– Na Pogranicze z nim.
Krell podszedł do więźnia i zaczął rozpinać wiążące go kajdany, a podnaczelnik, który w mgnieniu oka przybiegł mu pomóc, z rozkazu Akamo przyłożył grot włóczni do serca klęczącego mężczyzny. Metal na kajdanach skazańca był niesamowicie zimny. Chłód czuć było nawet przez grube rękawice strażnika. Kiedy skończyli całą procedurę Krell dał gestem sygnał pod-naczelnikowi, aby ten odwrócił się na chwilę. Następnie sięgnął do bocznej kieszeni płaszcza skąd wyciągnął kawałek wypiekanego wczoraj raske.
– Ostatni posiłek, masz... zjedz, nikt nas tu nie widzi, więc musimy skorzystać, co nie? – więzień jednak jedynie lekko zerknął na brązowy lekko spalony, okrągły placek po czym opuścił głowę i powiedział delikatnie
– Jeśli chcesz dać mi ostatni posiłek, to albo idź po kiv albo zamknij się i rób swoje – słowa te wywołały absolutny szok u Krella, ale uszczypliwy ton sprawił jedynie, że ten odpowiedział:
– Czyli nie odcięli Ci języka.
Wyprostował się wzdychając. Chciał zabrać pod ramię skazańca, jednakże ten bezproblemowo podniósł się na nogi i wyprostował. Miał około metr osiemdziesiąt wzrostu i nawet będąc skuty oraz ubrany w zwykłe szmaty budził niepokój w uzbrojonym pod-naczelniku. Krell jedynie przełknął ślinę, po czym ruszył przed siebie, więzień po chwili poczuł chłodny grot na plecach i bez większego oporu poszedł za nim. Przechodząc przez kolejne poziomy słychać było jedynie brzęk kajdan i odgłosy stóp. Więźniowie z drugiego poziomu, jak i podnaczelnicy milczeli na widok skazanego lub zbierali swoje rzeczy ruszając na egzekucję. Kiedy w końcu doszli do wyjścia Krell przerwał ciszę znów machnął palcem, a kiedy tylko podnaczelnik się obrócił ten powiedział:
– Dla jasności i Twojego, nie... Mojego spokoju. Nigdy nie uwierzyłem w to, co o Tobie mówili, zresztą plotki o tym dlaczego to zrobiłeś... Każdy z nas by tak postąpił. Akamo ona... ona chciała ruszyć z odwetem, ale- – przerwał wypowiedź, a jego twarz zbladła kiedy w jego głowie znikąd rozległ się dziwny szept.
– Krell...
– Tak. Słyszę. – rzucił po czym odwrócił się i zaczął otwierać drzwi. Za nim więzień zaśmiał się i powiedział
– Widzieli... – jego głęboki, chrapliwy głos wybrzmiał w korytarzu - Przykro mi.
Drzwi otworzyły się skrzypiąc, a skazany postawił krok na śniegu. Ten chłód różnił się od wiatru w celi. Był świeży i mokry, rozchodził się nierówno po skórze i wtapiał w głąb mięśni. Nie był ostry, ani bolesny. Biło od niego uczucie którego ten człowiek nie poczuł od dawna. Przy każdym kolejnym kroku starał się opisać to uczucie wewnątrz własnych otępiałych myśli, zagłuszanych przez skandujący na niego tłum ludzi zebranych wokół drogi na Pogranicze. Mężczyzna zastanawiał się co opowiedziano o nim, że ludzie zaczęli go tak nienawidzić, chociaż była to ostatnia rzecz jaką chciał wiedzieć przed śmiercią. Niemniej jego naturalna ciekawość nie dawała mu spokoju. W końcu po chwili marszu przez obie bramy i zamarznięta trawę za fortem, stanął twarzą w twarz z czeluścią wielkiej, ciemnej jak noc wyrwy. Wypchnął zimne powietrze z płuc, a obłok pary zatańczył w powietrzu. Ulga. Poczuł, że to już koniec jego roli, że zrobił to co mógł, podjął decyzję jakie według niego były słuszne, że zasłużył sobie na Wieczny Sen. Był pierwszym i ostatnim, który zasmakował takiej zemsty. Z tych poetyckich rozważań wybił go jednak krzyk i wszechobecne wyzwiska. Tłum nazywając go zdrajcą, obrzucał skazanego ostrymi kamieniami. Te jednak odbijały się od mężczyzny nie zostawiając na nim najmniejszego zadrapania. Skazaniec otworzył oczy i odwrócił się do wściekłego tłumu. Światło pochodni oświetlało jego twarz, wiatr odgarnął wyblakłe włosy i ukazał wypisane na twarzy runy, które w tej części Koth już na zawsze miały piętnować wykroczenia więźnia. Znaki wypisane w starokothiańskim na twarzy oskarżonego mówiły:
"Morderca | Zdrajca | 405 | 407".
