Prolog

19K 1.5K 160
                                    


        Miłości nie można kupić ani dostać za darmo. Nie wybierzemy jej spośród innych, jakby była towarem, leżącym na sklepowej półce, nie będziemy szukać takiej, która najbardziej nam odpowiada. To niemożliwe. Miłość po prostu jest. Jest i — bez względu na wszystko — należy zaakceptować ją w formie, w jakiej do nas przychodzi.  

        Należy ją zaakceptować, nawet jeśli przychodzi do nas jako ta chciana lub niechciana, jako upragniona czy znienawidzona. Niezależnie od tego, co bierze w zamian, nie zmienimy jej oblicza i, gdy już się pojawi, i tak z nią nie wygramy.

         Ten smarkacz, siedzący pewnej dusznej nocy pod starym drzewem jest tego najlepszym przykładem.

           — Wszystko w porządku?

          Za sprawą tamtego pytania Scarlett wyrwała mnie z rozmyślań, więc,ignorując skurcz w żołądku i nasilające się mdłości, na sekundę zawiesiłem na niej wzrok.

           Tkwiąc na ławce w pobliskiej miejscowości Johns Island, przez większość czasu wpatrywaliśmy się w ogromny, rosnący przed nami dąb. Pewnie w tamtej chwili oboje żałowaliśmy, że wybraliśmy swoje towarzystwo. Ona popełniła błąd, ponieważ mogła umówić się z kimś ciekawszym, ja natomiast, po raz kolejny, boleśnie utwierdzałem się w przekonaniu, że zmarnowałem czas. Owszem, na początku naprawdę cieszyłem się, kiedy zgodziła się pójść ze mną na szkolny bal, ale później zrozumiałem, że to nie stanowiło właściwego rozwiązania. Zabawa zakończyła się już dawno i choć w jej trakcie parę razy zatańczyliśmy oraz pożartowaliśmy, w gruncie rzeczy nudziliśmy się razem. Gdy inne pary pojechały do domów albo okolicznych hoteli, by spędzić ze sobą kilka upojnych chwil, my wybraliśmy ciszę i spokój w parku. Nie chcieliśmy się rozstawać, ale chyba zrobiliśmy to głownie dlatego, że było nam zwyczajnie głupio żegnać się tak wcześnie. Przed wyjściem powiedzieliśmy rodzicom, że wrócimy późno, jeszcze nie przypuszczając, jaką klapą okaże się tamten wieczór.

           Siedząc obok siebie, chcieliśmy go skończyć, co dało się wyczuć w napiętej atmosferze.

           Scarlett męczyła się ze mną od dłuższego czasu, ale najprawdopodobniej nie chciała wyjść na niegrzeczną, więc usiłowała nie okazywać zniecierpliwienia. Dziewczyna skupiła się na odgarnianiu jasnych kosmyków, które ciepły wiatr z uporem zaczesywał jej na twarz i obserwowała korony drzew, poruszające się w jego rytmie. Przesycone wilgocią powietrze Karoliny Południowej sprawiało, że tamta noc była wyjątkowo przyjemna, więc pewnie gdybym nie miał takiego podłego nastroju, znalazłbym w tym otoczeniu coś, co przypadłoby mi do gustu.

          Powstrzymałem westchnięcie. Dawniej lubiłem spędzać czas poza domem, skupiając swoją uwagę na marzeniach i pisząc, jednak potem trochę się pozmieniało. Wtedy nie czułem się dobrze. Byłem wkurzony i poddenerwowany, przez co stale się kręciłem. Nie szukałem inspiracji w ponad czterystuletnim dębie i jego rozłożystych gałęziach, nie interesowało mnie też bezchmurne, rozświetlone gwiazdami niebo ani tym bardziej moja towarzyszka.

           Nie interesowała mnie do tego stopnia, że od kiedy usiedliśmy na ławce, stale unikałem jej wzroku i, oddychając głęboko, szukałem najlepszego wyjścia z sytuacji, co Scarlett odebrała wyjątkowo mylnie.

           — Jeżeli jesteś zmęczony albo źle się czujesz, możesz mi po prostu powiedzieć... — zaczęła cicho, a ja zerknąłem na nią z ukosa i dostrzegłem w jej oczach troskę. Biedna, pomimo wszystko martwiła się mną, w ogóle nie mając pojęcia o tym, co w rzeczywistości działo się w mojej głowie. Nie była płytka, jak oceniłem kilka tygodni wcześniej, gdy zapraszałem ją na szkolny bal — miała dobre serce. Chociaż byłem marnym towarzyszem, ona i tak chciała dla mnie dobrze. — Wiesz, że się nie obrażę — dodała z uśmiechem, wzruszając lekko ramionami.

Dwa kroki pod sercemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz