2

14 1 0
                                    


Z perspektywy Julianny

Wstałam z łóżka natychmiast, gdy tylko odezwał się budzik. Przez okno wpadało świeże, chłodne powietrze, więc domyśliłam się, że mój starszy brat Karol wrócił wcześniej i je otworzył. Podniosłam się do pozycji siedzącej, by następnie, owinięta w pierzynę, oprzeć łokcie o parapet i jak codziennie rozejrzeć się po osiedlu. Kamienice ściśnięte wokół podwórza, nadawały mu wygląd okropnego, szarego pudełka do którego ktoś włożył zardzewiały plac zabaw. Na ścianach widać było dziury i rysy. Jako dziecko myślałam, że są to ślady po pociskach, ale kamienica nie była aż taka stara.
Ziewnęłam.
Trochę burczało mi w brzuchu. Zdecydowałam się iść do kuchni i zobaczyć, czy Karol kupił coś smacznego. Wczoraj w lodówce znalazłam tylko trzy jajka, przeterminowaną śmietanę i ketchup.
Wychodząc z pokoju, zatrzymałam się na środku korytarza i przez chwilę oddychałam tak zwaną chwilą. Drzwi pokoju Gabrysia były szeroko otwarte, więc próbowałam przejść tak by nie obudzić go ze snu. Nie udało mi się to. Gabryś leciutko przechylił głowę na bok, jednocześnie przebudzając wystarczająco, by podnieść powieki i mnie zauważyć. Swoim nieskomplikowanym umysłem przetwarzał mnie bardzo powoli. Rzadko skupiał na kimś uwagę, zazwyczaj po prostu patrzył gdzieś w przestrzeń jakby nic nie było na tyle ciekawe, by go zainteresować. Podeszłam do jego łóżka i pocałowałam w czoło, na co on odpowiedział entuzjastycznym, według mnie, chrząknięciem. Potem odwrócił wzrok i wpatrzył w nieokreślony punkt na suficie, jakby myślami był w zupełnie innej galaktyce, a jego wzrok po prostu utknął w martwym punkcie. Czasami zastanawiałam się o czym mógł myśleć, jeśli w ogóle to potrafił. Rozpoznawał twarze. Lubił mnie, tatę i Karola, na nasz widok bulgotał i piszczał coś po swojemu, tolerował też swoją opiekunkę Ludę, chociaż nienawidził lekarzy. Przy nich zaczynał płakać i wiercić się, jakby chciał uciekać.
Chciałam, żeby był taki jak inne dzieci, kiedy widziałam jak wije się z bólu z tą swoją tępą miną i spiętymi wiecznie kończynami. Jak niemowlę uwięzione w ciele nastolatka. Ale wolałam go takiego, śliniącego się i płaczącego, niż kompletnie nieruchomego i nieobecnego, jak niektóre dzieci, które widziałam na oddziale neurologicznym. Roślinki, a nie ludzi.
Matka zostawiła nas kiedy okazało się, że Gabriel ma porażenie mózgowe. Miałam wtedy trzy latka, więc prawie nie pamiętam jak wyglądała. I bardzo dobrze.

Nie chcę nawet o niej myśleć. Żałuję, że w ogóle mam z nią jakieś wspomnienia.
-Czy On znowu tutaj był?- zapytał niewinnie Karol, kiedy weszłam do kuchni.
-Tak.- Słysząc to dwudziestotrzylatek spojrzał na mnie z poważną miną, ale roześmianymi oczami.
- Sąsiadka mi się żaliła- zaczął – i widziałem śnieg na oknie.
Na samą myśl o Alku skrzywiłam się. Był nieźle porąbanym, upierdliwym gościem, który nie chciał się ode mnie odczepić od sześciu lat. Wszystko zaczęło się, kiedy uratował mnie przed utopieniem. Gdyby życie było filmem, to byłby moim księciem z bajki, a nie punkowym dupkiem-prześladowcą.
-Może jak się z nim umówisz to da ci spokój?-podsunął mi mój brat.
- Czy ciebie...
-Daj spokój, żartowałem-zaśmiał się perliście, jak to miał w zwyczaju.
-Nie śmieszą mnie takie żarty-westchnęłam.
Wzięłam ze stołu kanapkę i odwróciłam się, żeby wyjść z kuchni.
-Nie śmieszą cię ostatnio żadne żarty. Zaczynam się martwić.
-Wszystko w porządku - odpowiedziałam i szybko zmieniłam temat- o której godzinie przychodzi Luda?
-Zaraz. Wpadłem tylko na chwilę, za 20 minut zaczynają się pierwsze wykłady- uśmiechnął się.

