Po kilkunastu minutach ujrzałam ich, stojących na placu i uważnie obserwujących co znajdowało się wokół nich. Czekali na to, aż on wyszedłby z ukrycia, ale to by nigdy nie nastało.

— Jack! — krzyknęłam, podchodząc bliżej. — To prowokacja!

Mimo dzielących nas kilkunastu metrów, Strażnicy zdołali mnie usłyszeć. Spojrzeli się w moją stronę, kurczowo trzymając się swoich broni. Ziemia zadrżała, momentalnie odwróciłam się słysząc za sobą galop mrocznych koni, będących w posiadaniu samego Mroka. Biegły wprost na mnie, spanikowana czułam, jakbym nie mogła się ruszyć. Zasłoniłam twarz dłońmi, po chwili odsłaniając ją, przed sobą ujrzałam grubą warstwę lodu z zamrożonymi koszmarami, która ochroniła mnie przed nimi. Ja tego nie zrobiłam, od razu domyślałam się, że zrobił to Frost. Nie mogłam zostawić ich w takiej sytuacji, musiałam im pomóc na tyle ile byłam w stanie.

Po kolejnym twardym upadku nie potrafiłam się podnieść. Próbowałam, ale czułam jakby coś przygniatało mnie do ziemi. To była jakaś nieznana i niewyobrażalna siła. Obraz mi się rozmazywał, widziałam przebiegające obok mnie koszmary, które po każdym otwarciu oczu przypominały czarne poruszające się plamy. W uszach usłyszałam dziwny pisk, był znajomy, ale w tamtym momencie nie umiałam sobie przypomnieć. W mojej głowie przebijały się kolejne, pojedyncze słowa, które wykrzykiwali Strażnicy.

— Jack, uważaj! — usłyszałam Zająca, bardzo wyraźnie, musiał być gdzieś w pobliżu. — Jack!

Potrzebował pomocy, było ich zbyt wiele. Musiałam się podnieść, oparłam dłonie o zmienię i uniosłam głowę do góry. Zdałam sobie sprawę, że koszmary mnie nie atakowały, omijały mnie, jakbym była przeszkodą. Zastanawiało mnie to, czemu nie zrobiły mi krzywdy, kiedy miały do tego doskonałą okazję.

Spojrzałam na księżyc, miałam wrażenie, że obserwował naszą walkę. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, a gdy to zrobiłam zakręciło mi się momentalnie w głowie. Coś kierowało moimi dłońmi i nie byłam to ja, próbowałam przejąć kontrolę nad swoim ciałem, nie przyniosło to żadnego skutku. Wpatrywałam się jak zostały ułożone przede mną, a na twardym gruncie zaczął pojawiać się lód. Unosząc wzrok, koszmary zostały skute lodem, a czas wokół jakby się zatrzymał. Rżenie koni, odgłosy kopyt, oraz walki, to wszystko ucichło. Odzyskując kontrolę nad dłońmi, podniosłam się, lód ukruszył się sprawiając, że ujrzałam Strażników. Kompletnie nie rozumieli co się stało, ja sama tego nie rozumiałam.

— Jak to zrobiłaś? — spytała Toothiana, podlatując do mnie.

— Nie... to nie byłam ja. — odparłam, nie wiedząc jak to wyjaśnić. — To było coś dziwnego, nigdy czegoś takiego nie czułam.

Spojrzałam na chłopaka, zdezorientowany zamierzał ruszyć w naszą stronę, jednak znajomy śmiech mu w tym przeszkodził. Zaczęliśmy rozglądać się wokół siebie, szukając go wzrokiem, nie wiedzieliśmy gdzie się znajdował. Był blisko, to jedyne z czego zdawałam sobie sprawę.

— Zawsze zamierzasz się tak wtrącać? — zapytał, pojawiając się kilka metrów przed nami.

— A ty kiedy dasz sobie spokój? — odezwał się zirytowany Zając. — Przegrałeś już dwa lata temu, na co ci kolejny raz się trudzić? Mógłbyś nauczyć się robić na drutach, przynajmniej zrobiłbyś coś pożytecznego!

Mimo dzielącej nas odległości, dostrzegłam jak zdenerwowany ścisnął dłonie w pięści. Spojrzał na Strażników, którzy byli już przygotowani do kolejnej walki. W jego dłoniach pojawiła się kosa, po czym od razu ruszył w naszą stronę. To wszystko działo się tak szybko, jedynie przyglądałam się temu. Piasek chwycił za jego broń za pomocą sznura ze złotego piasku, przyciągając do siebie. Niemal po chwili został powalony na ziemię z pomocą Jacka i Northa. Zając zniszczył bumerangami przybywające koszmary, po których nic nie zostało. Kiedy zamierzał uciec, zatrzymała go Toothiana, uderzając go pięścią w twarz. Był na tyle bezbronny i pozbawiony mocy, że nie był w stanie nic zrobić. Jack uderzył laską o grunt, a lód w szybkim tępie zaczął podążać w jego stronę. Ledwo wstał, nim jednak udało mu się wykonać kolejny krok jego stopy pokrył lód. Mrok zamarł, po czym został rozbity na kilkaset drobnych kawałków.

— Eleonora! — białowłosy natychmiast pojawił się obok mnie. — Nic ci nie jest?

— Wszystko jest w porządku. — odparłam, zdając sobie sprawę, że to był już koniec. — On już nie wróci, prawda?

Spojrzałam na pozostałych Strażników, którzy podeszli do nas. Na ich twarzach ujrzałam uśmiechy pełne ulgi i szczęścia.

— Nie wróci, przynajmniej mam taką nadzieję, że najbliższe kilkaset lat dzieci będą bezpieczne. — powiedział North, chowając szpadle do skórzanych pochw przy pasie. — No, w takim razie czas się zbierać.

— Racja. — przytaknęłam. — Lepiej wrócę już do domu.

— Odprowadzę cię. — odparł Jack, ruszając w moją stronę i opierając swoją laskę o prawe ramię.

Szliśmy powolnym krokiem, nie odzywając się do siebie. Obserwowałam drogę przede mną, a co nie raz zerkałam na Jack'a. Wpatrywał się w gwiazdy, zastanawiało mnie o czym myślał.

— Skąd wiedziałaś? — spytał nagle, przez co spojrzałam na niego. — No wiesz, że to była pułapka?

— Był u mnie, jak sam stwierdził chciałby się trochę zabawić. Powiedział mi o tym, a potem od razu ruszyłam was szukać.

— W takim razie dziękuje. — posłał mi delikatny uśmiech.

Po kilkunastu minutach znajdowałam się już w domu mojego wujostwa. Całe szczęście, że byłam sama i nie musiałbym się niepotrzebnie tłumaczyć. Zaraz po wejściu do pokoju, zdjęłam z siebie bluzę, którą odłożyłam na krzesło. W ciąż nie mogłam przyjąć do siebie, że Mrok został pokonany. Zbyt łatwo sobie z nim poradzili, było go stać na znacznie więcej. To mógł być dopiero początek. Aby uciszyć dręczące myśli zamierzałam położyć się już do spania, jednak miałam wrażenie, że Jack chciał jeszcze coś powiedzieć.

— Masz wątpliwości? — spytałam, szykując sobie piżamę do spania.

— Nie, chyba nie. — powiedział, po czym westchnął ciężko. Przeczesał włosy dłonią, coś go trapiło. Odłożył drewniany kij pod ścianę. — Chodzi o coś zupełnie innego.

— Co takiego? — zmarszczyłam brwi.

— Wybacz. — szepnął, po czym spojrzał na mnie.

Nie wiedziałam co miał zamiar zrobić. Cofnęłam się krok w tył, ale zanim zrobiłam kolejny chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Byłam na tyle zaskoczona jego zachowaniem, że nie zdołałam się odezwać. Drugą dłonią złapał za moje ramię, powodując, że nie mogłam się ruszyć. Zbliżył swoją twarz, do mojej i zamknął oczy. Jego chłodne usta dotknęły moich, poczułam jakby mnie sparaliżowało. Nie potrafiłam nic zrobić, to było tak nagle. Po kilku długich sekundach odsunął się ode mnie, puszczając mnie przy okazji. Poczułam jak się zaczerwieniłam, zasłoniłam twarz dłońmi, nie wiedząc co mogłam powiedzieć.

— Przepraszam. — odparł, nie odrywając ode mnie wzroku.

— Jack... — szepnęłam cicho, że prawdopodobnie mnie nie usłyszał.

— Odwiedzę cię jutro, podobno North dowiedział się coś więcej o Jacobie. — powiedział, chwytając kij i zbliżając się do okna. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. — Do zobaczenia, El.

Białowłosy posłał mi ostatni uśmiech, po czym wskoczył na parapet i wyleciał przez okno. Dopiero wtedy otrząsnęłam się, zrobiłam nieśmiały krok, po czym podbiegłam bliżej.

— Zaraz! — krzyknęłam. — C-Co to miało znaczyć?

***

Rozdział z małym opóźnieniem, były momenty, że nie miałam weny. Na szczęście udało mi się go skończyć.

Do następnego rozdziału!

Strażnicy Marzeń: Lodowe MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz