Rozdział 2

47 5 3
                                    


Biegnę, biegnę, biegnę, biegnę, biegnę i w końcu zaliczam glebę.
-Cholera-warczę, ocierając zbolałą pupę. Raczej mi się to nie zdarza. Pewnie to po prostu przez cały ten natłok myśli. Cóż pora to wszystko podsumować, Abigail Vann.
Problem pierwszy dotyczy domku.
-Po cholerę mi cała ta integracja-jęczę smutno-lepiej było już z tymi czterema, wrednymi wilkołaczycami. Przynajmniej miałam pewność, że żadna z moich współlokatorek nie zmieni się nagle w biedronkę i nie wleci do łazienki kiedy będę robić siku.
Lubię mówić na głos, to sprawia, że po części wyzbywam się najgorszych problemów. Taki chory sposób na czyszczenie umysłu.
Pora na problem numer dwa. Fredericka.
-Co ja do licha lubię w tej wilczycy?-mruczę nieswoim głosem-jest chamska i prosta, cwana, bezpośrednia i...jest najlepszą przyjaciółką na świecie.
Jedyne, czym teraz mnie wkurza, to to, że nie walczyła dłużej by nie opuszczać domku. W sumie to wcale nie jest jej wina.
Problem trzeci. Lukas.
-Zafajdany, zadufany w sobie, powalająco przystojny wilkołak, o zbyt płytkim ego-warczę, sama nie wiedząc, czemu się właściwie wkurzam. To mój znajomy, chłopak Fredericki i całkiem....wróć. Już wiem, dlaczego się wkurzam. Przez problem z numerem cztery.
Problem czwarty nazywa się: Pan Parker i Pani Laskota oraz MOJA zanieczyszczona pościel.
Któregoś razu odpłacę się Frederice tym samym-uśmiecham się do własnych myśli i dokładnie w tej chwili za drzewami zauważam Waltera.
-Czego szuka twój wścibski nosek?
Uśmiecha się łobuzersko, przyciągając mnie za ramiona.
-A myślałem, że to wilkołaki lubią węszyć po lasach.
Wyrywam się z jego uścisku.
-A co w środku nocy robi tu czarodziej?
-Może rzuca zaklęcia miłosne-uśmiecha się jeszcze szerzej, jakby to w ogóle było możliwe-ale nie martw się, w twoim wypadku wystarczy mój urok osobisty i odrobina dobrego nastroju.
-Nastrój-prycham-masz na myśli świece?
-Jeśli tylko lubisz-mruga, wykonawszy nieznaczny ruch ręką. W powietrzu pojawiają się lewitujące świeczki zapachowe-co teraz? Łóżko? Lubisz satynową pościel?
Warczę, a moje oczy momentalnie zabiegają krwią. Nie.Drażni.Się.Wilkołaków.Nigdy.
-Daruj sobie, gierki, nędzny czarodzieju-staram się opanować rosnący gdzieś wewnątrz niepokój-nigdy nie zamierzam oglądać cię w łóżku.
-Z jakiego powodu?-ponownie dotyka mych ramion. Sam się prosi, żebym go dzisiaj zabiła. I kiedy już mam na niego warknąć, moje ciało przebiega przyjemny dreszcz. Jak...?
Ten drań! Poruszył ręką! Trzyma ją teraz na moim czerwonym i rozpalonym policzku.
-Gdzie...-brakuje mi tchu, kiedy pieszczotliwie odgarnia mi włosy za ucho-gdzie z tymi rękami, palancie?
Posyła mi filuterny uśmieszek, zadowolony z tego, jak wpływa na mnie ten dotyk.
-Nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie.
-I nie odpowiem.
-Dlaczego?
Bo zapomniałam.
-Bo nie chcę.
-Z jakiego powodu?
-Co z jakiego powodu?-staram się by nie zadrżał mi głos. Nasze twarze...są tak blisko...Opanuj się,Abigail! Oddychaj!
-Czemu nie chcesz ujrzeć mnie w łożku?
-Owszem chcę-przyznaję, kiedy gładzi opuszkiem palca moje rozchylone, czerwone i drżące wargi-marzę, o tym by ujrzeć cię w łożku. Najlepiej szpitalnym. Z gipsem na obu tych okropnych rękach, których nie umiesz nigdy trzymać przy sobie!
I w tym momencie z całych sił uderzam w tą jego okropną buźkę. Nie żeby nie była piękna. Piękna to wręcz za mało powiedziane. Walter jest całkiem blady, ma szczupłą twarz, o dobrze zarysowanej szczęce, delikatny, proporcjonalny nos i duże, nie za szeroko rozstawione oczy. Mógłby być modelem w jednej z tych gazet, które Fredericka tak z często czyta.
Jeden siniak więcej czy mniej na pewno mu nie zaszkodzi.
-Dobranoc, panie Walter-rzucam sucho i odchodzę, zanim zechce mnie powstrzymać.
Siedzi na ziemi i tępo wpatruje się drzewa. Śmierdzi całym tym szajsem zapachowych świeczek.
-Już idziesz?
-A co?-parskam-myślałeś że będę uprawiała z tobą seks, na obozie w lesie i w nocy? Jest mnóstwo komarów, kleszczy...
-A więc to jest wymówka-przerywa mi uśmiechnięty Walter-komary...Ale przyznaj podoba ci się mój dotyk?
-Nie-ucinam i puszczam się biegiem przez las.
-Nie jestem wampirem ale wiem kiedy ktoś kłamie!-krzyczy za mną Walter, ale już go nie słucham.
Problem w tym, że nie mam gdzie wracać.
...
-Abigail.
-Spieprzaj-warczę, sama nie wiedząc na kogo.
Z różowego strumienia wylatuje wróżka. Jest taka ładna, że marzę tylko o tym, żeby jej dotknąć. Dotyk. Poczuć pod palcami te miękkie, delikatne skrzydełka.
Czuję na sobie czyjś dotyk. Działa jak Holiday. Napełnia mnie pozytywną energią. Ale to nie jest Holiday. To Walter. Posyłam mu swój najlepszy uśmiech.
-Patrz, Walter-wróżka.
-Wiem, dotknij jej! Jest taka cudowna jak ja.
-Masz rację.
Dotykam wróżki. O niczym innym nie marząc. Rzeczywiście w dotyku przypomina Waltera. Albo przynajmniej faceta. Dobrze umięśnionego faceta. O bardzo napiętych mięśniach, jakby był zły. Cholera! Napewno jest zły.
Otwieram oczy i napotykam wzrok nieźle wkurzonego Parkera.
-Co ty tu robisz?-pytam, nieco zadługo gapiąc się na jego spoconą i nagą pierś.
-Nie-wzdycha-co TY tu robisz?
Nie odpowiadam. Bo nie wiem.
-Masz szczęście, że nie przyszła tu Fredericka-warczy wkurzony, na co tylko przewracam oczami. Kurde.
-Fakt-jęczę, podrywając się do pozycji siedzącej. To wygląda...dosyć dwuznacznie.
Jak do licha znalazłam się w łożku z półnagim Lukasem?!
-Pamiętasz coś?-wzdycha, najwyraźniej starając się uspokoić.
-Nie!-piszczę przerażona. Czy...-czy my robiliśmy, "no wiesz"?!
-Nie!-tym razem to jemu jest blisko do pisku-Napewno nie!
-W nocy byłam w lesie z Waltem-przyznaję niechętnie, marszcząc nos, gdy Lukas dwuznacznie porusza brwiami, kiedy wymawiam imię czarodzieja-Potem biegłam, śniła mi się wróżka...i zobaczyłam ciebie.
-Wróżka?
I po co to mówiłam? Choć ten sen był nieco zboczony. Chciałam...dotykać wróżki...
-Nieważne-tylko wywraca oczami-ubieraj się i wracaj.
Co?
Spoglądam w dół.
Jestem tylko w majtkach i staniku. Jak do licha?
W majtkach, staniku i pokoju Lukasa...
Milcząc wykonuję jego polecenie i wyskakuję przez okno, po raz drugi tej nocy.
Zaczyna świtać.
Powietrze jest chłodne i przyjemne, dzięki, czemu szybko się rozbudzam i kieruję się w stronę swojego domku. Chcąc nie chcąc muszę gdzieś się przebrać.
Jednym susem pokonuję ganek i wściekła wyważam drewniane drzwi.
Mijam salon i wchodzę do śmierdzącej seksem sypialni. Wyciągam z walizki shorty i zwykły czarny podkoszulek, po czym z kosmetyczką pod pachą kieruję się do łazienki.
Wylądowałam w bieliźnie w łożku Lukasa. Dzisiaj już nic mnie już nie zaskoczy.
Czy to dziwne, że wcale nie jestem zdziwiona widokiem Perry'ego pod własnym prysznicem?
-Zmiataj stąd, dupku, zanim będę zmuszona cię zabić.
-Spokojnie-uśmiecha się przepraszająco, nakładając na złote włosy jakiś męski, pachnący szampon.
Myje włosy.
Mój wzrok ląduje niżej, omiatając inne partie jego ciała.
Na przykład pięty.
-Dlaczego brudzisz swoimi paskudnymi piętami mój prywatny prysznic?
Uśmiecha się słodko. Zaraz mu dokopię.
-A dlaczego patrzysz akurat na moje pięty?
Czyli bawimy się w "dlaczego".
-Dlaczego, do cholery jesteś w mojej łazience?
-Zaproponowałaś mi to w nocy.
Że co???? Mam ochotę wywlec Perrego z łazienki za te jego mokre i namydlone klaki, ale pozostaje nadzieja, że powie mi, co ja właściwie porabiałam po zachodzie słońca.
-Słuchaj, palancie-wzdycham-albo gadasz mi, o co w tym wszystkim chodzi, albo już żegnaj się ze swoimi klejnocikami.
I Perry zamienia się w muchę. Cholerną muchę, której za nic nie złapię. Zrezygnowana dopilnowuję tylko by opuścił łazienkę i zabieram się za szybki makijaż. Nie jestem zwolenniczką tapety, ale uwielbiam się malować. Po trzydziestu minutach wracam do salonu, by zastać tam dwie najbardziej wkurzające dziewczyny na świecie.
-Jak się spało?-pyta ta elfka Helen.
-Nie specjalnie-warczę, po prostu wychodząc.
Co z tego, że do śniadania zostały mi jeszcze dwie godziny? Pora pogadać sobie z pewnym upośledzonym czarnoksiężnikiem.
    Sprawdzam wszystkie domki po kolei i w końcu wyczuwam wyraźny zapach Waltera. Podkradam się na ganek i przysłuchuję rozmowie.
-Radzę ci się do niej nie zbliżać-mruczy ostrzegawczo Waltie.
-No weź. Wiesz, że kręci go ta nowa-wtrąca się do rozmowy Steve. Pamiętam go, bo w tamtym roku, dziabnęłam go widelcem. Chyba obrażał Frede i po prostu musiałam interweniować. Skończyło się na lekkim zadrapaniu...no dobra rance...z siedmioma
Szwami.
-Wcale nie!-zaprzecza Perry. A więc to  tu jest moja mucha-podoba mi się tylko i wyłącznie Miranda.
-Ta czarownica z downem?-pyta Walter.
-Z dysleksją-poprawia go Perry. No, co za świętoszek.
-Dobra, dobra. Ale ta nowa Kylie ma fajne cycki, no nie?-mruczy zadowolny Steve. No kto by pomyślał...
-Nie lepsze od Abbi-zaprzecza pośpiesznie Walter.
-E, tam. Nawet ich nie sprawdzałeś-wyśmiewa go Perry.
-Jeszcze-niemal widzę jak Walter się uśmiecha.
Dlaczego znalazłam się w ich rozmowie?! Ja i mój biust...
-Ja myślę, że najmniejsze ma Della-upiera się Perry.
-Biust Delli jest spoko-warczy nagle Steve.
O co im się do licha rozchodzi?
-Bo w ogóle go nie ma?-pyta z pogardą Walter.
-Jakby twoja Abigail miała małe też by cię pociągała.
Twoja Abigail? Przecież nie jestem JEGO!
Odechciewa mi się tego słuchania i niepewnie podrywam się z ziemi.
Puk, puk.
Mam szczęście, że żaden z chłopaków nie jest wampirem, ani wilkołakiem. Tak, mogę nie zostać nakryta.
-O! Abby!-krzyczy przerażony Steve, otwierając przede mną drzwi.
-Boisz się, że słyszałam za dużo, czy, że może mam przy sobie widelec?
    Chłopak robi się dziwnie blady i odsuwa się z drogi. Hmm.
-Moja owieczka sama do mnie przyszła-szczerzy się Walt i podrywa mnie w ramiona.
-Do owieczki mi daleko-warczę-za to wilcze zęby zaraz wypróbuję na tobie.
-Ej, spokojnie-uśmiecha się mucha.
-Nie będę spokojna-warczę, wyrywając się Waltowi i stając na środku pokoju.
-Ty-wskazuję w stronę Steva.
-J-ja?
-Wynocha!
Dziwne, że wykonuje mój rozkaz. Nawet nie zakłada koszulki. No, błagam czy ci faceci nigdy nie mają góry od piżamy?!
-Ty!-tym razem zwracam się do Perrego-gadaj mi natychmiast jak twoje głupie pięty znalazły się w mojej łazience!
Perry otwiera usta ale ja znajduję sobie nową ofiarę.
-I ty!-warczę-co zrobiłeś, że rano znalazłam się w ramionach Lukasa?!
    Walter blednie. Z jego twarzy znika ten cwany uśmieszek.
-C-co robiłaś z Lukasem?-pyta nieswoim głosem.
Palant.
-Sama mi to proponowałaś-odzywa się mucha-już raz ci to dzisiaj mówiłem.
Ja. Kurde. Chyba. Zwariuję.
Drzwi trzaskają i do domku wpada rozsierdzona Fredericka.
Sądząc po jej minie, po kogoś zaraz przyjedzie karetka.
-Frede?
-Lukas-syczy tylko przez zaciśnięte zęby, a mi robi się niedobrze.
Nie mam ochoty lądować dzisiaj w szpitalu.
-Co Lukas?-pytam załamującym się głosem. Błagam, żeby chodziło o coś innego, błagam żeby chodziło o coś innego!
-Lukas.Mnie.Zdradził.
Dobra mogę umierać.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 13, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Wodospady Cienia~ Więzy KrwiWhere stories live. Discover now