Ulica Pokątna

80 2 0
                                    

Pierwsze promyki kolejnego dnia przedarły się przez zasłony w moim pokoju, które przy okazji ubudziły mnie. Leniwie się przeciągnełam, wstałam i się ubrałam w to co wczoraj, bo nie widziałam sęsu się stroić. Zdziwiłam się gdyż nie widziałam rodziców.
-Aż tak wcześnie wstałam?-spytałam się sama siebie. Podeszłam do telefonu, który leżał na blacie w kuchni.
-A jednak...-zobaczyłam na ekranie 6, a rodzice budzą się o 7. Zdecydowałam się by zjeść śniadanie, jednak coś innego przykuło moją uwage. A to coś było rzecą, która zmieni moje życie, na zawsze. A był to list z Hogwartu. Pomyślałam, że fajnie by było gdybym dziś poszła na ul. Pokątnął więc szybko zjadłam śniadanie, umyłan zęby i uczesałam włosy (a było to trudne jak dogadanie się z Mebel), spakowałan plecak gdzie był list, komurka, pieniądze i książka. Miałam już wychodzić, ale pomyślałam, że zostawie list dla rodziców.

Kochani, spaniali, cudni rodzice!(a nie jednak wujostwo)

Chciałabym wam powiedzieć, że dziś ide na ul. Pokątną SAMA! I że wziełam waszą kasę (ja wiem że byście mi dali). Wróce późno więc NARA!

Wasza zawsze kochająca siostrzenica, Margo

P.S. Dzięki temu, że przez 10 lat nie powiedzieliście mi, że jestem czarownicą to jeszcze bardziej was kocham, wy moje misiaczki.

