• Bar na rogu •

109 1 0
                                        


W domu panowała cisza. Rozlewała się ona po każdym jego zakamarku. Potęgowała także myśli kłębiące się w głowie. Dodany alkohol do równania spowodował ciąg koszmarów przelatujących przed jego oczami. Chwila nieuwagi i znów był pod ziemią.

Znów dusił się kurzem i dławił potem. Nie wiedział czyja krew spływała mu po czole. Była gęsta i gorąca, parzyła jego skórę. Czołgał się jak robak. Wzdłuż ścian wydrążonego tunelu.

Wieczny łomot serca spowodowany strachem. Ból w klatce piersiowej. Wszystko to zalewało się w jeden pogmatwany koszmar.

Co jeśli usłyszą bicie jego serca. Powinien je przerwać. Tak uchroni sowich towarzyszy. Nie znajdą ich

Nie, w ten sposób zatoruje przejście.

Musi kopać dalej.

Wydawało mu się, że po drugiej stronie słyszy odgłos łopaty.

Zamarł.

Dzieliło go może kilka warstw ziemi od wroga. Dwa tunele złączą się w jedno w krwawej brutalnej bitwie. Nikt jej nie usłyszy, są kilka metrów pod ziemią. Od razu zostaną pogrzebani, nagrobek nie będzie potrzebny.

Postawią jeden krzyż w tym miejscu.

Będzie on łączył ofiary dwóch stron, nie będzie podziałów na Niemców i Francuzów. Ich ciała rozłożą się razem, kości połączą w jedność.

Nic się jednak nie dzieje. Odczekują chwilę i brną dalej.

Myślami wraca do braci, do domu. Tylko na krótką chwilę, jako formę nagrody, za zachowany spokój.

Zastanawia się czy obaj żyją, zostali rozdzieleni. Wolał w ten sposób.

Nie chciał by siedzieli tu razem z nim.

Gruda ziemi spada na jego głowę przypominając mu gdzie jest. Nie otrząsa się z ziemi. Nie ma to większego sensu i tak nikt go nie widzi.

Myśl, że w każdej chwili to wszystko może się na niego zawalić dobija go.
Kilka ton ziemi w każdej sekundzie może go przygnieść. Nie umarłby od razu. Dusiłby się przez dobrą chwilę. Jego płuca zapełniłyby się ziemia. Skonałby w grobie, który sam sobie wykopał.

Z dwóch perspektyw wolał spotkać Niemców. Umarł by z wrogiej broni. Z jakiegoś powodu ludzkość uznała to za lepsza śmierć.

Piękniejsza, bardziej szlachetna. Może nie zależałou na honorze, ale nie chciał dokonać żywota w męczarniach przysypany pod błotem.

Wiele wizji końca potęgowała ciemność w jakiej przebywali. Przy zdrowych zmysłach trzymał ich jedynie cel.

Brzmiał on tak samo od wieku miesięcy. Podłożyć ładunek wybuchowy. Zabić zanim to oni zabiją.

Żyli na krawędzi życia i śmierci.

Może wystarczyłby jeden krzyk, aby zdradzić swoją pozycję. Może właśnie teraz wpuszczają im gaz, który zatruje ich krwiobieg.

Tyle możliwości końca.

Gdy dni zlewały mu się w jedność zaczął wątpić w powrót do domu. Pogodził się z myślą, że zostanie już na zawsze w jednym z tych tuneli. Ta myśl skoncentrowała jego umysł.

Zdał sobie sprawę, że w żaden sposób nie został wybrany do tego zadania przez to kim był. Był jedynie masą posłana na wojnę. Niczym się nie wyróżniał, zginie tam tak jak reszta. Stanie się kolejnym zerem w numeracji ofiar. Jednostka liczonych w milionach.

• A Little Bit Of Tragedy • Thomas Shelby Donde viven las historias. Descúbrelo ahora