Wstęp, czyli jak poznałam Michała?

522 46 20
                                    

NORA

Połowa wakacji. Dokładnie 22 lipca. Tego dnia wszystko idzie nie tak. W prognozie mówili, że ma być słonecznie, zamiast tego, rano wita mnie oberwanie chmury. Przestaje padać co prawda godzinę później, ale na dworze nadal jest szaro i nieprzyjemnie.

Przypalam ziemniaki, za co oczywiście mi się dostaje.

Tłukę kubek mamy.

Wyrywam kran od zlewu i na nic zdają się tłumaczenia, że był za słabo przykręcony.

W końcu tracę cierpliwość do czegokolwiek i postanawiam wyjść, choćby na deszcz, byle tylko uciec od krzyku. Zawsze to robię, żeby nie wybuchnąć. W głębi duszy nie chcę nikogo ranić, ale bywa, że nie jest tak łatwo. Nie mogę sobie wyobrazić co byłoby, gdybym podniosła rękę na kogoś z rodziny. Nie wiem czy nawet byłabym do tego zdolna, chociaż różne rzeczy krążą mi po głowie kiedy jestem wściekła.

Kieruję się do osiedlowego sklepu, bo to do mnie należy obowiązek załatwiania sprawunków. Myślę więc, że przy okazji mogę pozałatwiać parę spraw. To całkiem przyjemne - spacer na świeżym powietrzu, jeszcze pachnącym deszczem. Czuję się spokojna jak nigdy. Nareszcie jest cicho.

Listę mam w kieszeni - będę musiała trochę pobiegać po mieście. Nie planuję spotkać po drodze nikogo znajomego, więc zostawiłam na sobie dresy, które włożyłam zaraz po przebudzeniu. Szybko narzucam tylko zieloną bluzę z kapturem, która ma chronić mnie przed ewentualnym zmoknięciem. Nie wyglądam może jakbym dopiero co zeszła z wybiegu, ale przynajmniej jest mi ciepło. Nie kręci mnie nakładanie na siebie tony tapety, ale lubię dobrze wyglądać i dbać o siebie, więc nie czuję się super komfortowo wychodząc do ludzi w prawie-piżamie. Jednak moje nerwy nie wytrzymałyby chwili dłużej, gdybym została. Są ważniejsze rzeczy niż wygląd.

Zbiegam z betonowych schodków i naciągnąwszy kaptur na głowę, przebiegam przez jezdnię. Jestem ostrożna. Przecież najpierw się rozejrzałam! Zwykle bywa, że kierowcy nagle wypadają zza zakrętu, natrafiając na kompletnie oszołomionego pieszego. Taki felerny mamy wjazd na parking. Cała nasza ulica jest dosyć ciasna, mimo że w zeszłym roku poszerzyli ją kosztem chodników. Jednymi słowy - koszmar dla kierowców.

Wchodzę do sklepu, którego szyld głosi "Monopole Świata/Delikatesy". Wpatruję się w białe litery umieszczone na niebieskim tle za każdym razem, gdy idę do szkoły. Autor szyldu z pewnością nie jest zbyt kreatywnym człowiekiem. Mógłby się chociaż trochę postarać i zachęcić ludzi lub przynajmniej sprawić, że to niewielki budynek wyglądałby bardziej estetycznie. Popękany beton, zaniedbane rośliny przed wejściem - to na pewno nie zachęci nikogo, by z własnej woli tu wszedł. Gorzej, jeśli najbliższy spożywczak mieści się w centrum. Wtedy jesteś w czarnej dupie.

Od razu, gdy przekraczam próg, otacza mnie charakterystyczny zapach mrożonek i irytujące buczenie lamp. Skinieniem głowy witam się z kasjerką. Ma ciemnobrązowe włosy związane w wysokiego kucyka, a podkład nieładnie odznacza jej się na twarzy. Powinna wybrać o kilka tonów jaśniejszy. Wygląda jakby posmarowała się musem marchewkowym. Współczuję jej jednak, bo miejsce jej pracy nie jest zbyt ekskluzywne. Często przychodzą tu osiedlowi miłośnicy alkoholu, by uzupełnić zapasy. Czasem są trzeźwi, ale roztaczają wokół siebie nieprzyjemną woń, ale przeważają ci zalani w trupa. Nie wytrzymałabym tłumacząc setny raz temu samemu klientowi, że butelki są zwrotne.

Kierownictwo sklepu nie wymaga uniformów, więc kobieta, pewnie niewiele starsza ode mnie, ma na sobie zwykłe jeansy i zieloną koszulkę z nadrukiem.

Dalej wszystko robię automatycznie, jak każdego ranka, kiedy mam wolną chwilę. Staram się nie dopuszczać do siebie myśli, że właśnie w tej chwili Oliwia siedzi ze swoimi przyjaciółmi w kinie i ogląda najnowszy film z Emmą Watson, a ja muszę jeszcze umyć podłogi oraz okna, na których para ptaków zostawiło kilka niespodzianek. Dokładnie je widziałam, ale nie zdążyłam odgonić. Postawiły mnie przed faktem dokonanym.

Podszepty przeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz