował się do sali tronowej. Za nim podążyło spore grono rycerzy.
              - Czy ten mag, o którym mi wspomniałeś Eluosie, nie jest kolejnym oszustem próbującym okłamać mnie w sprawie Elianny? – zwrócił się do idącego tuż za nim doradcy i najlepszego wojownika razem wziętych.
Eluos miał niedźwiedzią posturę, a jego twarz okraszona była bujnym, ciemnym zarostem. Od dwudziestu lat wiernie służył swemu władcy i jeszcze nigdy go nie zawiódł.
              - Nie panie, jestem tego pewien w stu procentach. Zanim wezwano go na zamek, osobiście kazałem go sprawdzić – przyspieszył kroku, by zrównać się z królem i uniósł głowę, spoglądając mu w twarz.
Crodon zatrzymał się i zmrużył powieki, kierując wzrok na podwładnego.
              - Słyszałeś kiedyś przypowieść o dwóch wilkach, Eluosie? Jeden z nich jest czystym dobrem, niesie ze sobą miłość, światło, wiarę, nadzieję... a drugi jest zły. Reprezentuje sobą ciemność, mrok, rozpacz i gniew. Jak myślisz, który z nich ostatecznie wygra?
              - Ten, którego będziemy karmić, panie.
              - Więc skoro doskonale rozumiesz sens opowiastki z morałem, to się do niej niezwłocznie zastosuj. Nakarm złego wilka do syta i dopilnuj, by tym razem potomkini Elianny wpadła w nasze ręce.
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            
***
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            
Aeria była małym królestwem, odgradzającym się od potężnego i posępnego Idragos ogromną wodą. Od stu lat rządziła nim księżna Ceresne. Kobieta wyjątkowo wysoka – jak na królewski ród przystało – o delikatnej urodzie i łagodnym usposobieniu, kochająca poddanych z wzajemnością.
To bajkowe miejsce miało swój magiczny urok. Domy charakteryzowały się nietypową architekturą i barwnymi kolorami, lasy były gęste, wysokie i wyjątkowo zielone, a każdy kto postanowił tu zamieszkać, nigdy nie wracał na stare śmieci.
Zło natomiast, zostało wyplewione doszczętnie. Magiczne bariery otaczające królestwo, nie pozwalały na wpuszczenie nikogo, kto miał złe zamiary, a potężni i zaufani magowie księżnej wciąż pilnowali, by kraina winem i miodem płynąca, pozostawała czysta jak łza.
Rodowici Aeriańczycy kochali swój dom i z ciągłym niepokojem spoglądali w kierunku osadzonego na wzgórzach Idragos, które skutecznie odstraszało szarością i mrocznością. Niegdyś piękne królestwo rządzone przez zakochanych w sobie do szaleństwa ludzi – dziś miejsce, które od śmierci królowej Elianny, zaczęło tracić swój blask. Władane ciężką i twardą ręką, wiecznie łaknącego władzy Crodona, całkowicie wyblakło. Stało się smutne, ponure i wyjątkowo nieprzyjazne dla wszelakiej maści istot z zewnątrz. Krasnoludy czy elfy od dawna zamieszkujące idragońskie wzgórza, musiały się wynieść. Obecny król nie tolerował innych ras, jedynie magów trzymał blisko siebie, a ci, którzy mu oficjalnie nie służyli mieli zakaz praktykowania magii.
Najstarsi mieszkańcy z bólem w sercu wspominają o nieżyjącej parze, która rządziła Idragos najsprawiedliwiej jak potrafiła. Wspominają również, o starej jak świat legendzie Domu Zachodzącego Słońca, żywej od stuleci historii, która nieprzerwanie trwa w sercach i umysłach Idragończyków, i budzi w ich nadzieje na ponowne rządy Elianny i Sauginiusa. To jedyne co im pozostało...
              - Zanya! – Ciepły, kobiecy głos oderwał dziewczynę od czytania księgi napisanej przez niejakiego Maela Wolfsun - jej ojca i maga, który dziesięć lat temu oddał życie w walce, o obronę Aerii przed najazdem wojsk Crodona.
              - Już idę, matko! – Zanya zamknęła opasłe tomisko, po czym odłożyła je na ławkę i ruszyła w kierunku domu.
Pogoda dopisywała dziś wyjątkowo, gdyż na niebie nie było ani jednej chmurki. Korony drzew poruszane przez ciepły wietrzyk szeleściły ledwo słyszalnie, a ptaki śpiewały gdzieś wysoko na niebieskim sklepieniu. Zapowiadał się kolejny piękny dzień, w bajkowym królestwie.
              - Skarbie, pomóż mi z tym. – Czarnowłosa, niewysoka kobieta, o imieniu Abena, wskazała na misę z czystym praniem. – Z każdym dniem mam coraz mniej sił.
Dziewczyna uniosła prawą dłoń, a palcem wskazującym wyrysowała w powietrzu niewielkie kółko. Ciuchy znajdujące się w misie, zaczęły rozwieszać się na długim sznurze, jeden po drugim.
              - Powinnaś odpoczywać. Przecież bez problemu mogę wykonywać te wszystkie codzienne czynności, z niewielką pomocą magii. Dlaczego się tak przemęczasz? – Zanya zrobiła naburmuszoną minę, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
Abena spojrzała na swą jedyną córkę, która była wyjątkowo urodziwą młodą kobietą, o włosach jasnych jak kłos zboża i dużych oczach - niebieskich, jak magiczny turkusowy kamyk w jej naszyjniku.
              - To jedyne co mi pozostało, kochanie. Gdybyś ty robiła za mnie wszystko, cóż robiłabym ja? – uśmiechnęła się pogodnie i westchnęła cicho.
              - Odpoczywała, jak na twoje zdrowie przystało. Masz sto piętnaście lat, już się napracowałaś w swoim życiu, czas przejść na zasłużony odpoczynek, matko. – Lekko kręcone pukle Zanyi, zaczęły falować pod wpływem wzmagającego się wiatru.
              - Księżna Ceresne również ma tyle lat, moje dziecko i jak miałaś okazję widzieć nie jeden raz, jest w kwiecie wieku. – Kobieta spojrzała na niebo, na którym zaczęły gromadzić się czarne chmury.
              - Matko, jesteśmy długowieczni, ale nie nieśmiertelni. Powinnaś... – Dziewczyna przerwała w pół zdania i również uniosła głowę, a kamyk w jej naszyjniku zadrżał nagle, wyczuwając dziwną aurę. W ciągu jednej, krótkiej chwili, magiczna zasłona oddzielająca Aerię od reszty świata pękła, jak bańka mydlana, a niebieskie sklepienie zalało się krwistą czerwienią. – Na wszystkich bogów... Co się dzieje?!
Jasna błyskawica przecięła niebo, a gdzieś w oddali zapłonął las. W ciągu kilkunastu chwil, bajkowe królestwo zaczęło zamieniać się w krainę z najgorszego koszmaru.
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            
***
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            
Crodon stał na najwyższym tarasie swego zamku obserwując, jak jego magowie przedostają się pod magiczną kopułę osłaniającą Aerię. Widok był niesamowity i o tyle wyjątkowy, że nikt z wewnątrz nie mógł zobaczyć co się dzieje. Błyski, gra świateł - zasłona coraz słabiej broniła Aeriańczyków przed nieuchronnym, aż w końcu zupełnie opadła.
Jedynym, co liczyło się dla obecnego władcy Idragos, było znalezienie potomkini Elianny. Chciał odczytać list adresowany do nieżyjącej królowej, a tylko ta dziewczyna mogła to zrobić, przy okazji podając mu lokalizację Domu Zachodzących Słońc. Pragnął odszukać to miejsce od kiedy pamiętał. Był gotowy poświęcić miliony istnień, by je znaleźć i zagarnąć tylko dla siebie, a teraz był ledwie o włos, by osiągnąć swój cel.
                  - Czy jesteś zadowolony, mój panie? – Eluos, przerwał Crodonowi rozmyślania, zatrzymując się tuż obok.
Przez dłuższą chwilę obydwaj mężczyźni przyglądali się temu, co działo się nad jaśniejącą w oddali Aerią, w zupełnym milczeniu. Szybko stało się jasne, że królestwo księżnej Ceresne, nie obroni się tym razem, tak jak to miało miejsce dziesięć lat temu.
                  - Długo zbierałem magów do twej walki. Teraz, kiedy przyszła idealna okazja, by wykorzystać tak potężną moc, upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Potomkini Elianny w końcu wpadnie w moje ręce, podobnie jak Aeriańska Księżna, która nie będzie miała wyjścia, jak przyjąć moją ofertę. – Król przelotnie spojrzał na Eluosa i wrócił wzrokiem na potężną łunę światła, która zgasła równie szybko jak rozbłysła. – Znaleźli ją. Tak, jestem zadowolony.
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            
***
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            
Nie mając pojęcia z czym ma do czynienia, Zanya otoczyła dom zaklęciem ochronnym i schowała się wraz z matką w piwnicy znajdującej się pod częścią mieszkalną. Chciała zwyczajnie przeczekać wszystko, co działo się na zewnątrz, mimo że gdzieś głęboko w środku czuła, że dzieje się coś wyjątkowo niedobrego, a ona sama nie będzie w stanie ochronić jedynej i najważniejszej osoby w swoim krótkim życiu.
                  - Bogowie, oby to nie była kolejna wojna... – Abena aż zadrżała na samo wspomnienie makabrycznego czasu, kiedy to zamordowano jej męża.
                  - Nie pozwolę cię skrzywdzić, matko! – Dziewczyna wtuliła się w ramiona rodzicielki, starając się skupić na odgłosach dochodzących z zewnątrz.
Nagle coś uderzyło w budynek. Zanya zawyła z bólu czując, że jej zaklęcie zaczyna słabnąć. Po chwili nastąpiło kolejne uderzenie. Czar młodej magiczki poddał się, a kiedy w ścianie na piętrze powstała ogromna wyrwa, ból w głowie stał się nie do zniesienia.
                  - Szukajcie jej! - Zdecydowany ton męskiego głosu, nakazał szybkie przeszukanie wszystkich pomieszczeń.
                  - To ja powinnam cię chronić, dziecko. Nie ty mnie... – Przez krótką chwilę do uszu Zanyi nie docierały żadne dźwięki, a słowa matki dochodziły do niej gdzieś z daleka, jakby z innego pomieszczenia. Kiedy dziewczyna otworzyła oczy, tuż przed nią zaczęło malować się coś na kształt potężnych, drewnianych drzwi. Przetarła powieki lecz wciąż widziała to samo - teraz jednak znacznie wyraźniej. Na owych drzwiach wyryte było jakieś zdanie, lecz język w jakim zostało napisane, był dla Zanyi kompletnie niezrozumiały. Wyciągnęła rękę w kierunku mosiężnej klamki, by otworzyć tajemnicze wrota, gdy nagle obraz się rozmazał, a tuż przed nią stanęło kilkunastu mężczyzn w ciężkich zbrojach. Wizerunek orła na ich piersi oznaczał, że przybyli wprost z Idragos. Dziewczyna czuła, że to ostatnie chwile, jakie spędza ze swoją matką.
                                                                                                                                                                                             ________________________

Dziś krótko, ale to tylko przez to, że nie potrafiłam się skupić na pisaniu w ostatnim tygodniu.

Obiecuję poprawę - następnym razem będzie coś dłuższego ;)

Dom Zachodzących Słońc [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz