Część I Kim jestem?

6K 428 154
                                    

Ile mam dzisiaj lat? Jak będę wyglądał? Czy będę dzisiaj zabijał, czy bronił? Boję się tak jak zawsze, kiedy mam podnieść powieki. Chciałbym pogrążyć się w śnie, leżeć tak, myśląc o niebieskich migdałach. Jednak strach, bynajmniej mój, zmusza mnie do zareagowania. Mój nowy rozum podpowiada mi, bym jak najszybciej sprawdził, co się dzieje.

Otwieram oczy.

Nade mną świeci księżyc w pełni. Właśnie odpływa ostatnia chmurka, więc widzę go w pełnej krasie. Cieszy mnie to, ostatnio oglądałem go, przebywając w XXI wieku, ale tam nie będzie świecił już tak jasno ani czysto. Na mojej twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech.

Potem słyszę jakieś przekrzykujące się głosy i marszczę brwi.

Leżę na czymś miękkim. Trawa? Unoszę dłoń, by spojrzeć na nią w świetle księżyca. Proste paznokcie, zgrubiałe palce, odciski. Czyli jednak wojownik. Dotykam twarzy. Czuję wystające kości policzkowe, gęstą brodę oraz brwi, krótkie włosy.

Siadam i patrzę na swoje ciało. Musiałem spędzić wiele czasu z dala od cywilizacji. Wyglądam jak drwal - przetarte spodnie, dziurawa, miejscami połatana koszula, plecak leżący obok obutych w ciężkie buty nóg.

Wstaję, by się rozejrzeć. Znajduję się na jakiejś polanie, niedaleko szemrze strumyk, a wiatr łagodnie owiewa mi zarośniętą twarz. Wokół rośnie pełno drzew, gdzieś w oddali majaczą góry.

Hm, może jestem wędrowcem? Coś nowego, myślę, opierając pięści na biodrach. Ten gest należał do mężczyzny, w którego ciele się obudziłem. Wkrótce przejmę jego wspomnienia.

- Hej, Fex! Coś się tak zerwał?

A więc tak mam na imię. Dobrze.

Spoglądam w dół. Płonie tam małe ognisko, musiałem je wcześniej przegapić. Na pniakach wokół siedzą czterej mężczyźni, ubrani podobnie jak ja, choć to ja wyglądam na obleśnego. Tak, teraz, kiedy o tym myślę, wiem że jestem z całej bandy najbardziej obleśny, co, tak na marginesie, nie tylko widać, ale i czuć.

- A, muszę się odlać - rzucam. - Zara wracam, chłopaki.

Wolno kieruję się w stronę lasu. Wspomnienia wracają powoli.

Nazywam się Fex. Mam czterdzieści lat, pracuję jako złodziej. Kto by przypuszczał? Jestem znany ze swojego instynktu, wyczuwam kłopoty na odległość. Moja szajka - jestem jej hersztem - rabuje zwykle wozy, czasem pieszych. Nie ściągamy na siebie kłopotów. Koczujemy w lasach, głównie przez moją obsesję na punkcie ostrożności, kradniemy, pijemy do późnej nocy, część łupów wysyłamy do domów, a potem od nowa.

Ja od dawna nie mam rodziny, co poprzedniego właściciela ciała popchnęło na ścieżkę zbrodni, jednak mi przynosi ulgę. Zawsze spada na mnie odpowiedzialność za nich, skutkująca wiekami wyrzutów sumienia. Moi współpracownicy natomiast nie chcą mi powiedzieć, komu wysyłają część swoich łupów, lecz wnosząc po ich rozwiązłości, nie mają żon ani dzieci.

Akcje wyglądają zawsze podobnie - przecież wybieram tylko ludzi, nadających się do roboty. Chociaż nie lubimy się dzielić doświadczeniami życiowymi, umiejętności pomagają nam w pracy. Przynajmniej tam sobie ufamy. Wiem, że gdybym im ufał bardziej, mogliby się otworzyć, lecz ani mi, ani im nie przeszkadza układ, w jakim żyjemy, więc po co się wysilać?

Podoba mi się.

Kolejne fragmenty życia przychodzą mi do głowy podczas tego krótkiego spaceru po lesie.

To ciało jest doprawdy ciekawe. Moi podwładni nie zostali zwerbowani gdzieś w pensjonacie czy w ciemnej uliczce. Uwolniłem ich z więzienia przed karą śmierci, poznawszy ich umiejętności. Nitus i Litus, bracia, zostali przyłapani na okradaniu pensjonatów, a Watus, którego mianowałem zastępcą, napadł na strażników w biały dzień, podobno kiedy usłyszał, że uwolniłem jego starych kumpli. Cóż, skład zmieniał się kilka razy, jednak ta trójka została ze mną najdłużej, tolerując moje choleryczne zachowanie oraz dziwne środki ostrożności, jak na przykład spanie w lesie.

Faktycznie mnie przycisnęło. Załatwiłem, co musiałem, a teraz zmierzam w stronę ogniska, jak na mój (nowy) gust przydużego i siadam na swoim pniaku.

- No, i co chłopaki? Gdzie wybieramy się jutro? Okrążyliśmy chyba całą Anglię.

Przyglądają mi się, nagle speszeni. Wat wpatruje się w cicho trzeszczący ogień, Litus w kółko związuje i rozwiązuje sznurówki butów, a jego brat Nitus bawi się wełnianą, kolorową czapką. Jedynie John, najwyższy w paczce, patrzy prosto na mnie. Nie wydaje się szczęśliwy.

- Chyba nie powiecie, że opętał was strach, co? - warczę przez zaciśnięte zęby. - Nie zamierzacie chyba uciec?

Wat się krzywi.

- Przestań, Fex. Każdy ci coś wisi.

- Właściwie to nie każdy - wtrąca John cicho, ale czysto i władczo.

Chwila, kim jest ten John?! Nie przypominam sobie, żebym go ratował od stryczka. Więc skąd go znam?

- Nie moglibyśmy uciec - mówi dalej Wat, jednak go nie słucham.

Chłopak ma może piętnaście lat, ale jego oczy postarzają go o przynajmniej dwie dekady. Siedzi zgarbiony, łokcie opiera na kolanach. Jest przeraźliwie wychudzony i mam dziwne wrażenie, jakby unosił się nad pieńkiem.

- O co ci chodzi? - pytam groźnie, przerywając mojemu zastępcy w pół słowa.

- Fex? - pyta Nitus, rozglądając się. - Do mnie mówisz?

- Mówię do Johna - odpowiadam, wskazując go palcem. Chłopak uśmiecha się półgębkiem. - Chłopaki, skąd on się tutaj wziął?

- Brachu, co ty za bzdety pleciesz? - Wat mruga, rozgląda się z szeroko otwartymi oczami, po czym kieruje je na mnie. - Do jakiego znowu Johna?

- Nie wkurzaj mnie, ty idioto! Nie widzisz go? Tu siedzi, obok Nitusa, kurwa twoja mać.

- Czyja? - pyta cicho John. - Nitusa, Wata, czy moja? - unosi brew, śmiejąc się ponuro.

Zaczynam się bać, po krzyżu przebiega mi dreszcz, nie zapowiadający niczego dobrego.

- Czy ty się dobrze czujesz? - pyta Lit, pochylając się nad ogniem w moją stronę. - Może ugryzło cię coś?

- Tak - mówi Wat - napad wariactwa. Chłopaki, znacie naszego szefa - to całkiem normalne. Przynajmniej dla niego.

Nitus się wyszczerzył.

- Szefie, może w mordę, tak na otrzeźwienie?

- Pewnie mu zostało po wczorajszej nocy w Claygate.

Śmieją się, mimo tego, że patrzę na nich wilkiem.

- Dajesz tak sobą pomiatać? - warczy John, wskazując na chłopaków.

Prawda spada na mnie jak grom z jasnego nieba. To... to się nigdy nie zdarzało. Staram się zdusić w sobie przerażenie.

Zaciskam zęby.

- Starczy tych żartów - cedzę.

Milkną natychmiast, lecz po chwili odzywa się mój zastępca.

- Słuchaj no, myśleliśmy sobie tak z chłopakami... - zaczyna.

- Niebezpieczne zadanie - sarka John. Mój zastępca tego nie zauważa.

Oni go nie widzą.

- Hej! Czy ty mnie słuchasz? Co się z tobą dzieje?! - wrzeszczy na mnie Wat. Nie mogę powiedzieć mu prawdy.

Właśnie na przeciwko mnie siedzi poprzednia dusza tego ciała.


Pamięć i czasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz