Rok w armii minął jak mrugnięcie powiekami. Ani się obejrzałam, a czekały nas egzaminy. Ktoś mógłby pomyśleć, że to katorga, ale dla mnie i moich przyjaciół z oddziału był to dzień taki sam jak zwykle. Pobudka wcześnie rano, biegi przełajowe, następnie śniadanie, po śniadaniu godzina dla siebie i w końcu egzaminy. Jakob już miesiąc wcześniej zwrócił nam uwagę, żebyśmy nie przygotowywali się do nich w jakiś wybitny sposób. „To będzie test sprawdzający, czego się przez cały rok nauczyliście, a nie wyścig szczurów" – mówił. Tak więc większość z nas traktowała te egzaminy na luzie. Znalazło się kilka osób, które się spinały, ale raczej nie z naszej jednostki.
– Jak myślisz, co będzie na egzaminie? – zapytała Felicja, przecierając twarz dłońmi. Biedna była zestresowana jak mała osika i trochę ją rozumiem. Sama miałam lekką tremę, jednak wiedziałam, że muszę ją zwalczyć, by dodać otuchy koleżance.
– Nic, czego byśmy nie umieli – odparłam, uśmiechając się lekko. Fel spojrzała na mnie i skinęła głową. Jestem przekonana, że ten mały gest wystarczył, by poczuła się lepiej.
Powoli skierowałyśmy się w stronę naszej drużyny. Z daleka można było już zobaczyć, jak Jakob tłumaczył coś chłopakom. Miejmy tylko nadzieję, że nie ustalał strategii, bo inaczej będziemy straceni. Dobry z niego przełożony, ale fatalny planista. Już nawet Fel potrafi ułożyć lepszą taktykę niż on, a wcale nie jest w tym jakaś wybitna.
– Pamiętajcie! Nieważne, kto będzie miał lepszy wynik, ważne, żebyście pokazali, na co was stać – dotarły do nas jego słowa, gdy w końcu znalazłyśmy się blisko grupy.
– Damy z siebie wszystko! – krzyknęliśmy jednocześnie. Każdy z nas przybił piątkę Jakobowi. Następnie udaliśmy się do namiotu kaprala, gdzie każdy z nas miał wylosować, który egzamin będzie zaliczał jako pierwszy i z kim będzie podczas niego rywalizował.
Egzaminy roczne nie wyglądały wcale zwyczajnie. Był to skomplikowany – jak twierdzili ci z góry – proces oceny naszych umiejętności, oparty na rywalizacji. A tak całkiem na serio, była to po prostu konkurencja między osobami z różnych oddziałów, podczas której zdawaliśmy egzaminy. W namiocie kaprala losowało się szereg różnych zadań oraz osobę, z którą rywalizujesz podczas danej konkurencji. A było ich sześć: biegi przełajowe, samoobrona, rozpoznanie terenu, planowanie akcji, historia armii oraz zarządzanie zasobami ludzkimi. Ostatnia próba była najtrudniejsza, gdyż plan, który wykonałeś w konkurencji planowania akcji, musiał zostać zrealizowany. Najgorsze było to, że sam musiałeś zarządzać osobą, która została twoim przeciwnikiem. Jeśli ta osoba zrobi ci na złość, to masz niezdany egzamin. Koszmarna konkurencja, ale pozwalała nauczyć się radzenia sobie w każdej sytuacji. Najfajniejsze podczas egzaminów było to, że do każdego zadania losowałeś sobie inną osobę i nie można było trafić w dwóch konkurencjach na jednego przeciwnika. Fajne rozwiązanie, jeśli chcesz pokazać swoją wyjątkowość. Gorzej jednak, jeśli nie masz nic do zaoferowania. Wychodzisz wtedy na fajtłapę, niegodną wyższego wyróżnienia.
Egzaminy okazały się być dla mnie łaskawe. W pierwszym i drugim zadaniu trafiłam na dzieciaki z oddziału „Niedźwiedzi". Kamil i Sara byli godnymi przeciwnikami, jednak zabrakło im odrobiny finezji. Ich koordynator zwracał uwagę na siłę i szybkość, ale nie tylko to się liczy. Czasem niedoceniane zdolności, stanowi większą wartość. Zadania trzecie, czwarte i piąte poszły mi średnio; trafiłam w nich kolejno na Adama z oddziału „Mew", Mirkę z oddziału „Pająków" i Wiolę z „Kobr". Miałam nadzieję, że ostatni rywal, którego wylosuję nie będzie z oddziału węża. Niestety, niechętnie muszę przyznać rację obozowym plotkom – osoby będące w tym oddziale to prawdziwi szefowie, manipulanci i niesamowicie dobrzy żołnierze, nawet w tak młodym wieku. Widać to nie tylko po ich stylu bycia i krążących na ich temat historiach, najlepiej można to było zobaczyć podczas egzaminów, gdzie praktycznie dyskredytowali inne oddziały. Jak do tej pory, jedyną drużyną, która realnie mogła im zagrozić, był oddział Pająków – na ten moment pokonali tyle samo osób, co Kobry, a to już nie lada wyzwanie. Żaden oddział nie może się pochwalić taką skutecznością, jaką mają węże.