Był niesamowitym człowiekiem i bratem. Kiedy nasz tata dwa lata temu wyjechał na zarobek do Anglii, Karol zajął się mną i Gabrysiem, godząc pracę dorywczą z nauką i opieką nad niepełnosprawnym dzieckiem. Zawsze miał nienaganną średnią, zdał maturę ze świetnymi wynikami i dostał się na studia w pierwszej turze. Uczył się na rehabilitanta, byśmy nie musieli płacić za specjalistów dla Gabriela. Dzięki jego pracy, zasiłkowi i pieniądzom wysyłanym nam przez tatę nie musieliśmy już oszczędzać na wszystkim, jak to było swojego czasu. Często żałowałam, że nie byłam tak idealna jak on. Próbowałam być bardziej altruistyczna i wyrozumiała, ale mój kłótliwy temperament zawsze wygrywał, nawet kiedy próbowałam być spokojna.
-Okej.
Ubrałam się w zwykłe dżinsy, biały podkoszulek i granatowy sweter. Wyczyściłam zęby, rozczesałam włosy i nałożyłam trochę makijażu, bo na policzku wyskoczył mi ogromny pryszcz. Wsadziłam podkoszulek do spodni, lecz po chwili niechlujnie potarmosiłam tak, że wystawał trochę z pod swetra.
- Wychodzę! – krzyknęłam.
Poszłam do przedpokoju, mijając przewrócone pudełka z lekami na podłużnej komodzie. Ubrałam kurtkę, buty i rękawiczki, a potem wyszłam.
Szkoła była ta sama, ale tym razem okrywał ją śnieg i wokół kotłowały się masy powietrza, które wydychały liczne grupy uczniów. Panował mróz, który sprawił, że kończyny zaczęły mi cierpnąć. Krótki odcinek od bramy do dwuskrzydłowych drzwi próbowałam przeciąć szybkim truchtem, kiedy zauważyłam wychodzące z liceum osobistości. Rozpoznałam Alka w jego czerwonej skarpetowatej czapce, tuż obok niego pewnym siebie krokiem szedł Igor Czerwiński, samozwańczy król szkoły z kolczykiem w wardze.

