Prolog

7 1 1
                                        


Były dni, kiedy budziłam się z sercem ciężkim jak mokry piach. W ścianach miejskiego mieszkania wszystko zdawało się echem — stuk obcasów sąsiadki z góry, oddech lodówki, szum ulicy. Kalendarz pełen był terminów, a ja coraz częściej zapominałam, dlaczego w ogóle zaczęłam tę całą gonitwę.

Nie byłam nieszczęśliwa. Byłam... obojętna.
A może właśnie to było najgorsze — że przestałam marzyć.

Telefon cioci Nancy zadzwonił w zupełnie zwykły wtorek. Mówiła coś o świeżo pieczonych bułkach, o ogrodzie, w którym rosła lawenda, i o tym, że w miasteczku zamknięto sklep spożywczy, więc ludzie muszą jeździć do sąsiedniego. Śmiała się z tego, jakby to była najzabawniejsza rzecz na świecie. I nagle pomyślałam, że może warto na chwilę odpocząć. Zaczerpnąć powietrza gdzie indziej.

Nie miałam jeszcze pojęcia, że gdzieś tam, za wzgórzami Karoliny Północnej, w miejscu pachnącym sianem i świeżym chlebem, czeka na mnie coś więcej niż spokój.
Że spotkam mężczyznę, którego spojrzenie będzie cichsze niż wszystkie moje lęki.
Że nauczę się żyć — od nowa, lepiej, wolniej.

Ale wtedy tylko zatankowałam bak mojego starego forda do pełna.
I spakowałam torbę.

The Ranch Between UsWhere stories live. Discover now