Rozdział 1 część 1

Start from the beginning
                                    

Moi rodzice nigdy się nie uśmiechali, kiedy o tym rozmawialiśmy. Byli rozsądni, a ja zawsze uważałem, że mnie rozumieją, dopóki nie doszli do wniosku, że szesnaście lat to odpowiedni wiek, żebym wreszcie się od tego uwolnił. A czy może być lepszy początek niż pójście do nowej szkoły - zwłaszcza mając ich u boku?

W pewnym sensie rozumiałem, o co im chodzi. Ale to była tylko teoria. Od pierwszej chwili, gdy dojechaliśmy do Akademii Wiecznej Nocy i zobaczyłem to wielkie, niezgrabne, gotyckie monstrum, wiedziałem, że nie będę chodził do tej szkoły. Mama i tata mnie nie słuchali. Musiałem sprawić, żeby zaczęli.

Cicho przemknąłem przez niewielki apartament, w którym moja rodzina mieszkała przez ostatni miesiąc. Zza zamkniętych drzwi sypialni rodziców słyszałem ciche pochrapywanie mamy. Zarzuciłem torbę na ramię, nacisnąłem klamkę i ruszyłem schodami w dół. Mieszkaliśmy w jednej z wież Wiecznej Nocy, co brzmiało znacznie lepiej, niż faktycznie takie było. Oznaczało tylko tyle, że będę musiał zejść po schodach, które wykuto w skale ponad dwa stulecia temu - dostatecznie dawno, by zdążyły się wyślizgać i wytrzeć. Na spiralnej klatce schodowej znajdowało się tylko kilka okienek, które jednak nie dawały wystarczająco dużo światła, a niełatwo było się poruszać w ciemnościach.

Kiedy sięgnąłem po kwiat, żywopłot się poruszył. To wiatr, pomyślałem. Nie. Żywopłot rósł tak szybko, że widziałem na własne oczy, jak się zmienia. Winorośl i jeżyny splatały się, tworząc gęstwinę. Zanim zdążyłem uciec, żywopłot niemal całkowicie mnie otoczył, tworząc ścianę łodyg, liści i kolców.

Ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowałem, było przypominanie sobie własnych koszmarów. odetchnąłem głęboko i ostrożnie ruszyłem dalej, aż dotarłem do wielkiego holu na parterze. Do majestatycznego pomieszczenia, które miało inspirować, a przynajmniej wywierać wrażenie. Podłogi i wysokie łukowate sklepienie wyłożono marmurem. Natomiast w ogromne okna, sięgające od podłogi po krokwie, wstawiono witraże. Każdy inny. Przypominały obrazki zmieniające się jak w kalejdoskopie. Tylko jedno okno pośrodku miało zwykłą szybę. Wszystko na dzisiejszą uroczystość przygotowano jeszcze wczoraj. W holu stało już nawet podium dla dyrektorki, która miała przywitać nowych uczniów. Wyglądało na to, że inni jeszcze śpią, a to znaczy, że nikt nie będzie próbował mnie zatrzymać. Mocnym pchnięciem otworzyłem ciężkie rzeźbione drzwi i znalazłem się na wolności. Szedłem przez dziedziniec szkoły, nad którym unosiła się szarosina mgła poranka. Na początku XVIII wieku, kiedy wznoszono Wieczną Noc, ta okolica była zupełnym pustkowiem. Nawet teraz, choć na horyzoncie można było dostrzec niewielkie miasteczka, żadne z nich nie znajdowało się wystarczająco blisko. Mimo malowniczych wzgórz i gęstych lasów nikt nie zbudował tu żadnego domu. Kto chciałby mieszkać obok takiego miejsca? Spojrzałem za siebie, na wysokie wieże szkół, po których wspinały się powykręcane kamienne gargulce, i zadrżałem. Jeszcze kilka kroków i zaczną niknąc we mgle.

Za mną majaczyło zamczysko. Tylko jego mury były na tyle potężne, żeby oprzeć się naporom cierni. Powinienem schronić się w szkole, ale tego nie zrobiłem. Wieczna Noc była jeszcze bardziej niebezpieczna niż ciernie, a poza tym nie zamierzałem zostawić kwiatu.

Koszmar zaczynał nabierać realnych kształtów. Zaniepokojony, odwróciłem się i szybko opuściłem teren szkoły. Wbiegłem do lasu.

Wkrótce będzie po wszystkim, mówiłem do siebie, przedzierając się przez zarośla. Ciszę zakłócał tylko chrzęst suchych sosnowych gałązek, które pękały pod moimi stopami. Choć byłem tylko kilkadziesiąt metrów od frontowych drzwi szkoły, miałem wrażenie, że jestem znacznie dalej. To przez gęstą mgłę. Zdawało mi się, że jestem już głęboko w lesie. Kiedy mama i tata się obudzą, zorientują się, iż mnie nie ma. W końcu zrozumieją, że tego nie chcę i nie mogą mnie do niczego zmusić. Zaczną mnie szukać i ... No dobrze, będą odchodzić od zmysłów z niepokoju, ale wreszcie się z tym pogodzą. Zawsze tak było, prawda? A wtedy wyjedziemy. Opuścimy szkołę i nigdy, przenigdy tu nie wrócimy.

Serce biło mi coraz szybciej. Z każdym krokiem, który oddalał mnie od Wiecznej Nocy, coraz bardziej się bałem. Wcześniej, gdy obmyślałem swój plan, wydawało mi się to dobrym pomysłem. Teraz, kiedy wszystko działo się naprawdę i znalazłem się całkiem sam pośrodku lasu, nie byłem już tego taki pewien. Może nadaremnie uciekam. Może zaciągną mnie tam z powrotem?

Zagrzmiało. Serce waliło mi jak oszalałe. Odwróciłem się ostatni raz i spojrzałem na kwiat kołyszący się na gałęzi. Wiatr oderwał z niego jeden płatek. Rozgarnąłem cierniste gałęzie, nie zważają na ból, który sprawiały kolce, rozrywając mi skórę.

Ale kiedy dotknąłem kwiatu czubkiem palca, płatki w jednej chwili sczerniały, skurczyły się i opadły.

Ruszyłem biegiem. Kierowałem się na wschód, starając się znaleźć jak najdalej od Wiecznej Nocy. Ten koszmar nie daje mi spokoju. Wszystko przez to miejsce. To ono mnie wystraszyło, dlatego byłem wycieńczony i przerażony. Jeśli się stąd wydostanę, wszystko będzie dobrze. Dysząc ciężko, spojrzałem za siebie, by sprawdzić, jak daleko udało mi się odbiec...

I wtedy go zobaczyłem. Między drzewami stał mężczyzna w długim ciemnym płaszczu. Jakieś pięćdziesiąt kroków ode mnie. W tej chwili, gdy go zauważyłem, zaczął iść w moją stronę.

Aż do teraz nie wiedziałem, czym jest strach. Przerażenie ogarnęło mnie niczym fala lodowatej wody i przekonałem się, jak szybko potrafię biec. Nie krzyczałem - to i tak nie miałoby sensu, nikt by mnie nie usłyszał. Najwyraźniej była to najgłupsza rzecz - i być może ostatnia - jaką zrobiłem w życiu. Nawet nie zabrałem swojej komórki, bo nie było tu zasięgu. Nie nadejdzie żadna pomoc. Muszę uciekać jak najszybciej.

Słyszałem za sobą jego kroki, trzask łamanych gałęzi, szelest liści. Był coraz bliżej. Mój Boże, jak można biec tak szybko?

Nauczyli mnie, jak się bronić, pomyślałem. Musisz wiedzieć, co należy zrobić w takiej sytuacji! Ale nie mogłem sobie przypomnieć. Nie potrafiłem myśleć. Gałęzie rozrywały mi rękawy i wyrywały pasma włosów. Potknąłem się o kamień i ugryzłem w język, ale nie przestawałem uciekać. Zbliżał się. Muszę biec szybciej. Szybciej nie dam już rady.

Jęknąłem, gdy mnie chwycił; przewróciliśmy się. Uderzyłem plecami o ziemię i poczułem jego ciężar. Nasze nogi się splątały. Dłonią zasłonił mi usta, ale wyswobodziłem jedną rękę. Na zajęciach z samoobrony zawsze mówili, żeby celować prosto w oczy. Myślałem, że będę umiał to zrobić, ratując siebie lub kogoś innego. Ale teraz nie byłem do tego zdolny. Zacisnąłem palce, próbując zapanować nad nerwami.

Właśnie wtedy wyszeptał:

- Kto cię goni?

Witam, witam :)
Tak jak obiecywałam wstawiam 1 część 1 rozdziału, jutro prawdopodobnie będzie kolejna. Takze zapraszam do czytania :)

Evernight |Zawieszone|Where stories live. Discover now