5. Between

1.3K 153 15
                                    

***

Samowi już wydawało się, że uspokoił ciało i umysł, że najpierw alkohol, potem sen, a na szarym końcu kawa i prysznic oczyściły jego i otoczenie.

Faktycznie może i by tak było, gdyby nie to, że kiedy z wyjątkowo pozytywnym nastawieniem i jeszcze różowymi od gorąca policzkami wyparował z łazienki, zobaczył to, czego nie mógł się tam spodziewać nawet w najśmielszych marzeniach.

Gabriel.

Stał na środku ich wynajmowanego pokoju i śmiał się w głos. Tak zwyczajnie i beztrosko jakby wcale nie umarł, a to była scena rodem z każdej ich wspólnej soboty.

Zanim zdążył się opanować z jego gardła wyrwało się jedno, prawie urwane, zduszone ''Gabe'', wystarczyło to jednak, żeby zwrócić na siebie uwagę Archanioła, który stopniowo przestawał się śmiać, a kiedy dotarło do niego, co się właśnie stało i że Sam gapi się na niego prawie że ze szczęką przybitą do ziemi, jakby stracił rezon i cały wcześniejszy humor go opuścił.

***

Dean był zły, rozżalony i nie wiedział czy bardziej chciał się rozpłakać czy komuś przywalić. W sumie jedna i druga opcja była żałosna ale powinna skutecznie dać chwilowe ukojenie.

Ostatecznie wybrał trzecią z opcji, najmniej z nich inwazyjną. Usiadł przed laptopem z mocno zaciśniętymi ustami i gniotąc tekturowy kubek po kawie, którą Cas przyniósł mu wcześniej, małą chwilę przed ich niezbyt przyjemną rozmową.

Jak to miał w zwyczaju w sytuacjach takich jak ta, odcinał się od wszystkiego naokoło i rzucał w wir systematycznie znajdowanych przez siebie informacji. Tym razem nie było inaczej, dlatego nie od razu załapał, co rozgrywa się za jego plecami.

Kiedy jednak dotarło do niego, że zbity z tropu Gabriel i Sam z dziwną mieszanką uczuć wymalowaną na twarzy, których widzi to nie halucynacje, poczuł się jakby ktoś zdzielił go między oczy.

Na domiar złego akurat w tym momencie Balthazar właśnie postanowił wrócić do świata żywych i nie wiadomo jak i skąd zmaterializował się na krańcu jednego z łóżek.

***

Cisza.

Nikt nic nie mówi.

Jeszcze głębsza cisza.

Niesamowity dyskomfort.

Cała czwórka gapi się na siebie nawzajem.

Cisza trwa.

Gabrielowi wydaje się, że jeszcze chwila i pod naciskiem ich spojrzeń połamią mu się żebra.

Dean nadal nie wie co o tym myśleć i czy nie zabić Gabriela.

Balthazar jest niesamowicie skonfundowany, chociaż chyba cieszy się na widok ulubionego starszego brata.

Sam ma dość tej ciszy, dlatego też pod wpływem impulsu postanawia ją przerwać i w rezultacie mówi pierwsze co przychodzi mu do głowy.

- Jak długo tu jesteś? - Jego głos jest zadziwiająco opanowany, a twarz przestaje wyrażać cokolwiek, Gabriela to martwi, myślał, że Łoś bardziej ekspresyjnie zareaguje na jego powrót zza grobu.

- Co masz na myśli? - Odpowiada jednak, unosząc lewą brew do góry.

- Tu, w tym pokoju, nie udawaj kretyna Gabriel. - Wtrąca się Dean, mimo, że nikt nie zapraszał go do tej, mimo wszystko głębszej rozmowy.

- Od momentu kiedy Sam tu wczoraj wrócił. - Wyrzuca z siebie Archanioł dobrze kryjąc zażenowanie za cyniczną maską przybraną na twarz.

- A wcześniej? - Pyta znowu starszy z Winchesterów.

- Co wcześniej? - Archanioł nadal próbuje udawać, że wcale nie śledził młodszego z braci.

- Gabriel! - Krzyczą naraz Balthazar i Sam, a ww Gabe łamie się pod spojrzeniem Łosia i zaczyna mówić.

- Czy ja wiem.. w sumie to byłem tam gdzie Sam od jego wyjścia, no dobra, może trochę go śledziłem, ale tylko trochę! - Próbuje bronić się Skrzydlaty.

- Przepraszam, Cie, kurwa, bardzo, czy ty sobie z nami w kulki lecisz? - Cedzi Dean, któremu momentalnie zmienił się nastrój. - Szukaliśmy cię, Sam poszedł się napierdolić z twojego powodu, Balthazarowi też lekko odbiła szajba, a Casa gdzieś wcięło po kłótni zainicjowanej twoim tematem, czy ty jesteś poważny!?

Gabriel nie powiedział nic. Nie sądził, że szukanie go spędza im wszystkim sen z powiek, w sumie, trochę mu to schlebiało, ale zrobiło mu się też głupio, szczególnie w momencie kiedy napotkał zawiedzione spojrzenie nadal skacowanego Sama.

Sam. To imię tłukło mu się po głowie od momentu, w którym uświadomił sobie, że z powrotem żyje. Mimo wszystko nie sądził, żeby to on mógł być powodem wczorajszego załamania młodszego z braci.
A jednak.

Archanioł chciał zniknąć, zapaść się pod ziemię, albo po prostu znaleźć się na Malediwach z drinkiem w ręce w otoczeniu ładnych pań. W sumie całkiem poważnie zaczynał rozpatrywać ostatnią z opcji, kiedy znowu skrzyżował spojrzenia najpierw z Deanem, a potem z Samem.

Po chwili namysłu stwierdził jednak, że wycieczka na Malediwy w trybie Last Minute to chyba nie jest zbyt mądre rozwiązanie.

Nie żeby jakoś specjalnie uwielbiał Deana i jego przemowa dogłębnie ugodziła w jego serce. Onienie, tu chodziło tylko i wyłącznie o Łosia. No bo skoro sama wieść o jego pojawieniu się tak na niego zadziałała, co by zrobił gdyby Gabe teraz zniknął? Chyba wolał nie wiedzieć.

***

Mimo tego, co wydarzyło się niespełna dwie godziny wcześniej, Dean usilnie próbował modlić się do Castiela. Miał nadzieje, że uda mu się sprowadzić Anioła i że tamten będzie wiedzieć co zrobić w tym dziwnym impasie.

Nie żeby przestał być na niego zły, co to to nie. Nadal był koszmarnie rozżalony i nie sądził żeby ten stan rzeczy miał się szybko zmienić.

Potrzebował jednak pomocy, dlatego chwilowo postanowił odrzucić własną urazę i niemal histerycznie zaczął wołać Castiela w myślach.

Zaczął odliczać.

Liczył od 10 do 0 już po raz piąty, mimo, że początkowy czas, który dał Aniołowi to dziesięć krótkich sekund. W czasie ich trwania, tak jak i przez kolejne trzydzieści sekund, nie stało się nic.

Winchester już miał w planach na najbliższą chwilę załamać się nerwowo, kiedy cała czwórka usłyszała łopot skrzydeł i prochowca, a ich oczom ukazał się Castiel z niesamowitym rozgardiaszem na głowie i karmazynowymi od podmuchów zimnego wiatru policzkami.

Dean resztą siły woli utrzymał na twarzy obojętny wyraz i wyparł ze świadomości, że Cas wyglądał niesamowicie uroczo.

Ta myśl była jednak tak nie na miejscu i była tak niemęska, że Winchester postanowił udawać sam przed sobą, że nigdy nie zaistniała w jego jaźni.

***

Cas nadal stał na tym cholernie wysokim dachu i gapił się przed siebie kiedy zaczął wyłapywać pojedyncze słowa z modlitwy Deana.

No, o ile można było nazwać modlitwą paniczny zlepek słów, z których połowa to przekleństwa.

Mniejsza z tym.

Aniołowi na początku zdawało się, że to umysł robi mu jakiś nieśmieszny żart, albo ktoś zabawia się z jego głową.

Błagania jednak nie ustawały, przybierały wręcz na sile.

Skrzydlatemu wydało się, jakby właśnie wygrał milion na loterii, dlatego błyskawicznie postanowił zjawić się w motelu, w którym ostatni raz widział się z braćmi.

Nie mógł się jednak spodziewać, że wpadnie w sam środek czegoś, co było najbardziej niezręczną sytuacją jaką zastał od dziesiątek lat.

bloodflood || spnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz