Honor

22 1 0
                                    


Wracając do swojego mieszkania kalkulował, które sprzęty będzie musiał sprzedać, żeby zdobyć brakujące środki, nie mając nawet dwóch tysięcy marców oszczędności. Czy zdąży znaleźć kupców w parę dni? Czy sprzedaż holokota, którego przygarnął po śmierci siostry wchodzi w ogóle w grę? Czy będzie bolało? A właściwie, to jak mocno? Jeszcze przecież nigdy dotąd nie miał złamanej żadnej kości w swoim ciele. Idąc i rozmyślając poczuł, jakby jego strach zaczął się materializować w postaci bólu kolana. Nie zwalniając tempa marszu przesunął otwartą dłonią po kolanie, by upewnić się, że to tylko jego zbytnio pobudzony mózg uciekł z jedynej słusznej ścieżki pracy i zaczął działać przeciwko swojemu gospodarzowi, przeciwko jego wątłej jakości powłokom. Zdziwienie i pieczenie. Nie wie, które uczucie było mocniejsze. Przedstawiona oczom ręka nosiła drobne ślady krwi, na widok której stanął nagle gdzieś pomiędzy budką z gorącymi napojami, a kioskiem bankowym i zaczął tym mocniej myśleć o fizycznym cierpieniu, które mu zaczęło zagrażać. Cierpieniu, do którego nie mógł się przyzwyczaić w swoim życiu pełnym wygód. Owszem, spędzał jakąś część każdego dnia na odczuwaniu nieprzyjemnych torsji, ale krew? Kiedy ostatnio widział krew poza tymi drobnymi żyłkami, którymi zdobił umywalkę? Sięgnął rękoma do kieszeni koszuli szukając w nich czegokolwiek, czym mógłby zetrzeć czerwony dowód swojej cielesności, jednak jedyne, co w nich znalazł, to kilka szorstkich w dotyku, lekko sztywnych, połączonych ze sobą listków, których, o ile może ufać swojej pamięci, w kieszeni tej nie umieszczał. Pełen zaciekawienia wyjął rękę z kieszeni, zaciskając palce na tajemniczym obiekcie, którym okazała się być parokrotnie złożona ulotka drukowana na ręcznie przygotowanym papierze, przy użyciu domowej roboty tuszu o niejednolitym odcieniu. Artefakt aż krzyczał, że powstał gdzieś w obrębie Rdzawej. Niemal czarne znaki pokrywające nierówny, mający się jakby zaraz rozpaść, arkusz pachniały ciężką, lepką słodyczą. Jak wspomnienia z dzieciństwa, gdy ojciec wygrał w pracy wakacje dla całej rodziny w sadzie owocowym.

Uderzyły go wspomnienia. Obrazy rozstawianego, brązowoszarego namiotu, chmur biegnących po niebie tak prędko, jakby chciały jeszcze w tej samej godzinie być podziwiane przez dzieciaki na drugim końcu świata. Poznał wtedy dwa bieguny olfaktorycznego szczęścia: lekko kwiatowy, mdławo-słodki zapach opadłych śliwek za dnia, gdy leżał wśród nich wpatrując się w niebo i drażniący nozdrza dym z unoszącymi się w powietrzu drobinami popiołu podczas nocnego ogniska. Powietrze było wtedy ostre, ciężkie, jednak wciąż noszące nuty słodyczy, tęsknotę palonych gałęzi za czasami, w których pompowały życie w drobne, żółte owoce.

Widziałem jak biegniesz i bogowie widzieli jak biegniesz.
Wszystkie atomy tworzące otaczający Cię świat były świadkami Twojego pośpiechu.
Przystań. Odpocznij. Pozwól sobie pomóc.

Poczuł jakby setki lodowatych igieł wędrowały przez całe jego ciało, prosto do stóp, mocując go coraz głębiej w lastryku chodnika. Kolorowy beton zaczyna w końcu łaskotać kolana, przynosząc chwilę otrzeźwienia. Skąd u licha taki list w kieszeni jego kurtki? Czemu akurat dziś? Czy to porada zatroskanego przyjaciela, czy chory żart? Na odwrocie kartki podany był adres wraz z niezbędnymi wskazówkami: Przedsiębiorstwo Mieszkalnictwa Obywatelskiego, Budynek C, lokal dwudziesty trzeci, Werdygralna 19. Proszę zjawić się w towarzystwie zmartwień nierozwiązywalnych, niezależnie od pory dnia i nocy. Pukać trzykrotnie. Werdygralna jest granicą oddzielającą obszar Rdzawej od dzielnicy fabrycznej. Rozejrzał się wokoło, próbując zorientować się w okolicy. Maksymalnie kwadrans od miejsca, w którym się aktualnie znajdował. Przy odrobinie chęci zmieści się w dziesięciu minutach. Wiedział, że powinien zajmować się katalogowaniem i wyceną fantów, chcąc zachować swoje nogi w dobrym stanie. Ciekawość jednak wygrała. Jutro spróbuje sprzedać plecionkę. Jeśli trzeba, to nawet pracownikowi ochrony ze swojego byłego biura. Honor powstrzymałby Bastiana przed sprzedażą czegoś, co miało być podarowane, zwłaszcza człowiekowi, który miał być i wiedział, że ma być obdarowanym.

– Honor. Dobre sobie – pomyślał, kierując dłoń ku pokrętle umocowanym na jego lewym przedramieniu. Drobny ruch dłonią wystarczył, by prosto do jego mózgu zaczął docierać dźwięk muzyki, a do krwi dostało się parę kropel środka rozluźniającego. Szybko i dyskretnie. Nikt przecież nie musi wiedzieć, że żyje w ciągłym strachu o przyszłość. Strachu, który dziś zyskał nowe uzasadnienia, gdy do standardowego lęku przed samotnością i tym, że tak naprawdę niewiele znaczy dla ludzi ze swojego jedynego otoczenia dołączył dług i świadomość, że ktoś go obserwuje. Problemy te jednak zaczynają maleć przy szarpanych dźwiękach syntetyzatora. Zamknął oczy, otworzył szeroko usta i wziął głęboki wdech. Na języku zaczęły osiadać drobiny kruszonego szkła, krople ludzkiego potu, zapach rozgrzanej blachy zaparkowanego obok auta. Ależ to miasto pięknie smakuje. Rozejrzał się ponownie wkoło, zachwycając się widokiem. Jak ludzie mogą chcieć mieszkać gdzie indziej? Nie czuć metalicznego piękna Fabrycznej, nie żyć wśród budynków tak wysokich i tak pięknych, że człowiek przy nich wygląda i czuje się jak zbędna, niewłaściwa myśl – wstyd się nią podzielić, ale przynajmniej szybko przeminie. Bastian jednak z każdym krokiem czuł się coraz bardziej związany z miastem. Coraz wyższy i piękniejszy.

PasikonikOnde as histórias ganham vida. Descobre agora