Tej śnieżnej i wyjątkowo zimnej nocy wartę pełniła dwójka strażników. Pierwszy z nich nazywany Krzywym Melvisem pełnił swoją funkcję dobre kilkadziesiąt lat, co widać było po jego zmarnowanej twarzy i postawie. Widząc go wiadomo było, że służba wartownicza w forcie nie była porywającą robotą, ani wymagającą szczególnej aktywności fizycznej. Stał więc tak jak zawsze oparty o lewą stronę bramy, przygarbiony i znudzony, tak jak każdej nocy od piętnastu lat. Jedynym co utrzymywało go od padnięcia na śnieg i zaśnięcia na nim, były liście, rosnącej w cieplejszych stronach kraju, rośliny zwanej Korsynią, jednak w forcie używano po prostu sformułowania liść. Obok mielącego roślinę Melvisa stał współwartownik, którym był Kaal. Był przeciwieństwem Melvisa. Zawsze wyprostowany i ubrany jakby jego mundur został dopiero wydany z magazynu. Tym razem jednak zarówno Melvis, przyzwyczajony do pogody jak i Kaal w swoim zadbanym mundurze przytulali bramę aby uniknąć jak tylko się da okropnej pogody.
W środku zmiany Kaal powiedział do prawie usypiającego Melvisa:
– Chyba nigdy nie miałeś tak koszmarnej pogody w ciągu swojej służby, co nie?
– Eh... Gdybym miał pamiętać każdą noc, na której stałem na warcie, to musiałbym służyć tydzień. – powiedział Melvis – Im dłużej tu jesteś, tym bardziej każda zmiana zlewa się w jedną i tę samą.
– Czyli zawsze jest tak nudno? Przecież to główna brama całej fortecy. – odpowiedział zawiedzionym głosem Kaal.
– Chłopcze zadaj sobie pytanie... Czy wolał byś spędzać noc w własnym namiocie odpoczywając z jedną z pań z mieszkalnej, albo pijąc piwo w karczmie... czy może wlec się pod wiatr, dostając ostrym śniegiem po twarzy, przechadzając się po pustym, jak łeb oari forcie? – zapytał go z zmęczoną twarzą i minimalną ilością emocji, po czym sięgnął do sakiewki desperacko szukając kolejnego liścia.
– Zdecydowanie wolę pełnić swoje obowiązki niż zapijać się w trupa. Z resztą każdy gdzieś musi zacząć prawda? Dzisiaj strażnik, jutro podoficer, a za pięć, góra siedem lat nawigator... – powiedział dumnie – Kilka lat rysowania map i dyrygowania dostawami za dobre pieniądze i resztę życia spędzę w domu, w pięknych lasach niedaleko stolicy...
Melvis słysząc o jego marzeniach, zaśmiał się chrapliwie i powiedział z twarzą czerwoną od działania liścia.
– Nowi... zawsze tak samo naiwni i głupi... za każdym razem... – Młody strażnik zaczerwienił się i próbował przerwać komentarze weterana, ale bezskutecznie, gdyż ten kontynuował swój wywód. – Jak zaczynałem służbę każdy żołnierz, który tu stacjonował nie był tu bo chciał nie, nie... był tutaj czy mu się to podobało czy nie. Żaden z nas nie chciał podwyższyć sobie ego, czy skończyć na wysokim stanowisku. Rzucali Cię do Łuski i miałeś walczyć, a trafienie na taką pozycję jak ta uwierz mi... Spokój, dach nad głową.... Żyć, nie umierać. Zapamiętaj Kaal... – powiedział podciągając nosem – Nie ma nic dumnego w wojnie czy samym wojsku, choć widząc pomniki bohaterów wojennych i generałów może wydawać Ci się inaczej. Z tym, że kiedy tylko poczytasz o tych ludziach zrozumiesz jedno. Każdy z nich poświęcił się wojnie bo nie miał nic innego do stracenia niż duma.
– A życie? – zapytał Kaal
– Hmpf... ta... jeśli wybrałeś poświęcenie cennych lat życia piekłu wojny, co za gówniane życie mogłeś mieć wcześniej? – Kaal przybity pesymizmem towarzysza opuścił głowę i wbił wzrok w brudny śnieg
– Mniejsza z tym... – westchnął Melvis – Idziesz po warcie na egzekucję? – powiedział smutnie spoglądając na ostatni ciemno, zielony płatek wyciągnięty z sakiewki.
– J–jaką egzekucję? – spytał.
Melvis podszedł do niego biorąc do ust ostatniego poszarpanego Liścia. Jeden jego gryz od razu przywrócił mu życie na twarzy, ale także ją wykrzywił. Machnął głową jeszcze kilka razy z goryczy i rozpiął lekko kaftan. Liść działał błyskawicznie, co wojskowi bardzo sobie cenili. Jedzenie ich co prawda było zdecydowanie bardziej efektywne niż spalanie, choć rozmowy na ten temat często kończyły się bardzo bezpośrednią wymianą opinii, ale faktem było, że ciepłe soki rośliny zaczynały działać szybciej po rozkruszeniu w ustach niż podczas wdychania do płuc. Kiedy doszedł do siebie, podszedł po cichu wytłumaczyć kim jest i co zrobił skazaniec, który miał z samego rana stracić życie, ale jego wykład już na początku został przerwany:
YOU ARE READING
Nimbus: Initium
Fantasy"Chwiał się jeszcze przez chwilę, po czym bezsilny osunął się na rozerwaną ziemię. Spojrzał na północ. Horyzont w stronę, którego ciągnął się szlak jego krwi zakrywała wielka ściana ciemnych chmur." Niknący. Starożytna kasta ludzi potrafiących manif...
Prolog I - Konsekwencje
Start from the beginning
