2. Nigdy nie uciekne przed śmiercią.

16K 774 53
                                    

Znów mam ten sen...
Stoje otoczona śmiercią. Cuchnącym zapachem wojny i krwi. Wokół mnie piętrzą się sterty ciał. Zaczynam się dusić od smrodu i z przerażenia. Jestem tu sama. Wszystko jest niebywale ciche. Szumi wiatr a ja jestem sama. Sama. Sama z trupami. Sama z moją rodziną. Sama z moją MARTWĄ rodziną.

Krew obmywa mi różowe sandałki. Siadam brudząc sukienkę od szkarłatnej cieczy.

Ciach!

Pozostaje przerażająco obojętna na wszystko wokół.
Jestem sama.
Jest tylko cisza i jestem ja. Ciach! To idealne. Jestem centrum tego wszystkiego. Jestem żywa pośród śmierci. Jestem ja i są te ciała. Ciach!

Wplątuje palce w nasiąknięte krwią źdźbła trawy i patrzę na własne małe rączki. Słyszę krzyk wwiercający mi się w umysł. Ciach! Kolejna osoba martwa. Wmawiam sobię że ulrzymy im cierpienia, że skracamy im drogę do nieba.

- El! - Słyszę znajomy krzyk w oddali. Wstaje i odbiegam w kierunku chaosu.

***

Obudziłam się wdychając zapach powietrza mocno przesyconego siarką. Ledwie wzięłam głęboki wdech, a poczułam, że się krztuszę. Wyczulony węch stał się przekleństwem, a ja niepewnie stoczyłam z łóżka przyciskając do nosa kawałek jakiegoś materiały byleby się odciąć od tego przekleństwa. Zataczałam się ledwie ustając na nogach, krztusząc się i czując jak w płucach zionie mi wielka kula ognia.

O mało nie potknęłam się na schodach , gdy próbowałam się wydostać z tego pieprzonego domu. Klamka drzwi nie chciała ustąpić.

Znów zakaszlałam, a na białej chuście pojawił się szkarłatna ciecz, która chlasnęła nie tylko na chustę, ale i na moją bluzkę. Wiedziałam że nie mogłam pozostać w tym domu, a instynkt przestawił sie na tryb: uciekać gdzie pieprz rośnie.
Szarpnęłam całą siłą stare drzwi, które ustąpiły i wypuściły mnie na zewnątrz. Na odzew ciemnej nocy, ale już nie takiej pustej, bo na zapychanej odorem siarki, ulicy stali ludzie. Niektórzy zwyczajnie stali i jakby nic wdychali odór powietrza przesyconego siarką, niektórzy przyciskali do nosa materiał jak ja i pluli krwią na wszystkie strony i były to wilki.

-Stałam w oddali w cieniu mojego domu, ale nawet ja nie miałam wpływu na to, co zaraz miałoby się zacząć. Ale w blasku pełni przypomniałam sobie o kilku ważnych sprawach.

Wiedziałam że Adamea miała racje. Zaczęło się.

***

Budynek szkoły licealnej nie różnił się kompletnie od innych szkół. Zielone poobklejane szafki ustawione po dwóch stronach korytarzu bocznego. Moja torba ostatni raz uderzyła w moje biodro gdy pędem ruszyłam ku gabinetu dyrektora. Nic tu pod tym względem nie różniło, szkołę nadal prowadził Moore, a ja nadal przebywałam tu na tyle rzadko, aby ktoś mnie mógł zapamiętał. Trudno się dziwić, gdy przebywam w Reno tylko dwa miesiące do roku, ale tym razem zamierzałam zostać na dłużej.

Odebrałam klucz do szafki i małą mapkę szkoły, w większości był opis sal i ich zalety jak ,,Sala Apelacyjna jest zaopatrzona w wentylacje zewnętrzną wtłaczającą powietrze w wypadku konieczności odseparowania pomieszczenia od budynku...". I po co jest mi to konieczne? Bzdura. Wyrzuciłam trzymaną w ręku reklamówkę szkoły i ruszyłam w kierunku upatrzonej sali 214 w której miały się odbyć zajęcia.

Zapach tylu ludzi rozdrażniał mnie jdo czerwoności, gdy starałam się przedostać do klasy, która umiejscowiona była w skrzydle C. Literatura. Nudne, ale przynajmniej pamiętałam że nauczycielka ucząca tego przedmiotu lubiła mnie.

Wchodząc do sali zorientowałam się, że przydział nauczycieli się zmienił. Teraz stał na środku sali wysokich brunet o młodej twarzy i okularach na nosie. Z biurka odczytałam pośpiesznie nazwisko osoby z którą mam doczynienia. Był to pan Dahmer.

Pan Dahmer odwrócił się w moją stronę węsząc wzrokiem po mojej posturze i po chwili zabrał głos.

- Black, tak?

Skinęłam głową wpychając dłonie w kieszenie bluzy ignorując iż użył mojego nazywiska. Podniosłam wzrok i ujrzałam, że nie jestem samym centrum uwagi klasy. Zazwyczaj gdy nauczyciel odwracał wzrok wszyscy zajmowali się swoimi sprawami. Byłam za to im wdzięczna, wolałam uchodzić w cieniu niż skupiać na sobie wzrok, co dość często wychodziło porażką.

- Zasiądź i nie przerywaj klasie. Po lekcji omówimy twój przydział lektur - powiedział ignorując mnie i szperając coś w papierach na biurku, chciałam się odwrócić i ruszyć do ławki ale w pół kroku rozległ się dzwonek.

- Drodzy uczniowie, proszę aby wszyscy spokojnie udali się do wyjść ze szkoły. Proszę za mną - wstał od biurka pokazując im, aby ruszyli za nim i spokojnie wyszedł z sali. Jakby przerywany alarm w ciągu lekcji nie był dla niego czymś specjalnym.

Wszyscy w pośpiechu i milczeniu wstali z ławek. Jak małe mrówki udali się w ciszy do pierwszych wyjść, a mnie uderzyło coś od razu po wyjściu z sali - zapach siarki. Było go tyle w powietrzu aby skutecznie przysporzyć bólu wilkom i na tyle mało, aby ludzie nie wzbudzili podejrzeń.

Kaszlałam nie mogąc nabrać powietrza. Drzwi do sal się otwierały i wypadali z nich ludzie, toczyli się wyjść panicznie szybko i w tym zamieszaniu nikt nie widział jak kilka osób padało na kolana i się dławiła lub pluła krwią. I wtedy przypomniałam sobie o Sali Apelacyjnej. Czułam jakby w moim gardle utknęło coś gęstego, a gdy próbowałam to odkaszlnąć, zasłoniłam usta dłonią. Na ręce miałam krew... Pełno krwi i jej zapach gęstwił się w powietrzu. Za późno było, aby zrobić cokolwiek i gdy się o o tym zorientowałam zawyłam boleśnie w głębi siebie.

Podparłam się na obu dłoniach próbując podeprzeć jakąś ścianę, ale tak na prawdę to starałam się ustać na nogach. Przed oczami zaszły mi mroczki. Oddychałam coraz powolniej, serce biło mi coraz głośniej, gdy próbowałam się podnieść uderzyłam boleśnie o coś kostką i runęłam na ziemie. Nie miałam tyle siły, aby jęknąć z bólu, ale czułam jak on rozchodzi się po kościach.

Na holu zapadła głucha cisza. Byłam tylko ja i ci co tak samo jak ja upadli - zmiennokształtni, a wokół nas była krew. Ciemne plamki siliły mi się przed oczami. Ktoś się zbliżał, jego kroki rozeszły się po korytarzu mozolnie, jakby się z nami bawił. I każdy pewnie zadawał sobie to samo pytanie co ja ,,Czy to koniec?".

- Padli - odezwał się głos. - Jest kilku rannych, ale ogólnie trochę naświnili - śmiech.

- Wynieś ich wszystkich do sali - ten głos... O Boże. - Rannych opatrz. Te szczeniaki nigdy nam już nie zwieją.

Próbowałam podnieść głowę, ale odmówiła mi posłuszeństwa. Powieki nagle stały się ciężkie i ostatnie co słyszałam to jego głośny cudowny śmiech...

|Dzięki za uwagę, miło że ktoś to czyta ☺ + nowa okładka + nowe szczegóły - inne opowiadanie.
Początkowo miało być innej treści ale w końcu się udało (chyba).
Piszcie czy się na razie podoba, czy nie. Wasze zdanie jest dla mnie ważne.

Tylko (moja) Alfa ✅Where stories live. Discover now