✝1✝

1K 143 9
                                    

     Stałem na czerwonym świetle. Zawsze mnie to denerwowało, uważałem, że skoro na przejściu dla pieszych nikt nie stoi, nie przechodzi przez jezdnię, nie powinno się włączać czerwone. Nie dzisiaj. Mimo że była to zwyczajna wycieczka do ulubionej księgarni. Znajdowała się daleko mojego domu, nie miałem okazji często do niej jeździć. Do tego środki finansowe nie pozwalały mi na wydawanie zbyt wielkiej sumy pieniędzy na przyjemność, jaką sprawiało mi kupowanie nowych książek.
     Zacisnąłem palce na kierownicy. Poczułem dreszcz ekscytacji. Obrączka dała o sobie znać niemiłym uściskiem na serdecznym palcu. Ciągle o niej zapominałem, nie obchodziłem nawet jednej rocznicy ślubu. Pół roku. Wszyscy moi przyjaciele już dawno mieli to za sobą. Dwadzieścia siedem wiosen to przecież nie tak wiele...
     Po kilku sekundach kolor światła zmienił się na zielony, wcisnąłem pedał gazu, czym prędzej gnając do domu. Do żony? Być może również. Kochałem ją. Uwielbiałem widok jej kręconych, ciemnych włosów rozwiewanych przez wiatr. Roześmiane, zielone oczy skierowane ku niebu wyglądały pięknie... Mimo bladej, wręcz wampirzej cery, w lecie nierzadko dzięki lekkiej opaleniźnie, zmieniała się nie do poznania. Nie nazwałbym jej ideałem – i mi, i jej daleko do takiego miana. Jednak uważałem ją za tę jedyną.
     Zaparkowałem obok domu, cudem znalazłszy miejsce, w naszej okolicy niełatwo jakiekolwiek odszukać. Obiecywaliśmy sobie przeprowadzkę do dużego domu z ogrodem, kupilibyśmy psa i mielibyśmy dwójkę uroczych dzieci... Marzenia i mrzonki zawsze są nieodłączną częścią ludzkiego życia. Młodzi ludzie! Mieliśmy czas na wszystko, mieliśmy z niczym się nie śpieszyć... Tylko by to, czego się pragnie, nie uciekało, przelatując tuż przed oczyma.
     Wysiadłem z samochodu, głośno trzaskając drzwiami. Ciepły, wiosenny podmuch wiatru lekko musnął mnie w twarz. Pośpiesznie ruszyłem do budynku – prawdopodobnie jeszcze z okresu II wojny światowej. Jednak czy to powód do dumy? Od zewnątrz wyglądał jeszcze gorzej niż od wewnątrz. Stary tynk ledwo trzymał się całości, rolety w oknach niekiedy luźno zwisając na cienkich sznurkach, wyglądały, jakby w pomieszczeniu doszło do aktu przemocy czy gwałtu. Balkony, niesymetrycznie porozrzucane, razem tworzyły niezgraną całość.
     Odnowiona klatka schodowa wywoływała dobre wrażenie po niezachęcających tarasach... Została niejednokrotnie odnowiona. Uważałem, że winda przydałaby się starszym mieszkańcom, chociaż ja doskonale dawałem radę wbiec po schodach na drugie piętro. Niewygodny garnitur urzędnika nigdy nie ułatwiał poruszania, jednak mogłem ponownie poczuć się jak osiemnastolatek biegnący na szlugi z przyjaciółmi.
     Zapukałem do drzwi. Brązowe, dębowe, miejscami nieco obtarte. Zapomniałem domontować dzwonek.
     Po kilku sekundach oczekiwania usłyszałem brzęk ruszanych kluczy, po czym srebrna klamka zaskrzypiała. Drzwi uchyliły się niepewnie.
     – Szybko wróciłeś... – wyszeptała uwodzicielsko brunetka, zbliżając się do mnie.
     Wyglądało na to, że mieliśmy spędzić popołudnie w nieco... inny sposób niż planowałem.

***

     Spoglądałem przed siebie. Niby nic zwyczajnego, zdążyłem przywyknąć do takich widoków. Dym, powoli kierujący się ku górze. Zwęglone drewno, walące się na trawę z hukiem, pękające drzazgi, uginające się pod ciężarem zawalonych sklepień. Pokruszone witraże oraz... piękne, jaskrawe kolory spowijające cały budynek. Płomienie. Płomienie iskrzące się na całej powierzchni kościoła.
     „Jakie miejsca zburzyliście, by na ich ruinie postawić swoje kościoły?"
     Na mojej twarzy zagościł uśmiech.

     Kolejna świątynia paliła się na moich oczach. Doskonale wiedziałem – nie była to ani pierwsza, ani ostatnia. Chciałem móc ujrzeć ten widok jeszcze raz.
     Nic tak pięknie nie płonie, jak niszczone nadzieje.

     Zamknąłem książkę. Zeszyt? Dziennik. Chciałem otworzyć go na pierwszej, lepszej stronie, na środku, gdziekolwiek. Gdy przeczytałem krzywo zapisane literki, jakby autor wahał się przy używaniu każdej kropli atramentu, gdy przeczytałem zapisaną tam treść, układającą się w pozornie logiczną całość... Nie zrozumiałem. Fikcja?
     A co... a co jeżeli nie?
     Odtrąciłem te myśli. Bajka, bajka dla dzieci, zapewne nawiązanie do okultyzmu i satanizmu, wszystkich tych chorych wynalazków. Anton LaVey smaży się w piekle, a jego następcy podążają jego ścieżką...
     – Nie będę zaprzątać sobie tym teraz głowy – mruknąłem do siebie cicho.
     Oparłem się na biurowym krześle, odginając je do tyłu. Spojrzałem na elektryczny zegar, postawiony w kącie biurka. Dochodziła trzecia w nocy.
     – Przeczytam resztę rano – postanowiłem. – Od początku, do końca.
     Sięgnąłem ręką do małej lampki, stojącej w drugim kącie stołu. Palcami wyszukałem wyłącznik i wcisnąłem go lekko. W pokoju zapanowała ciemność.


Z Dziennika PiromanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz