ROZDZIAŁ 4 ✓

14.8K 720 73
                                    

Nadal leżałam płacząc w poduszkę gdy usłyszałam pukanie do drzwi mojego pokoju.

Nie zareagowałam a wtedy drzwi się otworzyły i ktoś wszedł do środka nic nie mówiąc. Ja jednak nadal miałam to gdzieś byłam tak załamana, że gdzieś miałam to, że ktoś ogląda mnie kiedy płacze.

Łóżko obok mnie ugięło się pod ciężarem niezidentyfikowanego gościa, a ja poczułam na sobie ręce, które podniosły mnie i przyciągnęły do siebie.

Byłam tak zmęczona płaczem, że nawet nie próbowałam się wyrwać. Po prostu wtuliłam się w tego kogoś, a głowę schowałam w zagłębieniu jego szyi.

Poczułam zapach perfum. Wciągnęłam go głęboko do płuc. Były takie piękne i takie uspokajające.

Powoli przestawałam płakać. Byłam wykończona. Czułam, że powoli zasypiam. Siedziałam na kolanach nieznajomego, a ten kołysał mnie lekko co jeszcze bardziej sprawiało, że miałam ochotę zasnąć.

Byłam w połowie na jawie a w połowie we śnie gdy usłyszałam cichy szept:

-Przepraszam- nie potrafiłam rozpoznać tego głosu, był zbyt cichy, a ja byłam zbyt zmęczona. Ledwo kontaktowałam. - Śpij teraz spokojnie. A ja zrobię wszystko byś była bezpieczna i byś już nigdy nie cierpiała...

I zasnęłam...

Obudziłam się na drugi dzień. Bolała mnie głowa i zatoki od wczorajszego płaczu.
Podniosłam się i rozejrzałam po pokoju jednak nikogo w nim nie było.

Zaczęłam się zastanawiać czy wczorajszej nocy ktoś rzeczywiście był w moim pokoju. Jedyne co potwierdzało to, że kto tu był to zapach perfum, którymi pachniała cała moja pościel i jak się okazało moje ubrania również.

Tylko pytanie brzmiało: Kim do jasnej cholery był ten ktoś?!

Jedyne co mogło by mi pomóc w zidentyfikowaniu nieznajomego to ten boski zapach perfum. Problem polega na tym, że ja nigdy wcześniej nie czułam tego zapachu.

Usiadłam na łóżku i spojrzałam na ekran telefonu. Była jedenasta pięćdziesiąt siedem. Matko już południe. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że wróciłam do domu po drugiej... Pokłóciłam się z ojcem i tym idiotą Trevorem... I przepłakałam pół nocy... No kurde sorry, ale chyba jestem usprawiedliwiona?

Wstałam podeszłym do szafy, wybrałam jakieś ubrania i poszłam do łazienki, żeby się ogarnąć. Spojrzałam w lustro i... O MÓJ BOŻE! Wyglądam jak istna tragedia!

Moje włosy wyglądały jakby piorun w rabarbar strzelił. Moja twarz była spuchnięta od płaczu, a cały mój makijaż spłynął wczorajszej nocy.

Przestałam się wpatrywać w moje odbicie i zaczęłam się ogarniać. Zmyłam resztę makijażu i wskoczyłam pod prysznic. Umyłam głowę, a twarz przemyłam zimną wodą.

Gdy tym razem spojrzałam w lustro wyglądałam o niebo lepiej. A z mojej twarzy zniknęła opuchlizna.

Ubrałam się w czarne spodenki, czarny podkoszulek na ramiączkach i czarne trampki. Wyglądało jakbym miała żałobę. Może w pewnym sensie miałam bo wczorajszej nocy umarła moja wolność.

Jednak to nie dlatego tak się ubrałam. Po prostu w mojej szafie były głównie czarne ubrania. Nic dziwnego skoro wszyscy, którzy kręcą się po moim domu zawsze są ubrani na czarno. Jedyne co mnie od nich różni to to, że ja nie chodzę przez cały czas uzbrojona po zęby.

Potem wysuszyłam i rozczesałam moje włosy. Pomalowałam rzęsy tuszem i zrobiłam czarne kreski wokół oczu. Wyglądałabym jak emo gdyby nie to, że usta pomalowałam krwiście czerwoną szminką.

Jeszcze raz spojrzałam w lustro wzięłam głęboki wdech i zeszłam na dół.

Po całym domu znów kręciło się mnóstwo ludzi mojego ojca. Byłam pewna, że to miało związek z wczorajszą nocą. Nie ze mną, raczej z tą strzelanina podczas festynu.

Ruszyłam w kierunku kuchni, żeby coś zjeść. A wszyscy którzy stali mi na drodze odsuwali się jak poparzeni.

Matko nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Ja osobiście przecież nic nie mogłam zrobić żadnemu z tych ludzi, nawet gdybym chciała.

Mimo to oni czuli przedemna lęk. A może raczej nie przedemna tylko przed tym kim jestem. Przed tym czyje nazwisko nosiłam i czyją córką byłam.

Weszłam do kuchni i odrazu usłyszałam głos jednej ze służących:

-Dzień dobry- uśmiechnęła się do mnie. - Widzę, że panienka już wstała. Przygotować panience coś do jedzenia.

-Nie, dziękuję. Poradzę sobie- odparłam i podeszłam do lodówki, z której wyjąłem jogurt owocowy, a potem podeszłam do szafek i wyjęłam płatki kukurydziane i miseczkę.

Wsypałam do miseczki płatki, a potem wylałam na nie jogurt. Wzięłam łyżeczkę wymieszałam zawartość mojej miseczki i opierając się o blat szafek zaczęłam jeść moje śniadanie.

Patrzyłam ze znurzeniem jak służba gotuje obiad gdy usłyszałam głos mojego ojca:

-Vivien za piętnaście minut w moim gabinecie- powiedział. Potem zwrócił się do służby. - Rose przynieś mi kawę do gabinetu.

-Dobrze panie Blackwood. Już przynoszę- odparła dziewczyna, a mój ojciec odwrócił się i wyszedł.

Czuję, że ojciec jest wściekły i wczorajsza rozmowa będzie mieć dalszą część. Skończyłam swoje śniadanie i z westchnieniem poszłam na spotkanie z ojcem.

Zapukałam do drzwi jego gabinetu i weszłam nie czekając na jego zaproszenie.

-O co chodzi? - spytałam.

-Siadaj- odparł sucho. Nigdy nie odnosił się do mnie w taki sposób. Musi być wściekły.

-Dzięki postoję- powiedziałam, a on zacisnąć szczękę. Już miał coś powiedzieć gdy ktoś jeszcze zapukał do drzwi.

Do środka wszedł Trevor, podobnie jak ja nie czekając na zaproszenie.

Spojrzał na mojego ojca, potem na mnie i znów na mojego ojca.

-Co jest Blackwood? - spytał tym swoim bezczelny tonem. - Chciałeś mnie widzieć?

-Tak. Właściwie chciałem widzieć was oboje - odparł. Wymieniliśmy z Trevorem spojrzenia i znowu spojrzeliśmy na mojego ojca. - Siadajcie.

-Co jest? - spytał Trevor.

-Siadajcie- powtórzył ojciec.

-Blackwood do cholery! Klan świruje, a tobie wzięło się na pogaduszki?! - warknął wściekły Trevor.

-Powiedziałem siadać! - odwarknął ojciec, a my niechętnie usiedliśmy na fotelach stojących przy biurku.

-No gadaj Blackwood o co chodzi? - syknął Trevor.

Widać było, że jest wściekły. Nawet on naogół nie zwracał się tak do mojego ojca. Ale nawet teraz ojciec pozwał mu na takie zachowanie i specjalnie nie reagował.
Dlaczego do cholery on ma takie względy?!

Patrzyłam na Trevora, a potem spojrzałam na ojca który zaczął mówić:

-Przejdźmy do rzeczy...












Córka Blackwood'a Where stories live. Discover now