prolog

8.5K 308 29
                                    

-Emily, ja czuję, że on się zbliża - wyznała Lily Potter, trzymając na kolanach małego Harry'ego - Musisz mi coś obiecać.
-Zamieniam się w słuch - powiedziała blondynka, jednocześnie łaskocząc małą Nicole.
-Jeśli coś nam się stanie - zaczęła mówić - musisz przygarnąć dzieci. A najlepiej, gdybyś już dzisiaj wzięła chociaż Nicole.
-Masz jakieś rzeczy? - spytała Emily.
-James niedługo przyjdzie, przyniesie trochę jej rzeczy. Harry! - krzyknęła ze śmiechem, widząc nieudolne próby chłopca próbującego zdjąć buta. Blondynka także się zaśmiała. - Emily, obiecujesz?
-Obiecuję - powiedziała, po czym spytała - Kogo wyznaczyliście na Strażnika Tajemnicy?
-Petera. Miał nim być Syriusz, ale stwierdził, że to będzie zbyt oczywiste - odpowiedziała przyjaciółce.
-Szczerze, to nigdy nie lubiłam tego Petera. Ani za czasów Hogwartu, ani teraz. Źle mu z oczu
patrzyło - stwierdziła Emily.
-Przesadzasz - powiedziała Lily, machając ręką - My go lubimy, i mu ufamy.
Po tych słowach do drzwi zadzwonił dzwonek. Emily wstała, i ruszyła otworzyć przybyszowi. Po chwili wróciła z Jamesem.
-Cześć kochanie - powiedział James, po czym pocałował żonę w usta - cześć smyki! -podszedł do obojga dzieci i pocałował w czoło, po czym wziął Nicole na ręce.
-Przywiozłeś? - zapytała Lily - Czy może zapomniałeś?
-Ja? Zapomnieć? Chyba mnie nie znasz - powiedział i wyjął zza pleców czerwoną torbę. - Musimy się zbierać. Opiekuj się tym łobuzem - przytulił rudzielca i dał na ręce Emily.
-Będziemy wpadać co dwa dni, prawda Nicole? -spytała dziecko, po czym połaskotała malucha w stópkę.
-Do zobaczenia! - krzyknęła Lily, stojąc w drzwiach z Harrym, po czym wyszła z Jamesem i synkiem.

Dwa tygodnie później.
Halloween, 1981 rok.

  Noc była wilgotna i wietrzna, dwoje dzieci przebranych za dynie włóczyło się po placu i był jeszcze sklep z szybami pokrytymi papierowymi pająkami, te wszystkie mugolskie ozdoby ze świata, w który tak naprawdę nie wierzyli...Kroczył sam, czuł cel, poczucie słuszności, czuł w sobie siłę o której zawsze wiedział... nie złość... to było dla słabszych dusz od jego... ale poczucie zwycięstwa, tak... czekał na to, miał na to nadzieję...

- Ładne przebranie, proszę pana! 

Zobaczył jak z twarzy małego chłopca znika uśmiech gdy tylko podbiegł wystarczająco blisko aby zobaczyć co kryje się pod kapturem płaszcza, zobaczył jak strach pojawia się na jego twarzy, wtedy dzieciak odwrócił się i zaczął uciekać... dotknął różdżki pod szatą... jeden prosty ruch i dziecko nigdy już nie zobaczy swojej matki... ale to niepotrzebne, całkiem niepotrzebne... Poruszał się inną, ciemniejszą ulicą i teraz jego cel był w zasięgu wzroku, zaklęcie Fideliusa było złamane, chociaż oni jeszcze o tym nie wiedzieli... robił mniej hałasu niż trup idąc po chodniku i kiedy doszedł do ciemnego żywopłotu zajrzał na drugą stronę...Nie zaciągnęli zasłon, widział ich dokładnie w ich małym salonie. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna w okularach robiący kółka z dymu ku uciesze małego czarnowłosego chłopca w niebieskiej pidżamie. Dziecko śmiało się i próbowało złapać dym, chwycić w swoje małe pięści... Drzwi otworzyły się i weszła matka, nie mógł usłyszeć jej słów, jej długie, rude włosy zasłaniały jej twarz. Teraz ojciec podał syna matce. Odłożył różdżkę i przeciągnął się, ziewając... Brama pisnęła cicho kiedy ją popchnął ale James Potter tego nie słyszał. Jego biała ręka wyjęła różdżkę spod peleryny i wycelował ją w drzwi, które otworzyły się z hukiem. Był nad progiem gdy James wbiegł do korytarza. To było proste, zbyt proste, nawet nie podniósł różdżki...

- Lily, zabierz Harry'ego i uciekaj! To on! Uciekaj! Biegnij! Zatrzymam go... Zatrzymam go, - bez różdżki w ręce... 

Zaśmiał się przed rzuceniem zaklęcia..

- Avada kedavra!

Zielone światło wypełniło przedpokój, oświetliło dziecięcy wózek pod ścianą, poręcz schodów jarzyła się niczym piorunochron a James Potter upadł jak marionetka której ucięto sznurki.Mógł usłyszeć jak krzyczy na wyższym piętrze, zamknięta w pułapce, ale tak długo jak będzie rozsądna nie musi się bać... wspiął się po schodach, słysząc z rozbawieniem jak próbuje się zabarykadować w... nie miała przy sobie różdżki... jacy głupi byli, powierzając swoje bezpieczeństwo przyjaciołom... Siłą otworzył drzwi, wszystkie pudła i krzesło odleciały wraz z jednym ruchem jego różdżki... i stała tam, z dzieckiem w rękach. Na jego widok położyła dziecko do łóżeczka i rozłożyła ramiona szeroko, jakby to miało pomóc, jakby chroniąc go myślała, że go zastąpi...

- Nie, nie Harry, tylko nie Harry!

- Odsuń się głupia dziewczyno...odsuń się, już...

- Nie Harry, proszę nie, zabij mnie zamiast niego...

- To moje ostatnie ostrzeżenie...

- Nie Harry! Proszę... miej litość... miej litość... tylko nie Harry! Proszę - zrobię wszystko!

- Odsuń się, odsuń się dziewczyno...

Mógł odsunąć ją siłą ale prościej było zabić ich wszystkich... Zielone światło oświetliło pokój i upadła jak jej mąż. Dziecko nie płakało przez cały ten czas, stało trzymając krawędź łóżeczka i patrzyło w twarz nieznajomego z wyraźnym zainteresowaniem, prawdopodobnie myśląc, że to jego ojciec ukrywa się pod peleryną i robi śmieszne kolorowe światełka a jego matka zaraz wstanie i zacznie się śmiać... Wycelował różdżkę bardzo dokładnie w twarz chłopca, chciał zobaczyć jak to się stanie, unicestwienie jego jedynego, niewytłumaczalnego zagrożenia. Zielone światło morderczego zaklęcia. Dziecko zaczęło płakać, zobaczyło że to nie James. Nie lubił płaczu, nigdy nie trawił tych małych lalusiów w sierocińcu... 

- Avada Kedavra! 

I wtedy się złamał - był niczym, niczym oprócz bólu i strachu, musi się ukryć, nie, nie tutaj w ruinach tego domu gdzie dziecko wciąż płakało, ale daleko... daleko stąd...

~~~~~~~~~~
I jak się spodobało? Mam nadzieję, że nie było źle :p
Ostatni fragment pochodzi z książki (ostatni fragment czyli większość rozdziału xD)
Radzicie coś poprawić?
Pozdrawiam serdecznie :)
~Dementorkax

Siostra Pottera |WOLNO PISANE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz