Rozdział 1.1

1.8K 191 48
                                    

Siedziała u stóp drzewa, przytulając policzek do szorstkiej kory. Pozwoliła, by rude kosmyki opadły jej na twarz. Wiatr przyjemnie szumiał w koronach wysokich brzóz. Zamknęła oczy i odetchnęła. Wreszcie spokój. Odpoczynek. Czas wyrwany z niedoli życia. Zaledwie króciutka chwila bez strachu i poniżenia.

Plusk wody. Luain otworzyła oczy. Hesomir próbował złapać rybę, ale robił tylko dużo hałasu. Z całej ich czwórki to on wyglądał na najbardziej dojrzałego, choć wtedy, cały przemoczony, daleki był od idealnego wizerunku mężczyzny. Stał w wodzie do kolan, wysoki i atletycznie zbudowany, przydługie czarne włosy opadały mu w mokrych strąkach na bladą twarz. Jedynie delikatny puszek na szczęce, który w jego mniemaniu miał być zarostem, uwydatniał prawdziwy wiek. Rozmarzona Minetan siedziała tuż przy brzegu i rysowała w błocie serduszka, by dać wyraz swojej nowej miłości. Gruby, czarny warkocz opadał na jej szerokie plecy.

Można byłoby powiedzieć: sielanka, ale to co działo się w sercu każdego z nich znacznie odbiegało od tego idyllicznego obrazka. Byli u progu dorosłości i nie wiedzieli, co ich czekało.

– Nie dołączysz do nich? – Berteror rzucił zebrany w lesie chrust tuż obok chuderlawej dziewczyny. Z wysiłku na jego pucołowatej twarzy pojawiły się czerwone rumieńce.

– Chcę odpocząć. Całą noc spędziłam w oborze, bo nie wpuścili mnie do domu – odpowiedziała obojętnie Luain. Zdążyła się już przyzwyczaić; opiekunowie nienawidzili jej i na każdym możliwym kroku okazywali, jak bardzo czuli się skrzywdzeni tym, że musieli wychować porzuconego bękarta.

– Dlaczego po prostu nie uciekniesz? – zapytał Hes, wyciągając pierwszą rybę. Niestety szybko wyślizgnęła mu się z rąk i z głośnym pluskiem wpadła z powrotem do rzeki.

– A gdzie mam pójść? – rzekła to samo, co zwykle. Luain niejednokrotnie zastanawiała się, co zrobić, gdy osiągnie dojrzałość, ale sytuacja wcale nie polepszała się przez myślenie o niej; wciąż była beznadziejna. – Gdziekolwiek pójdę, czeka mnie śmierć, będą na mnie polować. Tutaj... wychowałam się i dorastałam, ludzie wiedzą, że nie jestem groźna, więc może pozwolą mi żyć.

– Naprawdę w to wierzysz? – Pytanie zawisło w powietrzu, bez odpowiedzi.

Dziewczyna kolejno przyjrzała się towarzyszom, zastanawiając się czy którykolwiek z nich stanąłby w jej obronie. Bert, mimo że bardzo silny, był łajzą i tchórzem. Nie potrafił sprzeciwić się nikomu, więc pewnie zrobiłby to, co większość. Co do Hesomira, to nigdy nie była pewna czy tak naprawdę ją lubił lub chociaż tolerował, zawsze trzymał się z boku. Największą nadzieję Luain pokładała w Min. Ta romantyczna dusza nie była w stanie beznamiętnie patrzeć na czyjąś śmierć. Minetan już mogła wyobrażać sobie, jak staje naprzeciw tłumu z rozłożonymi rękami i krzyczy:

– Najpierw musicie zabić mnie!

I tym samym ratuje uciśnionych. Tylko ona mogłaby znaleźć w sobie wystarczająco siły i odwagi, by sprzeciwić się całej wiosce. Ale czy ich przyjaźń była na tyle mocna?

Luain musiała wierzyć, musiała mieć nadzieję, że gdy przyjdzie najgorsze ktoś stanie w jej obronie. Inaczej już mogłaby kopać sobie grób.

Doszły do nich głosy innych ludzi. Luain natychmiast wstała i oczyściła z zaschłych liści i trawy połataną w wielu miejscach spódnicę. Zaklęła cicho, zauważając, że róg chusty zamókł. Zniknęła nim ktokolwiek inny zdołałby ją zobaczyć.

Zadawanie się z potomkiem Helta było najwyższą zniewagą dla wyznawców Pierworodnego, dlatego oczywistym wydawało się utrzymywanie tej znajomości w tajemnicy.

Luain nie nalegała, by któreś z nich publicznie przyznało się do przyjaźni. Najważniejsze, że w końcu miała kogoś, kto nie patrzył na nią z obrzydzeniem.

Księgi LuainOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz