5. Ogień i lód (fragmenty)

Start from the beginning
                                    

Lizzy zerknęła wyczekując ona Tatianę. Starsza Zmiennokształtna chwilę się ociągała, ale w końcu przejęła temat.

– Czarodzieje pewnie mogliby każdy z tych rodzajów rozłożyć na łopatki jakimś zaklęciem, pod warunkiem, że umieją je szybko rzucić – oznajmiła niechętnie, trochę ponuro. – A my, to my. Wszystko zależy od tego, w jakie zwierzę potrafisz się zmieniać. – Zrobiła pauzę. – Właściwie to wszystko zależy od danej osoby, jej umiejętności i charakteru. To, że ktoś należy do jakiegoś rodzaju, nie określa jego kondycji fizycznej albo skłonności do agresji. Nie powinnaś jej uczyć o rodzajach, robiąc ranking sukcesu w jakiejś nieistniejącej walce – pouczyła młodszą przyjaciółkę.

Lizzy wydęła lekko dolną wargę, ale zaraz potrząsnęła głową i uśmiechnęła się pięknie. Widać było, że gdy czuje się przy kimś komfortowo, nieśmiałość przestaje tłumić jej charakterek.

– No, wieeem – rzuciła z cieniem rozbawienia. – To było tak poglądowo! Ale historycznie – dodała na swoją obronę – Czarodzieje i Zmiennokształtni mniej się pakowali w walki i konflikty. Zwłaszcza Czarodzieje, oni się przejmują zawsze tylko własnymi sprawami. – Tu blondynka nachyliła się niżej nad stołem i wyszeptała już dość konspiracyjnie: – Przy ustalaniu sojuszu robiliśmy podobno wraz z Czarodziejami za neutralizator napięcia. W szkołach trochę też. Zauważyłaś wczoraj na rozpoczęciu? Albo choćby to, jak są ułożone bractwa na piętrach...

Erin zamilkła, zastanawiając się nad słowami dziewczyny. Tatiana tymczasem najwyraźniej dostrzegła w jej minie coś, co jej się nie spodobało, bo znów zabrała głos.

– Znajdziesz agresywnego Czarodzieja i słodkiego, potulnego Wampira – powtórzyła z ponurym uporem. – Historyczny bagaż zawsze odbija się na postrzeganiu całego społeczeństwa i relacjach politycznych, ale to jest niepotrzebne generalizowanie. Zazwyczaj w dodatku krzywdzące i przekłamane. Napięcia były wszędzie, między każdym rodzajem, z wielu powodów.

Erin zaczynała rozumieć, że Tatiana bardzo dużo wie, nawet jeśli ewidentnie nie lubi się tą wiedzą dzielić, bo wymaga to włączenia się do rozmowy i zabrania głosu.

– Skoro między rodzajami nadal jest tyle napięć, to skąd taka determinacja, żeby nagle zawrzeć cały ten sojusz i od razu budować szkoły? – zapytała po chwili.

Jej towarzyszki zerknęły na siebie i nie odpowiedziały od razu. Lizzy zajęła się w końcu swoim śniadaniem, Tatiana potarła identyfikator na nadgarstku.

– Tego nikt nie wie. Plotki głoszą, że ze strachu, ale to tylko gadanie.

– Ze strachu przed czym? – nie ustępowała Erin.

Jej ponura koleżanka spojrzała na nią w jakiś dziwny sposób.

– No właśnie?

* * *

Salon był chyba najprzyjemniejszym miejscem w całym internacie. Przypominał przytulną, klimatyczną kawiarnię, pełną ciepłych kolorów, z licznymi stolikami i miękkimi siedzeniami. Przestrzeń była duża, ale stworzono iluzję kameralności, budując w wiele zakamarków za pomocą pseudościan z regałów czy wysokich roślin doniczkowych. W podziałach pomagała także podłoga – niektóre sektory umieszczono na podestach, przez co inne zdawały się zapadać w dół. Powstałe w ten sposób szerokie stopnie stawały się dodatkowymi siedzeniami i w tym też celu leżały na nich poduszki.

Na tyłach sali w ścianę wbudowano prawdziwy kominek, a nad nim powieszono wielki, płaski telewizor. Naokoło jasnego stolika do kawy stały dwa fotele i dwie kanapy na metalowych nogach.

Wieczór był ponury i chłodny. Ktoś rozpalił nawet w kominku niewielki, przyjemnie skrzący się ogień, ale ku zdumieniu dziewczyny kuszące miejsca dookoła pozostawały zupełnie puste, chociaż w innych częściach salonu nie brakowało uczniów. Wydawało się to odrobinę podejrzane, ale nie na tyle, by spłoszyć Erin Lanford.

Mallaroy [w księgarniach!]Where stories live. Discover now