— Hmm? — zamruczał.

— Zbieram się do pracy — oznajmiłam, schylając się, by cmoknąć go przelotnie w usta. — I ktoś się chyba do ciebie dobija — dodałam, zerkając w stronę drzwi wejściowych, w które ktoś nieoczekiwanie zaczął pukać.

— Że co? — zapytał uroczo zaspanym głosem misia polarnego, który jeszcze nie ma pojęcia, że zaspał do pracy. — Która godzina?

— Ósma czterdzieści — odszepnęłam w jego uniesiony policzek, a błąkający się na nim uśmiech zastygł i skamieniał.

Dean otworzył szeroko oczy i uniósł się do siadu.

— Szlag.

A potem oboje zerwaliśmy się jak w gorączce, zgarniając z podłogi brakujące elementy garderoby i usiłując wymazać ostatnie oznaki niewyspania z twarzy za pomocą puszki napoju energetycznego, którą Dean przywołał różdżką ze składzika. Upiłam kilka łyków, chemiczny posmak wiśni spłynął mi po gardle. Nie poczułam się ani trochę lepiej, ale nie było już czasu na podobne rozważania, bo pukanie przerodziło się w natarczywe bębnienie, a ja sama musiałam w te pędy zmykać do pracy.

Wychodząc przez drzwi frontowe w wymiętej, wczorajszej sukni, zostałam obdarzona zdumionym i chyba też odrobinę rozbawionym spojrzeniem pewnej jasnowłosej pani. Rozpoznałam w niej postać jednej z sióstr Blanchett. Posłałam jej swój najpiękniejszy uśmiech, życzyłam miłego dnia i pomachałam na odchodne. Niesiona porywem ciepłego wiatru, pognałam w stronę Pokątnej, gdzie czekały na mnie odłożone w czasie projekty i znudzone klientki.

Kiedy jednak dotarłam do sklepowej witryny, uświadomiłam sobie, że atelier było otwarte. Uniosłam głowę i wyjrzałam za przybrudzoną szybę. Parvati stała za ladą, plotkując w najlepsze z wysoką, dystyngowaną damą o wypchanym, sępim kapeluszu.

Chwyciłam za klamkę i pchnęłam drzwi, wchodząc do środka.

— Padma! — przywitała się wesoło Parvati, machając energicznie zza lady. — Madame Longbottom zgłosiła się po suknię.

Augusta Longbottom obróciła się do mnie przodem i zgromiła wzrokiem całe moje nieświeże, poalkoholowe oblicze. Sztywne, siwe włosy zaczesała w wytwornego koka na karku, tak że spod kapelusza nie wystawało ani jedno pasemko. Gigantyczne straszydło o popielatym upierzeniu łypnęło na mnie swoimi ciemnymi, szklanymi oczami. Choć wiedziałam, że jest wyłącznie atrapą, moje serce objęło niekomfortowe wrażenie ruchu.

Sęp patrzył się prosto na mnie. Jego pióra falowały, ich szelest dobiegał mych uszu. Nagły, wyrazisty błysk rozpruł mu oczy soczystym malachitem — tak nietrwałym i ulotnym, że równie dobrze mogłabym go uznać za złudzenie.

Gdy srogie spojrzenie Augusty stopniało, oczy sępa stały się puste jak u manekina.

— Dzień dobry — przywitałam się i skinęłam głową, w ostatnim momencie odzyskując rezon, bo z jakiegoś irracjonalnego powodu pomyślałam, żeby przed nią dygnąć. — Parvati — zwróciłam się łagodnie do siostry — czy pokazałaś madame Longbottom rezultat?

— Tak — odpowiedziała za nią pani Longbottom, unosząc tekturową torbę na wysokość pasa. — Bardzo udany projekt. Klasa sama w sobie — pochwaliła mnie, a w jej surowej twarzy dostrzegłam wyraz czystego uznania. Serce urosło mi z dumy o kilka cali, niemal wyskakując z piersi i wznosząc się nad ziemię. — Dopełniłam formalności u pani siostry, tak że... Do widzenia! — To mówiąc, chwyciła za rączkę sztywnej torebki w intrygujący wzór błękitnych, pawich oczu i dumnym krokiem pomaszerowała do wyjścia.

Torebka zakołysała się, pawie oczy powiodły za mną spojrzeniem. Niekomfortowe wrażenie powróciło ze zdwojoną siłą — zmroziło skórę na karku i znikło, chłoszcząc mnie po plecach igiełkami lodu.

Kwiat Hibiskusa • Padma PatilWhere stories live. Discover now