ROZDZIAŁ 35 cz. 2

62 7 12
                                    

ZANE

– Dobrze wiesz, jaka jest prawda, Victorio – dobiegł nas głos Pchiliusa. – Nie jesteś jak twoja matka. Ten cały bunt nie ma większego sensu. Nie jest twoją szansą na zdobycie władzy. Chciałabyś, żeby tak było, ale nie jest. Oni nie zdołają mnie powstrzymać i tobie też to się nie uda. Doceń, że daję ci ostatnią szansę, żebyś do mnie dołączyła. Za chwilę będzie już za późno.

Zarządca ubrany w prześwitującą koszulę rozpiętą pod szyją i długi płaszcz do ziemi, spojrzeniem rzucał wyzwanie ciotce. Wokół niego unosiły się kule światła o harmonijnych i przewidywalnych trajektoriach lotu, jakby były satelitami krążącymi wokół własnej planety.

Victoria nie odpuściła jednak walki nawet w tak wyjątkowych okolicznościach jak super księżyc na nieboskłonie. Być może traktowała rewolucję jako szansę do osiągnięcia swoich celów. Nie wiedziałem tego, ale miałem takie poczucie. Kobieta uniosła podbródek pewna siebie. Jak zawsze i tej nocy, nie zrezygnowała z założenia białego kostiumu, który podkreślał jej jasną cerę i długie, platynowe włosy.

To ona miała grać tę dobrą w walce o władzę. Tylko czy faktycznie taka była?

– Wiem, jak długo przygotowywałaś się do tej chwili – kontynuował przemowę Pchilius. – Twoja matka wlała w ciebie jad i nienawiść do Centrali, a mimo tego tak długo wytrzymałaś pod przykrywką oddanej podwładnej. Znacznie dłużej niż twój brat.

Zacisnąłem ręce na poręczy balustrady, co od razu wychwyciła kątem oka Gemma. Victoria jednak nawet nie drgnęła na słowa wspomnienia o Alecu. Nie byłem pewien, jak powinienem interpretować jej zachowanie.

– Każdy z nas realizuje tylko życzenia naszych rodów, nieprawdaż? – prowokowała go, nie tracąc przy tym poważnej miny.

Pchilius pokręcił głową, śmiejąc się pod nosem. Kilka kul światła orbitujących wokół niego, za ruchem jego dłoni, pofrunęło w kierunku ścian, gdzie migotał słabym światłem rząd kinkietów. Księżycowe kule wniknęły naraz w lico muru, a już po chwili lampy roztrzaskały się samoistnie, niszcząc ostatnie źródło elektrycznej energii w pomieszczeniu wraz z instalacją elektryczną.

Victoria zacisnęła pięści. Po co to robił? Ona wiedziała to dobrze, tak samo jak ja.

Nasze elektryczne talenty z Victorią różniły się znacząco. Ciotka potrafiła czerpać energię z urządzeń elektrycznych dookoła, a to oznaczało, że sama nie wytwarzała magii błyskawic. Taki zwyczajny kinkiet na ścianie był dla niej idealnym rozwiązaniem w walce, bo poprzez instalację w ścianach mogła sprowadzić prąd ze znaczących odległości.

Pchilius znał jednak jej ograniczenia. Wiedział, że wystarczyło zniszczyć źródło jej energii, które zasilało ją w walce, by ją znacząco osłabić, a może nawet uczynić bezradną.

Dlatego byłem tu ja.

Ciotka dostrzegła mnie i Gemmę stojących na balkonie. Uśmiechnęła się nieznacznie na nasz widok. Być może wpadła na ten sam pomysł, co ja. Pobieranie prądu kosztowało ją zdecydowanie mniej wysiłku niż mnie, ale ja potrafiłem samodzielnie wykreować błyskawicę, od podstaw. Mogłem ją zasilić.

Nie. Ja musiałem.

– Victorio, zawsze wykazywałaś się większym rozumem i roztropnością od reszty swojej rodziny. Do końca wierzyłem, że wybierzesz właściwą stronę w tej walce, ale dzisiaj udowodniłaś jedynie, że niczym się nie różnisz od Coreyów, których znałem i których pokonałem już w nie jednej walce. – Pchilius zdjął płaszcz z ramion i rzucił go w bok. Pod cienkim materiałem jego białej koszuli migotało srebrzyste światło, jakby jego magia przebijała się przez cienką kartkę papieru, jaką była jego skóra. Zajął się podwijaniem rękawów koszulki, odsłaniając przedramiona, po których sunęły jaśniejące srebrem żyły niczym srebrzysta pajęczyna. – Stając ze mną do walki, udowodniłaś, że należy ci się zaszczytne miejsce u boku twojej matki i brata. W ziemi. Tam zamierzam cię dzisiaj posłać.

W blasku żywiołu. Błyskawica ✅Where stories live. Discover now