Jak zawsze towarzyszyła im ich świta. Niezbyt inteligentni, nabuzowani hormonami chłopcy z budyniowymi uśmiechami i modnie ubrane dziewczyny o oczach lepiących się od użytego tuszu. Wszystkie rozchichotane, przyklejone do ramion swoich samców. Chciało mi się wymiotować.
Modliłam się, by pozostać niezauważona jednak moje starania spełzły na niczym, kiedy Alek z tępym uśmiechem na twarzy złapał mnie za ramię. Jego przyjaciele zaczęli śmiać się jeszcze bardziej.
Zielonooki otworzył usta, chcąc powiedzieć coś zabawnego, ale ja byłam szybsza. Podniosłam z chodnika grudę brudnego śniegu i cisnęłam mu nią w twarz.
Wyzywając Alka od pedałów zniknęłam za drzwiami do szkoły. Słyszałam, że jego znajomi coś pokrzykują, ale szczerze mówiąc nie bardzo mnie to obchodziło. Odetchnęłam czując na policzkach ciepło buchające od grzejników.
Skierowałam się prosto do szatni, gdzie zdjęłam czapkę i kurtkę, i dopiero wtedy rozejrzałam po szkole. Zmieniając buty zauważyłam, że reszta klasy Alka kręci się po hallu, co mogło znaczyć tylko tyle, że chłopak znowu wagarował. Wywróciłam oczami.
Nagle ktoś usiadł na ławeczce obok mnie. Była to Magda jedna z moich koleżanek z klasy. Nie mogłam jej nazwać przyjaciółką, bo nigdy nawet nie spotkałyśmy się poza szkołą, ale siedziałyśmy razem w ławce, robiłyśmy w parze ćwiczenia na lekcji w-f i spisywałyśmy od siebie prace domowe. Myślę, że można nas nazwać dobrymi znajomymi.
-Boże, ten dzień nie ma końca.-westchnęła.
Prawie wszystko, co mówi Magda, brzmi jak westchnienie. Lubi opowiadać o zwykłych problemach, jak o najgorszych tragediach i trochę histeryzuje, dodatkowo w ogóle nie pali się do rozmów z resztą klasy i jest raczej antyspołeczna. Wszyscy uważają ją za dziwaczkę, ale zyskuje przy bliższym poznaniu. Wiem, że tak naprawdę ma całkiem niezłe poczucie humoru.
- Ten dzień dopiero się zaczął – stwierdziłam.
- No właśnie- powiedziała Magda z kompletną powagą- a rozmowy stały się tak głośne, że już rozbolała mnie głowa i do tego oślepiły mnie jarzeniówki.
Roześmiałam się.
Drogę z szatni, do sali w której miała się odbyć pierwsza lekcja pokonałyśmy rozmawiając. Miałam wtedy czas, żeby przemyśleć słowa mojej koleżanki i przyznałam jej racje, ten dzień faktycznie był beznadziejny. Jak zawsze.
Po wejściu do klasy zajęłam miejsce, rozpakowałam się i zaczęłam myśleć, marząc po marginesie. Poczułam się prawie jakbym była sama, chociaż prócz mnie w pomieszczeniu była Magda i kilku chłopców.
Po chwili zadzwonił dzwonek i wszyscy uczniowie weszli do klasy. Zrobił się szum, więc przestałam rysować i spojrzałam przed siebie. Zawiesiłam wzrok na rudowłosym chłopaku, który siedział przede mną, pech sprawił że to zauważył.
- Będziesz się tak gapiła? – usłyszałem pewny siebie głos z ledwosłyszalnym śląskim wydźwiękiem.
- Nie gapię się, tylko liczę pryszczę na twoim czole – powiedziałam patrząc chłopakowi prosto w oczy. Plusem oglądania wielu seriali, było nauczenie się fajnych ciętych ripost.
Rudy otworzył usta zaskoczony, ale nic nie powiedział. Punkt dla mnie.
W tej samej chwili salę wypełnił przeraźliwy zgrzyt i do klasy wtargnęła chuda, znienawidzona przez wszystkich nauczycielka. Patrzyłam na nią pustym wzrokiem, lecz tak naprawdę analizowałam całą postać. Była tak szczupła i sucha, że w każdej chwili mogłaby się złamać. Wyobraziłam sobie jak próbuje usiąść na krześle, zgina plecy i nagle coś chrupie – a jest to tak głośne chrupnięcie, że słychać je aż w drugiej klasie – i wtedy pani B. upada na ziemię w dwóch kawałkach. Zabawna wizja.
Mimo wątłej postury Pani B., czyli Stefania Brzezina, polonistka, była osobą niesamowicie niebezpieczną. Budzącą grozę i postrach wszystkich licealistów.
-Cisza-powiedziała Pani B. i wszyscy natychmiast umilkli-Otwieramy podręczniki na stronie 344. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 10, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

PrzeklęciWhere stories live. Discover now