3 - Nieznajomy

55 9 0
                                    

No cóż. Stało się. Mamy pierwszego września. Gdyby nie to, że rozpoczęcie roku rozpoczynało się o 9:30, pewnie bym nie zdążyła... Zbiegłam po schodach na dół, widząc moją mamę gotującą jakieś zamówienie dla klienta. Nie mogłam w to uwierzyć. I tato i mama pracowali w gastronomii. Świetnie dobrana para. Ciekawe, z kim dane mi będzie spędzić resztę mojego życia... Ale nie to było najważniejsze. Ważne było to, abym ukończyła liceum i dostała się na studia. Bosh, zaczynam mówić jak moja mama... O nie. Schodząc po schodach do piekarni, zauważyłam że tato znacząco kiwnął głową. To znaczyło, że ma jakąś pilną sprawę. Podeszłam i zmieszanym wzrokiem spojrzałam na mego rodziciela. On tylko ładnie się uśmiechnął i wręczył mi pudełko, sygnowane logiem jego piekarni. W środku były kolorowe makaroniki! Od razu, zrobiło mi się cieplej na duchu. Nie dałam mu skończyć, tego co mówił, krzyknęłam tylko na odchodne "Dzięki! Będę na obiad! Pa!" i wyszłam z budynku. Musiałam wyciągnąć telefon, żeby znaleźć położenie mojej przyszłej szkoły. Okazało się, że jest bliżej, niż myślałam. Więc z makaronikami w jednej ręce i telefonem w drugiej, rozpoczęłam spokojny przemarsz do szkoły. Nie zauważyłam jednak, że tuż przed nosem mam ulicę, a żeby było ciekawiej, zatłoczoną ulicę. Prawie wpadłam na jakiś skuter, ale w porę podniosłam oczy znad ekranu. Wtedy zauważyłam też, że koło przejścia jest sygnalizacja świetlna, która wskazywała czerwone światło. Wszystko było jasne. Chciałam, żeby ktoś mnie potrącił już pierwszego dnia nowej szkoły. Po prostu super. Na szczęście, opatrzność nade mną czuwa. Kiedy światło wreszcie zmieniło się na zielone, usłyszałam szkolny dzwonek. 

-No nie, -powiedziałam zawziętym głosem. -muszę zdążyć na spotkanie z wychowawcą! Jakiż to byłby wstyd, gdybym tam nie dotarła...

Stwierdziłam więc, że szybciej będzie, jeżeli pobiegnę do szkoły. Nie byłam nigdy asem z wuefu, ale ten krótki dystans pokonałam bez wzdychnięcia. No, prawie. Na tych samych przeklętych już przeze mnie pasach wpadłam na jakiegoś starszego pana... No po prostu no nie. Jeszcze przy tym, kilka makaroników wyleciało z pudełka. Myślałam, że gorzej już być nie może. Na szczęście, pan nie był na mnie zły, ponieważ poczęstowałam go jednym z zachowanych makaroników, więc o to mogłam być spokojna. Wznowiłam więc mój bieg, docierając do szkoły ostatnia, ale przynajmniej spokojna. Weszłam do klasy i znacząco spojrzałam na moją wychowawczynię. 

-To jest wasza nowa koleżanka. Przeprowadziła się jakiś czas temu do Paryża. Chcę, żebyście ją ciepło przyjęli. -Powiedziała, uśmiechając się przy tym.

-Cześć, jestem Marinette Dupain-Cheng -Rzekłam lekko zachwianym tonem.

-Witamy Marinette! -Krzyknęli chórem wszyscy uczniowie. Byłam zaskoczona. Wszyscy uśmiechnięci, jakby czekali od dawna na kogoś nowego. Po chwili pani Schantée szepnęła mi do ucha -Oni od przedszkola są w jednej klasie. Raczej ktoś odchodził, niż dochodził. Cieszą się po prostu, że mają kogoś nowego. -Powiedziała, nie odklejając od siebie uśmiechu. 

Byłam zadowolona. Prawie wszyscy mnie polubili, co nie było niczym dziwnym, jednakże ta klasa była taka jakaś... No nie umiem tego określić. Jakby brakowało jakiegoś elementu w puzzlach. I w tym momencie do klasy wszedł, nieznany mi dotąd Adrien Agreste. Wyglądał całkiem zwyczajnie, biała koszula zarzucona na czarny t-shirt w kolorowe paski. Nic nadzwyczajnego. Kiedy wracałam po spotkaniu do domu, widziałam jak wszystkie dziweczyny w okolicy nagle zbiegły się w jednym miejscu. Ten cały Agreste musiał być jakiś popularny, bo wyglądało, jakby te dziewczyny były jego fankami...

--------------------------------------------------------------------------

Jest! Po raz pierwszy są jakieś poważniejsze dialogi, a i sam rozdział jest dłuższy od pozostałych! 

Dziękuję wszystkim, którzy tu są, czy to od początku, czy od któregoś z pierwszych rozdziałów. Jesteście wspaniali! :)

Do napisania! :D

Miraculous: Czyżby ktoś jeszcze? |ZAWIESZONE|Where stories live. Discover now