PAMPAJA: Mewy

34 3 2
                                    

Na ogół błękit wiszący nad ziemią Antwerpii przecinał śnieżnobiały puch chmur, które podłużnymi falami przepływały nad miękkim piaskiem plaży, by stopić się w jedność z morskimi falami. Tym razem jednak niebo przejęła szarość, dotychczas porywane przez gwałtowne podmuchy cynamonowe ziarenka jakby zbladły, a chłodne powietrze gładziło wzburzoną powierzchnię wody. Mimo to wciąż wiele statków przypływało i odpływało, kompletnie ignorując nagłe zrywy szaleńczego wiatru.

Tego też dnia po zapełnionej żaglówkami plaży spacerowała wolnym krokiem mała postać. Jej kasztanowe loki falowały w rytm uderzeń skrzydeł białych mew, a tuż obok niej leciał zielony motylek. Ptaki krążyły nad jej głową, starając się zwrócić na siebie uwagę dziewczynki. Dziecko jednak wciąż kroczyło przed siebie, wpatrując się stale w jeden punkt.

Nieopodal stała wieża. Wysoka, strzelista i stara, wykonana całkowicie z poszarzałych kamieni. Jej szczyt sięgał nieba i wydawać by się mogło, że jest pewnego rodzaju wejściem do Raju. Światło dostawało się do jej wnętrza jedynie przez maleńkie okienka, a drzwi do niej były tak niewielkie, że jedynie drobniutka istotka mogłaby się tędy przedostać.

To właśnie tam kierowała się dziewczynka.

Mewy skrzeczały głośno, co pewien czas lądując na bladym piasku, jakby chciały przekazać dziewczynce bardzo ważną informację. Ta zaś za każdym razem uśmiechała się, machając radośnie ręką. Zatrzymała się tuż pod wieżą, a ptaki po raz ostatni krzyknęły i odleciały, pozostawiając za sobą delikatne piórka. Spojrzała przed siebie, lekko unosząc do góry głowę.

Chropowata skóra w ziemistym kolorze gdzieniegdzie zwisała z ciała kreatury. Stworzenie stało tuż przed maleńkimi drzwiczkami prowadzącymi do wieży. Było zgarbione, jednak nadal przrastało wzrostem dziewczynkę. Nie posiadało oczu, a w miejscu, gdzie powinna znajdować się twarz lub chociażby pysk - rozłaził się szeroki uśmiech ukazujący ostre niczym sztylety zęby.

Postać stała nieruchomo ze spuszczonymi wzdłuż ciała podłużnymi łapskami zakończonymi szponami, tylko niekiedy poruszając się nieznacznie, jak gdyby chwiała się pod wpływem chłodnych podmuchów wiatru. Wystające kości żebrowe unosiły się płynnie w górę i w dół przy każdym kolejnym oddechu.

- Kim pan jest? - zapytała dziewczynka.

- Jestem przyjacielem i wrogiem. Wybawcą i katem. Bogactwem i nędzą. Nagrodą i karą. Miłością, nienawiścią, bólem, ulgą. Smutkiem, szczęściem, wypadkiem, przeznaczeniem. Pragnieniem i odrazą. Jestem początkiem i końcem, a imion mam wiele.

Kreatura pochyliła się jeszcze bardziej i jeszcze większy uśmiech rozpełzł się na jej twarzy.

- Możesz mi mówić Pan Dżuma - rzekło stworzenie akcentując każdą sylabę - Kogo to oczekujesz, panienko?

- Szukam Pierra - odpowiedziała uprzejmie dziewczynka.

- Pierra? - zapytał Pan Dżuma - A któż to taki?

- To mój braciszek. Najukochańszy na świecie. Zniknął, więc go szukam.

- A co będzie, jeśli go nie znajdziesz?

- Znajdę. To mój braciszek.

- Wiesz, gdzie go szukać?

- Nie.

- Więc jak chcesz go znaleźć?

- Poszukam - to rzekłszy, dziewczynka zeskoczyła z suchego pieńka, na który wcześniej się wdrapała, by dorównać wzrostem stworzeniu. Istota zaś przekrzywiła łeb, by po chwili przesunąć się i złożyć pokłon dziecku, wydając przy tym dźwięk podobny do parsknięcia i schyliła się jeszcze bardziej, by otworzyć mahoniowe drzwiczki. Dziewczynka przecisnęła się przez nie i ruszyła w górę spiralnych schodów.

MewyWhere stories live. Discover now