Od tego aż kipiało sarkazmem. Odłożyłam list na blacie i sobie poszłam na autobus.
***
Mieszkam na osiedlu, a do Londynu mam ok. 20 km. Autobusie czytałam więc nie zorjętowałam się kiedy już byłan na miejscu. Dopiero kierowca zwrócił mi uwage. Zmieszana wyszłam i skierowałam się do pubu, Dziurawy Kocioł (nie że magicznym sposobem wiedziałam gdzie to jest tylko na drugiej kartce było napisane). Wyglądał jakby kot zwymiotował na pub. Zdziwiłam się, że od środka wygląda normalnie.
Podeszłam nie pewnie do mężczyzny i się spytałam:
-P-przeprasza, jak moge się dostać na Pokątną?.
-A ty nie wiesz?-zaśmiał się barman wycierając szklanki.
-Och! Daj dziewczynie spokuj!-odezwała się (niewiadomo skąd się wzieła) chuda kobieta ubrana w całkowitą zieleń.
-A coż ja robie?
-No nie wiem? A już wiem, zjesz ją!-zażartowała (mam nadzieje) kobieta.
-Aż taki gruby...
-Ta jasne-pomyślałam.
-...to nie jestem, by zjadać dzieci-głośno się zaśmiał mężczyzna za ladą. Tym razem modliszka (tak nazwałam tę kobiete po jej wyglądzie) zwróciła się do mnie.
-Nazywam się Vanesa Sorrel, miło mi cie poznać.
-Margo Lionheart-modliszka podała mi ręke,a ja od wzajemniłam ten gest (coś czuje, że mało brakowało, a bym miała martwice ręki).
-Co cię tu sprowadza maleńka?-zagadneła
-Nie nawidze jak ktoś mnie nazywa maleńka- pomyślałam- Szukam ul. Pokątnej-wpatrywałam się w oczy nowo poznanej i ujżałam coś niepokojącego, ale stwierdziłam, że tak miła (jakoś dla mnie podejżanie przesłodzona) osoba nie może być...być...nie moge dopasować słowa no, ale chyba wiadomo.
-No to chodź-poszłam za niął. Wyszłyśmy z pubu na zaplecze. Modliszka kilka razy stukała w mur, jednak nie zwracałam uwagi na co ona robi tylko co dzieje się z murem. Nie mineły 2 minuty, a już stałam na ul. Pokątnej. Zapewne modliszka się pożegnała, ale na niął nie zwracałam uwagi, na nic nie zwracałam uwagi no może poza samej Pokątnej. Po dwóch stronach ulic jest sklep przy sklepie, mało prawdo podąbne by były między nimi jakie kolwiek przecznice. Nawet nie zauwarzyłam jak ktoś mnie pątrąca.
-Sorry, nic ci nie jest?-pomaga mi nieznajomy wstać.
-Nic się nie stało, jestem już przyzwyczajona do upadków (i to jest prawdą, bo by nie było dnia bym w swojej starej szkole nie upadła).
-James Potter-uśmiechnął się i podał mi ręke. Od wzajemniłam uścisk i też się uśmiechnełam.
-Margo Lionheart.
-Na pierwszym roku?
-Tak, a ty?
-Na drugim- wypiął pierś ku niebu dla żartu. Zaczeliśmy się śmiać, rozmawiać, wygłupiać się itp. (jacie wygłupiam się z nowo poznanym chłopakiem, to do mnie nie podobne...). Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i nowo poznany chłopak musiał iść.
-Do zobaczenia w Hogwarcie-rzucił na pożegnanie i sprintem pobiegł gdzieś. Patrzyłam wciąż w miejsce gdzie stał James, gdy uświadomiłam sobie, że kompletnie nie wiem jakie sklepy są odczego.
***
Chodziłam powoli oglądając każdy sklep po kolei. Po jakiśm 37 sklepie znałazłam niewielki sklep Esy i Floresy. Jakie było moje zdziwienie jak zobaczyłam ze wszystkich stron wyrastające książki (jak dla mnie). Oglądałam każdą książke po kolei, już miałam czytać opis kolejnej jednak pulchna kobieta mnie zaczepiła.
-W czym moge pomóc?
-Tak, właśnie, zapomniałam po co w ogóle przyszłam...-podałam sprzedawczyni liste książek, a ona wzieła się do pracy. Mineło troche czasu dopóki kobieta znalazła wszystkie książki.
-Dziękuję-podziękowałam wyjmując pieniądze.
-A co to?-pokazała na baknoty.
-Pieniądze?-zmartwiłam się. Czy czarodzieje mają inną walute? Moje postrzeżenia nie były błędne. Kobieta powiedziała, że mugolskie pieniądze można wymienić w banku Gringota (wytłumaczyła, że jest duży, więc nawet stąd zobacze). Przez czas podróży do banku (a był to mały odcinek) rozmyślałam co to właściwie mugol? A może kto to? Zadawałam sobie te pytanie, że nawet nie zauwarzyłam pierwszego stopnia schodów. Masując kolano (bo a kurat na kolano upadłam) zauwarzyłam małego, bardzo małego człowieka. Jak mu się przyjżałam okazało się, że jest goblinem!
-Niedowiary...-cicho powiedziałam wchodząc na schody. Jak już weszłam do środka oniemiałam. Po dwóch stronach wielkiego holu, pokoju, a może hali? (nie wiem, aż tak to było duże) były 2 razy wysze odemnie biurka gdzie odziwo pracowały gobliny. Rozglądałam się powoli do póki nie dotarłam do głównego biurka. Tam też był goblin, który mnie nie zauwarzył (jak cała reszta) lub celowo mnie ignoruje.
-Dzię dobry-nieśmiało zaczełam. Goblin wciąż nie wzracał na mnie uwagi.
-Czy mogłam...hmm...to wymienić?-pokazałam mu pieniądze. Miałam ręke w powietrzu kilka minu dopóki goblin zwrócił na mnie uwage.
-Chce pani wymienić pieniądze mugolskie na galeony?-spytał wychylając się za biurka
-No tak-odpowiedziałam nie wiedząc co to galeon.
-Nazwisko?
-Lionheart
-Prosze to podpisać-podał mi arkusz z piórem. Zrobiłam to co kazał i podałam mu arkusz. Goblin bez słowa wziął arkusz i moje banknoty i sobie poszedł. Czekałam na niego dobre 20 minut gdy dopiero wrócił z sakiewką pęłnął złota.
-Dziękuję-odebrałam od niego sakiewke i pognałam do Esów i Floresów. Zapłaciłam kobiecie i wyszłam.
***
-To jest cięższe od babci Kate (a piórkiem to ona nie jest)-jęczałam. Położyłam książki na chodniku, a te co nie narażały placy na złamianie włożyłam do plecaka. Rozglądałam się w poszukiwaniu czegoś w czym mogłam wszystko włożyć i nie dźwigać.
-Bingo!-kilka sklepów dalej zobaczyłam szyld Wszystkie Kufry Na Promocji! Nie pobiegłam, bo jak? Troche potrwało do póki doszłam do sklepu. Podeszłam do lady. Miałam tylko jedno kontrekne pytanie.
-Bardzo wytrzymały...
-Na tyle ksiązek-pomyślałam
..., ma pan taki?-sprzedawca się tylko uśmiechnął i po chwili już mnie nie było w sklepie. Włożyłam wszystko i zaczełam robić zakupy.
***
Po ok. 2 godzinach kupiłam wszystko co trzeba oprócz umundurowania i różdzki. Skierowałam się do zakładu krawieckiego Madam Malkine. Poprosiłam o szate szkolnął, jednak kobieta mi powiedziała, że musze poczekać, bo są 3 osoby przedemną. Rosiadłam się wygodnie na czerwonej kanapie przy kasie. Już miałam wyciągnąć książke, ale ktoś mi przerwał tę czyność.
-Cześć, moge się dosiąść?-spytała rudowłosa dziewczyna w moim wieku.
-Jasne-lekko się uśmiechnełam.
-Dzięki, jestem Rose, Rose Weasley-podała mi ręke.
-Margo Lionheart-odwzajemniłam uścisk. Rozmawiałyśmy o wszystkim i niczym. Dowiedziałam się troche o magicznym świecie, że Rose jedzie na pierwszy rok tak jak ja i ma nadzieje, że będzie Gryffindorze (co kolwiek to oznacza) razem zemnął. Można ująć, że po godzinie rozmawia jesteśmy koleżankami. To moja druga w życiu koleżanka, bo w przedrzkolu znałam taką Bece, jednal ona musiała się przeprowadzić i chyba się po tym jakoś zepsułam, bo już nikogo nie lubiłam, aż do teraz (a nie, bo jeszcze polubiłam Jamesa). Madam Malkine wzieła mnie do przymieżalni. Pożegnałam się z dziewczynął i poszłam za kobietą. Jak już wróciłam Rose nie było. Zapłaciłam za ubrania i poszłam po najważnięszą (jak dla mnie) rzecz na liście, różdzke.
***
Troche zajeło jak dotarłam do sklepu Ollivandera (tak nazywa się wytwórca różdzek). Weszłam do środka powoli. Oniemiałam, to chyba jedyne słowo opisujące ten sklep. Podeszłam do lady, ale nikogo tam nie zastałam.
-Dzień Dobry-przywitałam się do nicośco. Nic mi nie od powiedziało. Zaczełam się rozgłądać po budynku. Z każdej strony jak to było w Esach i Floresach wyrastały półki nie z książkami tylko z małymi, podłużnymi pudełeczkami gdzie zapewne były różdzki. Właśnie czytałam opis jednej z nich, gdy nagle ktoś zamnął się odezwał.
-W czym moge pomóc?-odruchowo się odwraciłam. Ujżałam (mocno) starego pana, który pewnie był Ollivanderem.
-Emmm...tak bym prosiłambym różdzke.
-Och drogie dziecko, różdzki od tak nie można wziąć. Różdzka Cie wybiera-odrzekł poważnie.
-Przepraszam-spóściłam wzrok
-Nie musisz przepraszać, choć podam Ci kilka różdzek-uśmiechnął się. Poszłam za nim do lady. Ollivander zostawiając mnie przy ladzie, poszedł po pudełka. Po kilku minutach wrócił z jednym czarnym pudełeczkiem. Delikatnie otworzyłam pudełko i wyciągnełam podłużny patyk. Mężczyzna powiedział bym poprostu machneła różdzką. Uczyniłam to co powiedział, jednak pożałowałam tego, bo prawie ten magiczny patyk wydłubał mi oko. Wytwórca zabrał pudełko i podał mi jedno z najnowszych (tak to nazwałam, bo pudełka, aż lśniły pod światłem). Machnełam tak samo jak wcześniej różdzką, ale nic się nie wydarzyło.
-A kórat ta zasłaba jest-odrzekł Ollivander. Poszedł w głąb sklepu, gdzieś w starszej części. Wrócił z mocno zakurzonym pudełkiem.
-Ten zapewne będzie idealny- delikatnie wziełam by mi się nie rozpadło w dłoniach i zdmuchnełam kurz. Wyciągnełam różdzke. Odrazu poczułam jak przyjemne ciepło rozchodzi mi się po ciele. Machnełam delikatnie różdzkął i zaczeły dziać się cuda. Najblisze pudełka zaczeły wirować wokół mnie. Długo w to się patrywałam, dopóki spadły (i oczywiście też na mnie) na podłoge. Położyłam różdzke na ladzie i przysunełam w strone wytwórcy różdzek. On, a kórat przysunął ją w moją strone.
-Ona jest zbyd potężna.
-Nie, oj nie! Jest idealna dla ciebie. Nie widziałaś co się działo? To odznaka, że różdzka Ci ufa!-powiedział uśmiechając się do mnie. Odwzajemmiłam uśmiech i zapłaciłam. Już naciskałam klamke od drzwi, ale Ollivander jeszcze dodał.
-Prawie bym zapomniał Ci powiedzieć jaka jest ta różdzka! A więc zrobiona z Cyprysu, rdzeń z ogona testrala, bardzo żadki, dosyć giętka, 12 i pół cala, bardzo wyjątkowa- to ostanie powiedział chyba bardziej do siebie.
-Dowidzenia-pożegnałam się i poszłam na autobus.
***
Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli jak ciągnełam kufer więkrzy odemnie. Rozmyślając o swoich magicznych przedmiotach nie zauwarzyłam jak autobus przyjechał. Szybko wsiadłam i zajełam miejsce daleko od innych. Nie mineło 30 minut, a już byłam przed domem. Była 5 więc wujostwo wróciło. Już w holu słyszałam głośny telewizor, jak zwykle.
-Cześć-przywitałam się. Nic mi nie odpowiedziało, a to dziwne, bo zazwyczaj kazali mi wynieść śmieci ci coś podobnego. Pewnie mnieli na mnie focha. Poszłam na góre do pokoju (co zajeło mi troche czasu, bo miałam kufer).
Weszłam do łożka i zaczełam czytać moje podręczniki. Są owiele lepsze od mojich starych książek. I tak mineła mi noc.
~***~
Przepraszam bardzo, że tak dawno nie dawałam, ale jak pisałam to przez przypadek opóściłam telefon i bateria wyszła ;-; i wymyśliłam by to się nie powtórzyło by pisać w zeszycie, więc musiałam wszystko od początku pisać, a jako, że ja mam (nie) szczęście to w tym miesiącu miałam mnóstwo sprawdzianów i na dodatek zablokowali mi internet ;_;. Teraz postaram się dawać częściej! I jeszcze raz przepraszam za to i za błędy. Zachęcam do⭐i 💬, to motywuje!❤

Hogwarts Is My HomeWhere stories live. Discover now