Tory

29 2 1
                                    

Siedziałem na ławce w parku. Było ciemno, a chłodny wiatr przyjemnie pieścił moje policzki. Patrzyłem na innych ludzi. Można powiedzieć że wręcz ich podziwiałem. Zazdroszczę im. Ciekawe jakie mają zmartwienia, ciekawe czy są podobne do moich... 

Drażni mnie to jak inny jestem. To że zupełnie innym torami biegną moje myśli. Oni po prostu żyją, a ja? Oni martwią się o jedzenie, pieniądze, prace albo rodzinę, a ja? A ja mam problem żeby się do kogoś odezwać. A ja w myślach układam długie eseje na temat sprawiedliwości, dobra, zła... 

Chciałbym żyć tak jak oni. Chciałbym móc odpocząć. Odprężyć się. żeby mój mózg przestał wiecznie pracować na pełnych obrotach.

Ktoś mógłby powiedzieć że chcę umrzeć. Co w pewnym sensie było by prawdą. Ale umieranie nie jest takie proste. Człowiek robi bałagan i hałas wokół swojego zimnego ciała. Nagle ludzie zwracają uwagę tak dalej. No i tego stanu się nie da cofnąć. A ja bym chciał tak po prostu na chwilę zasnąć. Na przykład na miesiąc. Po cichutku i nikomu nie przeszkadzając. Żeby móc ułożyć wszystko, posegregować i móc powoli część usunąć. Ale ile czasu bym potrzebował? 

Podniosłem głowę, kiedy jakaś para obok mnie przechodziła. Wiem że powinienem wstać i iść do domu, lecz w tej chwili wydaje się to najtrudniejszym zadaniem, jakiego mógłbym się podjąć. Chciałbym tu zostać i myśleć. Przez wieczność. Obserwować ludzi, ich uśmiechu, płacz, krzyki... Lecz wiem że nie mogę. Nie mam takich przywilejów. 

Wreszcie nadeszła ta chwila. Wstałem i powoli ruszyłem do domu. Za chwilę rzucę się w morze rutyny. Przez następne kilka dni moje życie będzie się poruszać ściśle wytyczonym szlakiem. Chciałbym wiedzieć czy to dobrze czy źle, albo czy to lubię. A nie mam bladego pojęcia. To jest nudne ale za to stabilne. Nie narzekam bo przecież nie lubię jak się dzieją nagłe rzeczy, ale czy ten rygor któż sam sobie narzucam jest dobry? A co jeśli sam siebie uwięziłem w ciasnej klatce, i w dodatku nie chcę wyjść. 

Wracam do domu i mija szare domy, ludzi o szarych życiach. Sam taki jestem. Nie wyróżniam się. Żyję i jestem właściwie tylko dlatego że mi kazano i tego się ode mnie wymaga. Co jakiś czas spoglądam na miękkie światło latarni. Lubie latarnie. Mają w sobie coś niesamowitego, tylko stoją ale dają mi poczucie bezpieczeństwa. Otulają mnie światłem kiedy jest ciemno i kiedy tego potrzebuję. Czuję że muszę sobie znaleźć moją osobistą latarnie. 

Zbliżam się do domu. Ze lekkim westchnienie wkładam klucz do zamka i przekręcam. Czynność ta zawsze mnie męczy. Wchodzę i ogarnia mnie ciepło ogrzewanego pomieszczenia. Dziwne uczucie. Czy to własnie się czuje kiedy człowiek wraca po latach do swojego domu rodzinnego? Ciekawe... Zdejmuję buty i kurtkę, i idę na piętro gdzie jest mój pokój. Przemykam po cichu obok pokoju rodziców bo nie chcę z nimi rozmawiać. Właściwie nie chce rozmawiać z nikim. 

Wchodzę do pokoju. Otaczają mnie zielone ściany. I znowu myślę, i znowu się zastanawiam. Czy to moja oaza,a może wiezienie? Czy kocham te limonkowe ściany i brązowe meble, czy ich nienawidzę? 

Położę się na łóżku, tak to brzmi jak dobry pomysł. Patrzę na sufit. Chcę oderwać wzrok, spojrzeć na coś, innego, zrobić coś produktywnego, napisać coś. Cokolwiek. Chcę wylać kubeł moich myśli. Chcę pobrudzić papier swoimi zmartwieniami. Lecz teraz nie mogę. Niczego bardziej nie pragnę. Ale w tej chwili oddychanie jest dla trudne, mruganie z resztą też. Wiem że teraz muszę wegetować. Wiem że to przejdzie. Przecież przechodzę przez to codziennie. Muszę poczekać na impuls, na bodziec. Wiem że zaraz nadejdzie i wiem ze będzie to coś małego jak zwykle. 

Jest. Czuje to. Marzną mi ręce. Nienawidzę tego, ale teraz mnie cieszy. Wiem że zimno które czuję przebudzi mnie z letargu. To jest sygnał że dalej żyję, dalej czuję. Tego potrzebowałem. Tego szczegółu. Teraz mogę się ruszyć. Mam możliwość działania. Ale dalej nie wiem co robić. Nic nie napiszę. Wiem ze dzisiaj nie powstanie nowy wiersz. Słowa w mojej głowie krążą chaotycznie zamiast ustawiać się w wersy lub zdania. Trudno. NA prozę też nie mam pomysłu. Więc wiem że sobie nie ulżę pisać. Szkoda. 

Uznałem że najlepszym wyjście byłaby jakaś prosta rozrywka. Coś co mnie zajmie, i nad czym nie będę myślał. Włączyłem więc YouTube. Pooglądam sobie jakieś filmiki, które będą głupie i nie dadzą mi do myślenia. A przynajmniej taką mam nadzieje. Ale moja podświadomość jest przebiegła. Zawsze coś knuje. I tym razem też tak było. I nawet te filmiki o prankach sprawiają że myślę.

Wyłączyłem to. Nie bawię się dobrze patrząc na takie rzeczy.

Nagle zadzwonił telefon. Zdziwiło mnie to. Siedziałem chwilę nieruchomo, po czym odebrałem. To była Koleżanka Z Klasy. Moje zdziwienie było coraz większe, nigdy wcześniej do mnie nie dzwoniła. Czyli Coś się wydarzyło. Ciekawe co...

Była zapłakana. Mówiła za całą się trzęsła. Czyli stało się Coś. Było źle. Martwiłem się o nią. Wiem ze ostatni okres był dla niej trudny. Chłopak ze nią zerwał, przyjaciele opuścili. Zostałem ja i jeszcze jedna osoba. Mówiła do mnie straszne rzeczy. Miała dość, nie chciała żyć, miała ogromne poczucie winy. Chciałem jej pomoc, ale nie wiedziałem jak. Próbowałem uspokoić, ale wtedy nie dałem sobie rady. Wpędziła mnie w poczucie winy. Czułem się okropnie bo nie umiałem jej pocieszyć. Po kilku minutach rozmowy podziękowała mi za to ze jestem i się rozłączyła. Serce mnie bolało bo chciałem jej pomoc ale nie umiałem. Tak jak podejrzewałem okaleczyła się, chciałbym ją okrzyczeć ale wiem że nie mogę bo sam to robię. Byłem bezradny.

Odłożyłem telefon i znowu patrzyłem w sufit. Czułem pustkę, jakby miał w sobie tylko delikatnie poruszające się płuca. Najgorsze uczucie jakiego doświadczyłem. Strach, stres, smutek, zdenerwowanie... Wszystko jest lepsze od pustki.

Chciałem posegregować myśli, bo właśnie doszła ich nowa dostawa. Krążyły w mojej głowie chcąc rozsadzić mój mózg. Wyjrzałem przez okno. I w tak okropny momencie nadeszła Ona. Inspiracja. Wena. Muza. Poczułem jakby delikatny podmuch wiatru pojawił się w moim mózgu i powoli ułożył myśli. Na śniegu dostrzegłem kruka . Powoli zacząłem układać wiersz. Nie chciałem teraz tworzyć. To był zły moment. Wolałem teraz przejąć się Koleżanką Z Klasy. Ale to nie było proste. Otwarłem mój zniszczony notes. I nerwowo zapisałem. "Kruki na śniegu, rozdziobują skórzany worek na dusze". Jak zwykle w najgorszym momencie. Cóż przynajmniej zacząłem nowy wiersz. To dobrze. Czasami daje mi to ukojenie ale nie zawsze.

Później uznałem że założę konta tutaj, i że zacznę opisywać to co czuję. Ale to wszystko ciężko mi przychodzi, wiele ludzi ma depresję, pewnie ja też. Ale z jakich powód mają inni? Kłopoty rodzinne, brak pieniędzy, strata kogoś bliskiego... A ja? A ja dlatego że świat jest złym miejscem, a ja urodziłem się zbyt wrażliwy. A ja dlatego że nie podoba mi się to jak żyje. A ja dlatego że nie mogę znieść tego zła. I jak wytłumaczyć innym? Że ja też cierpię? Jak opisać to tak żeby zrozumieli. Ten tekst tutaj jest właściwie eksperymentem. Ale o tym kiedy indziej, jak na razie jedna myśl koły się w zwojach mojego mózgu.

Zazdroszczę tym, których myśli biegną po prawidłowych torach. Zazdroszczę im normalności. Albo współczuję. Tak właściwie sam nie wiem.







You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 06, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

StwórzWhere stories live. Discover now