Tłum ucichł. Na twarzy każdego człowieka widać było jedno. Strach. Przeszywający ich umysły na wylot. Uczucie, że ktoś patrzy na każdy ich ruch, od momentu kiedy przeczytali jego występki. Każdy z obecnych tam ludzi od starców, aż po młodych wojskowych wiedział bowiem czym są przestępstwa czwartej setki. W rytm tej przerażającej ciszy, naprzeciwko winnego wyszedł Oficer Fortu.
Wekez Anarekh, zwany również "Dłonią Lu'Toa". Był to świetnie zbudowany trzydziestolatek. Odziany w mundur w kolorze ciemnego indygo, co świadczyło o jego stopniu oficerskim, przewiązany szerokim pasem z wieloma sakwami oraz złotym sznurem. Na jego ramionach spoczywały naramienniki z kości węża morskiego, a pomiędzy nimi widniał herb rodziny oficera wskazujący na jego pochodzenie z Anoghy. Jego twarz mimo twardych rys wydawała się być łagodna, a brązowo żółte, zmęczone oczy spokojnie spoglądały na więźnia. Pod nimi widać było lekki, zaniedbany zarost brązowego koloru, podobnie do zwisającego z tyłu grubego warkocza przeplatanego wstęgą, zrobioną z materiału z jego pierwszego munduru. To co wyróżniało jednak Wekeza na tle innych wojskowych wszelkiego stopnia to jego ręce. Tych bowiem zwyczajnie nie było. Zamiast nich miał stale szepczące protezy, stworzone z żyjącego z nim w syntezie pasożyta Lu'Toa. Ich dziwny wiśniowo-fioletowy kolor przeplatał się z czarnymi smugami oraz skrawkami stali, które odpowiadały za utratę rąk żołnierza podczas pechowej wyprawy. Najbardziej jednak, zarówno charakterystyczne jak i niepokojące w nich były oczy rozsiane po dłoniach i przedramionach, których spojrzenie było książkową interpretacją wzroku szaleńca. Wekez podszedł i wyciągnął zza pasa kawałek papieru z pieczęcią Iglicy. Rozwinął go i obróciwszy się do tłumu rozpoczął:
– Człowiek tu obecny złamał niezliczoną ilość praw w tym kilka klasyfikujących się jako niewybaczalne. Oznaczone one są numerami 405 i 407. Co jak dobrze wiecie jest wykroczeniem uchodzącym za zdradę kraju i to na najwyższym poziomie. Za tego typu przewinienie jest tylko jedna kara. Śmierć na Pograniczu, poprzedzona 5 latami prac kopalnianych i więzienia poziomu trzeciego. – nagle oficer zamilkł i wyrzucając zwój z wyrokiem więźnia spojrzał na tłum. Biedacy, rolnicy i wojskowi wyciągali głowy aby tylko dojrzeć skazanego, niektórzy nawet posadzili swoje dzieci na ramionach, aby chociaż one mogły zobaczyć tak niecodzienny widok. W końcu wyrok za przestępstwa czwartej setki zdarzał się zazwyczaj raz na kilkanaście lat. Wekez przetarł zaschnięte usta i wzdychając oderwał z munduru odznakę oficerską, która upadła na kamienne stopnie i stoczyła się pod nogi publiczności. Mężczyzna znów zaczął mówić, tym razem jednak głośniej i z wyczuwalną złością – Jednakże zanim jako osoba do tego upoważniona, wykonam wyrok chciałbym, aby każdy tu obecny wiedział, że człowiek ten nie zabił ani jednego prawowitego obywatela Dolin ani nie szpiegował dla wroga. Zabił on potwory. Potwory, które niszczą od wewnątrz całe Koth i to od tysięcy lat! – powiedziawszy to z uśmiechem uniósł rękę, a pasożyt szybko się rozciągnął i podał mu zza tłumu plecak z pakunkiem owiniętym w bandaże. Oficer podał go więźniowi, który zaskoczony złapał go kuląc ramiona. Spojrzał na Wekeza a ten powiedział:
– Powodzenia! Nie waż mi się zginąć. – po czym w mgnieniu oka zniszczył rękoma kajdany ciążące na skazańcu.
Zanim mężczyzna zdążył wypowiedzieć jakiekolwiek słowo został zepchnięty do przepaści przez dwóch uśmiechniętych żołnierzy, którzy jednocześnie zaczęli zdobywać swoich mieczy. Spadając ujrzał jedynie jak trójka egzekutorów odwraca się i rozpoczyna walkę, przeciwko całemu fortowi.
Prawo Koth mówiło bowiem jednoznacznie: "Każde słowo lub czyn skierowany w stronę skazanego za przestępstwa Setki Trzeciej i Czwartej, stawia osobę czyniącą na równi ze skazanym".
Oficer Wekez złamał to prawo, więc konsekwencje były oczywiste.
DU LIEST GERADE
Nimbus: Initium
Fantasy"Chwiał się jeszcze przez chwilę, po czym bezsilny osunął się na rozerwaną ziemię. Spojrzał na północ. Horyzont w stronę, którego ciągnął się szlak jego krwi zakrywała wielka ściana ciemnych chmur." Niknący. Starożytna kasta ludzi potrafiących manif...
Prolog I - Konsekwencje
Beginne am Anfang
