pen;

4.4K 465 658
                                    


Luke Hemmings.

Dwanaście liter chodzącej perfekcji. Jego nazwisko widniało prawie na każdej liście kółek w tej szkole, pomijając te dotyczące wychowania fizycznego, bo w tym akurat nasz ciężki przypadek nie miał jakichś szczególnych predyspozycji. Nie był to jednak dla niego problem wagi ciężkiej, bowiem wystarczył jeden przelotny uśmiech, a wiekowa nauczycielka tego też przedmiotu udawała, że nie widzi, jak Luke obija się na ławce przez co drugą lekcję.

Co piątek spotykał się z kilkoma innymi uczniami na kole religijnym, na którym skrupulatnie omawiali fragmenty biblii, modlili się i oglądali edukacyjne programy teologiczne.

We wtorki zawsze pomagał sprzątaczkom w porządkowaniu sali chemicznej, oczywiście o ile tylko czas mu na to pozwalał, bo punkt szesnasta stawiał się w pobliskim domu dziecka i bawił się z tutejszymi maluchami, nawet jeżeli zdarzało się, że wracał do domu z obrzyganą koszulką i wąsami dorysowanymi markerem permanentnym.

Ale Luke to lubił.

Lubił świadomość, że jest cenionym obywatelem, przykładnym uczniem, ułożonym synem i przystojnym kolegą w oczach swoich koleżanek. Wiedział, że prawie wszystkie przedstawicielki płci pięknej chciałyby się z nim kochać, albo chociaż móc powiedzieć o tym na głos, ale i tak nie ukrywał się z tym, że wciąż był prawiczkiem.

Michael z kolei nie rozumiał Luke'a. Nie rozumiał tego parcia na szkło, jakim oznaczała się cała jego egzystencja, nie rozumiał jego wiecznie ułożonych włosów i tych wszystkich pogawędek z nauczycielkami, które blondyn ucinał sobie na przerwach, o ile nie uczył się albo nie opowiadał grupie swoich adoratorek o kolejnej imprezie, na której oczywiście nie wypił ani mililitra, bo kim byłby, gdyby myślał o upijaniu się w liceum?

Michael był... Michaelem. Trochę nadpobudliwym i leniwym, ale wbrew pozorom bardzo sympatycznym człowiekiem, który nie szukał problemów. Był sobą i nie przeszkadzało mu to, nawet jeżeli odpychał od siebie większość licealnej populacji, na której atencji i tak średnio mu zależało. On wręcz chciał ich odpychać.

Jego włosy żyły własnym życiem, choć w tym przypadku bardziej pasowałoby określenie „umierały", bo te siedemdziesiąt trzy koloryzacje odbiły się na ich stanie. Chłopak często chciał utopić się we własnych łzach, gdy mijał się z Hemmingsem na korytarzu i przez ułamek sekundy porównywał ich do siebie. Nie chodzi o to, że uważał blondyna za wyjątkowo udany egzemplarz, on po prostu nie przepadał za sobą, a widok ładnych ludzi kopał pod nim tylko coraz większy dół.

W praktyce relacja Michaela i Luke'a była jednak znikoma. Niósł się za nią tylko kurz i kłęby westernowskiego siana. Obaj znali siebie i swoje imiona, ale prawda była dużo bardziej bolesna – Michael nienawidził Luke'a, a ten z kolei nie mógł pojąć faktu, że określenie „nienawiść" może być kierowane w jego stronę.

~*~


- Hej, Michael – blondyn dziobnął plecy niebieskowłosego, gdy ten nieudolnie próbował rozwiązać kolejne zadanie z angielskiego. Michael nie lubił angielskiego, ale był pewny, że byłby skłonny polubić ten przedmiot, gdyby nie miał go z tym nadzwyczajnie irytującym dzieckiem z kółka religijnego. - Psst, Clifford – chłopak nie przestawał uderzać palcem w jego łopatkę.

- Mogę ci w czymś pomóc? - Mikey odwrócił głowę znudzony i tylko znudzony, bo fakt, że w środku kipiał ze zirytowania, wolał zostawić tylko dla siebie.

- Masz może długopis? - nastolatek uśmiechnął się w stronę kolorowowłosego, a ten westchnął cicho.

- Przecież twój długopis leży na ławce, przed chwilą dziobałeś mnie nim w plecy.

