Rozdział 1

26 1 1
                                    

POV Linzy

Pierwsze co usłyszałam dzisiejszego dnia, to budzik. Nieprzyjemny, wkurzający wszystkich dźwięk uderzanych o siebie metalowych części. Zirytowana tą jakże niespodziewaną pobudką uderzyłam w przedmiot i brutalnie uciszyłam je na kilka godzin. Kilka chwil poleżałam i zaczęłam się szykować na dzisiejszą uroczystość.

Wzięłam szybki prysznic jak na mnie, ubrałam się w przyszykowany już wczoraj zestaw ubrań i zaczęłam się malować. Przez cały czas zastanawiała się, jak to będzie w tym roku. W końcu to przed ostatnia klasa liceum, więc trzeba zacząć się podlizywać nauczycielom. Tylko jak to zrobić, by się nie domyślili. Miałam wiele pomysłów, lecz wiedziałam, że większość z nich nie zadziała, bo nauczyciele znali mnie aż za dobrze. Nic na to nie można poradzić biorąc pod uwagę to, że mieszkam w małym miasteczku o jakże zachęcającej nazwie Hantwell. Znajduje się ona blisko Parku Narodowego Denali. Małe miasteczko na odludziu, przez które przejeżdżają jedynie ci, którzy chcą jak najszybciej uciec z tego zimowiska. Czasami chciałabym podążyć za nimi.

Kiedy tylko skończyłam całe przygotowywanie do tej jakże wielkiej okazji zwanej rozpoczęciem roku, postanowiłam, że zejdę na dół i sprawdzę, w jakim stanie ostała się kuchnia.

Wyszłam z pokoju i zeszłam na dół. Zobaczyłam matkę stojącą przy kuchence i ojca, który siedział przy stole i w swoim zwyczaju przeglądał gazetę. Podeszłam do mamy i dałam jej buziaka zabierając przy okazji kubek z kawą i podeszłam do taty. Usiadłam przy stole naprzeciwko niego i popijając kawę zaczęłam smarować sobie tosty dżemem.

- Coś nowego? - spytałam odkładając nóż na talerz. Wzięłam tosta i zaczęłam się nim zajadać. Tata natomiast przewrócił stronę.

- Nic takiego oprócz tego, że pojawili się nowi w miasteczku. - powiedział jakby mówił o zaginionym kocie pani Howard. Zakrztusiłam się tostem. Wytarłam pozostałości w najbliższą chusteczkę i spojrzałam zaskoczona na tatę.

- I wiesz to od...?

- Od wczoraj. Widziałem, jak przez naszą dzielnicę przejeżdża wóz od przeprowadzek i parkuje przy ostatnim domu... wiesz, tym, z którego ostatnio wynieśli się Martinowie. Za autem jechał czarny peugeot i biały sedan. Kiedy sąsiedzi wysiedli ze swoich cacuszek, zobaczyłem dwójkę małżonków i chyba ich syna. Chyba jest w twoim wieku. - powiedział. Po chwili podskoczył i spojrzał na mnie z błyskiem w oku. - I jeszcze bliźniacy, którzy przyjechali tutaj dwa dni temu. Zamieszkali w starym domu pani Shark. Dosyć młodzi, chyba świeżo po studiach. Słyszałem, że dziewczyna ma zastąpić waszą pielęgniarkę. Biedaczyna była już zbyt stara, by pracować i poszła na emeryturę. - dodał wracając do gazety. Patrzyłam na niego zaskoczona. Tyle się stało przez te dwa dni w Hantwell. Gdzie ja wtedy byłam? A no racja. Jezioro Drashner. Nocne popijawy, chore historyjki o duchach i kąpanie nocą w jeziorze. Jak mogłam zapomnieć. Nie dziwię się teraz, że nie wiedziałam o tym. Musiałam sprawdzić tego nowego.

Ktoś z zewnątrz to nowość, a znając dziewczyny nie będą chciały popuścić i rzucą się na niego. Trzeba opracować nową technikę.

- Linzy, spóźnisz się do szkoły. - powiedziała mama nie odwracając się do mnie. Spojrzałam na zegarek. Niedługo będzie rozpoczęcie roku, a ja jeszcze w domu siedzie.

Szybko wstałam od stołu, ubrałam buty i wyszłam. Przez całą drogę myślałam o tym, jak zagadać do nowego. Biedak będzie czuł się osaczony przez wszystkich. Przywitać go jako członka grupy? Nie. Pomyśli, że oszalałam. A może nie zwracać na niego uwagi? Biorąc pod uwagę, ile osób będzie mu truło, to to chyba będzie najlepsze rozwiązanie. Uśmiechnięta i zdeterminowana wkroczyłam na teren liceum Hantwell.

ColoresWhere stories live. Discover now