– Jak myślisz, na kogo trafię? – zdenerwowana zapytałam Fel. Dziewczyna chwyciła za moje trzęsące się ręce i spokojnie powiedziała:
– Niezależnie od tego, na kogo trafisz, poradzisz sobie. Nikt z nas nie może równać się z tobą. Nawet w najgorszym położeniu potrafisz zarządzać ludźmi. Pokazałaś to już nie raz, ratując nam życie, i pokażesz to znowu.
Uśmiechnęłam się na jej słowa. Miała rację – kilka razy pokazałam już, na co mnie stać. Nie mogę sobie pozwolić na chwilę zwątpienia. Nie teraz, kiedy pozostał mi ostatni egzamin.
– Fel, Celia, ale numer! Słuchajcie! – podbiegł do nas Ksawer, próbując złapać oddech. Nigdy nie był najlepszym biegaczem, ale skoro on tu podbiegł, to znaczy, że nikt inny nie miał takiej możliwości. – Kamili udało się pokonać Daniela z Mew.
– No i fajnie, wiedziałam, że jej się uda – mruknęła znudzona Fel.
– Och, ty kupo czarnych kudłów, Mewy spadły w klasyfikacji, a my wskoczyliśmy wyżej!
– Czekaj... Czekaj, czy ty chcesz mi powiedzieć, że... – zapytałam, mając nadzieję, że jednak pomyliłam się w obliczeniach.
– Mamy tę samą ilość punktów, co Kobry i Pająki. Jeśli Mirka przegra z Natalią z Kobr, a ty wygrasz z tym, kogo wylosujesz, to będziemy mieli tę samą pozycję, co Kobry – dokończył, a następnie zaczął skakać w miejscu.
Taka sytuacja nie zdarzyła się jeszcze nigdy w obozie i na pewno długo jeszcze się nie zdarzy. Tylko dlaczego trafiło akurat na mnie?! Jeśli sobie nie poradzę, to nikt mi tego nie wybaczy, a z kolei, gdy sobie poradzę, to na pewno Kobry uwezmą się za mnie i nie dadzą mi żyć. Wzięłam trzy głębokie oddechy i spojrzałam na moje ręce, chwilę temu trzęsące się jak oszalałe. Teraz było już lepiej, ale jeszcze nie idealnie. Podeszłam bliżej do namiotu, chwyciłam za „drzwi" i obróciłam się, by spojrzeć na Fel i Ksawera. Fel była blada jak ściana, miała przyspieszony oddech, jak po biegu przełajowym, a jej oczy latały we wszystkie strony. Ksawer zrobił się cały czerwony, a na twarzy malował mu się ogromny uśmiech, jednak w jego oczach można było dostrzec strach i podziw.
– Niezależnie od tego, co się stanie, ja wchodzę i losuję. Trzymajcie za mnie kciuki – powiedziałam i wkroczyłam do namiotu.
Środek wyglądał standardowo: stolik polowy, kilka krzeseł, lampa. Przy stoliku stał już kapral i rozmawiał z jednym z żołnierzy. Pewnie zakładali się o to, kto będzie wylosowany albo czy sobie poradzę. Ksawer wspominał, że kiedy on przyszedł losować, to podsłuchał, jakie kwoty szły za wygraną Kobr. W sumie nie powinno mnie dziwić, że się zakładają. Wychowałam się w świecie, gdzie rządzą sława i pieniądze, więc takie zakłady to jeszcze nic. Zdziwiło mnie jednak, że nawet w tak świętym miejscu jak armia, hazard ma się dobrze.
W końcu żołnierz dostrzegł mnie i dyskretnie dał znać kapralowi, że już jestem. Ten obrócił się w moim kierunku, z uśmiechem na twarzy i machnął ręką, zapraszając mnie do wejścia głębiej. Lekko zestresowana, ale też pewna tego, co chcę zrobić, szybkim krokiem podeszłam do stolika. Stała na nim dobrze mi znana kula, w środku której znajdowały się karteczki z imionami uczestników. Spojrzałam na wciąż uśmiechniętego kaprala, obok którego stał równie rozbawiony żołnierz, po czym włożyłam rękę do środka kuli. Chwilę mieszałam dłonią kartki, próbując odłożyć w czasie moment, który nieubłaganie nadchodził. W końcu jednak złapałam za jedną z kartek, wyciągnęłam ją i podałam kapralowi, tak jak poprzednim razem. Rozwinął ją, spojrzał przerażony na mnie, potem na żołnierza, a potem znowu na kartkę. W końcu, ściśniętym od stresu głosem, przeczytał:
– Aleksander Brucki.
No to mam przerąbane! Gorzej wylosować nie mogłam.
YOU ARE READING
Nieśmiertelni. Dzieci Peruna
FantasyPrzygotuj się na niezwykłą podróż w świat postkapitalistycznej fantastyki, gdzie magia i rzeczywistość splatają się w zaskakujący sposób! W książce "Nieśmiertelni. Dzieci Peruna" śledzimy losy Celii Lubacz i Alexa Bruckiego, dwóch utalentowanych żoł...