- Nie pisze – Luke spuścił wzrok w stronę swojego zeszytu, ale Michael wiedział, że ledwo powstrzymuje śmiech, więc po raz kolejny wypuścił głośno powietrze i zabrał przedmiot z ławki rówieśnika.

Dmuchnął w skuwkę kilkukrotnie i zaczął rysować na swoim zeszycie bliżej niezidentyfikowane szlaczki, a blondyn w ciszy obserwował jego poczynania.

- Proszę, teraz pisze – Clifford oddał mu długopis i parsknął kpiąco.

- Tak, dzięki – wyższy chłopak zarumienił się znacznie i wrócił do notowania, a Michael poczuł się usatysfakcjonowany.

Nic nie sprawiało mu chyba większej radości niż fakt, że budzi respekt i trzyma wszystkich na niewidzialnej linii dystansu. Właściwie nawet się nie starał, on po prostu już taki był.

Również zajął się ćwiczeniami, ale znajomy sygnał odblokowywania telefonu odbił się od jego uszu. W pierwszej chwili mógłby przyznać, że przesłyszał się i nie miało to w ogóle miejsca, ale gdy usłyszał cichy chichot Luke'a, wiedział, że to wciąż ta straszna rzeczywistość. Niepewnie odwrócił głowę do tyłu, a widok blondyna nieudolnie chowającego telefon pod ławką wypalił mu dziurę w mózgu.

- Wow, czy to ten moment, w którym gratuluję ci odbicia się od dna? - zaczął, gdy Hemmings po raz kolejny wyszczerzył się w stronę ekranu. - Używanie telefonu na lekcji jest nielegalne – zaczął o oktawę wyżej, w zamierzeniu zapewne starając się sparodiować głos Luke'a.

- Jesteś ostatnią osobą, która interesuje się tym co jest, a co nie jest legalne w tej szkole.

- Nawet tabliczka na drzwiach mówi o tym, że nie wolno używać telefonów – niebieskowłosy kontynuował i podrapał się po brodzie, jakby intensywnie o czymś myślał. - Och, czekaj, wiesz kto zrobił i powiesił tam tą tabliczkę? Tak, ty.

- Daj mi spokój, to ważne – niebieskooki machnął ręką i wrócił do przewijania palcem po ekranie telefonu.

- Co jest tak cholernie ważne, że odważyłeś się wyjąć telefon na lekcji? - Michael wyrwał urządzenie z rąk chłopaka i zmrużył oczy, gdy zaczął przewijać wiadomości. - Poważnie? Kolejna impreza twojego głupiego stowarzyszenia?

- Ono nie jest głupie! - krzyknął trochę za głośno, przez co nauczycielka popatrzyła się na niego z dezaprobatą, a on sam oblał się rumieńcem.

- Od dawna zastanawiało mnie, jak spędzacie te wasze imprezy. Zawsze obstawiałem grupową masturbację i jedzenie żelków Haribo, ale nie czerwonych, ponieważ zawierają ten obrzydliwy barwnik z robaków, którego tak się wystrzegacie – kolorowowłosy upozorował odruch wymiotny, co jeszcze bardziej rozsierdziło jego towarzysza.

- Nie każda impreza musi opierać się na piciu i zaliczaniu obcych ludzi w obcych pokojach.

- Mamy dwudziesty pierwszy wiek – parsknął. - Uwierz mi, każda.

Luke sparodiował głos Michaela i wyklął go pod nosem, gdy ten odwrócił się już w swoją stronę. Nie rozumiał, czemu Michael tak kurczowo stara się go ignorować i to bardzo go irytowało. Nie był przyzwyczajony do faktu, że ktoś może nie pałać do niego sympatią. Michael był dla niego wyzwaniem, wyjątkowo trudnym wyzwaniem, którego próbował się podjąć od początku pierwszej klasy liceum.

I może trochę, ale tylko trochę, zależało mu na choć jednej setnej procenta uwagi Michaela, której do tej pory nie udało mu się zdobyć.


- - - - - - - - - - - - -

jestem totalnie podekscytowana, o boże

mam nadzieję, że nie zawalę tej historii za bardzo, bo mam co do niej dość duże plany  i chciałabym, żeby wszystko wyszło dobrze

do następnego, dziecioszki :-)

things; mukeWhere stories live. Discover now