1

22 5 0
                                    

Irytujący odgłos budzika sprawił, że moje uszy eksplodowały. Położenie telefonu tak blisko głowy i ustawienie dźwięku na maksimum, nie było dobrą decyzją. Przeciągnęłam dłońmi po mojej zimnej, jak lód buzi, w celu otrząśnięcia się po spaniu. Przez wąską szparę pomiędzy powiekami, ujrzałam, zresztą jak codziennie, wypłowiałe od słońca czerwone rolety. Pasowałoby je wymienić. Tylko odstraszały i kompletnie nie były w moim guście.
W obliczu chwili zeszłam na ziemie.
Carlo, przecież dobrze wiesz, że nie możesz wydawać pieniędzy na głupoty?
Masz ważniejsze sprawy na głowie, niż głupie rolety.
Wyciągnęłam rękę, aby wyłączyć głośny odgłos budzika. Pragnęłam, aby pogrążyć się we śnie i nie musieć wstawać. Jednak nie miałam wyboru. Odsunęłam z siebie poplamioną na żółto kołdrę, która nie pachniała świeżością, a delikatną stęchlizną. Podniosłam się z łóżka i usiadłam.

Nogi zwisały mi tak, że stopami dotykałam zimnej jak lód podłogi. Była zima, a rodzice stwierdzili, że nie będą dodatkowo płacić za ogrzewanie i kazali mi ubierać się cieplej do spania. Także miałam na sobie bluzkę z długim rękawem, poplamiony, niebieski polar, długie, ocieplane spodnie dresowe i skarpetki w małe, czerwone serca.

Mimo to, dalej drżałam.

Byłam zmarzluchem, a jedyne czego w tamtym momencie pragnęłam, to ściągnąć te ubrania i mieć tyle pieniędzy, aby moc opłacić rachunki. Spod łóżka wyciągnęłam kapcie w różowe jednorożce. A raczej bladoróżowe, bo były tak zciachane, że nie odzwierciedlały ich prawdziwego koloru. Ale mimo to, dalej je lubiłam. Człowiek, który posiada tak mało, jest w stanie cieszyć się z najprostszych, małych rzeczy. 

Otarłam zaciśniętymi w pieści dłońmi, oczy, które domagały się snu.
Spojrzałam na zegarek, który wyświetlał godzinę 6:00.

Zza okna, mimo wczesnej pory, słyszałam głośne odgłosy silników i klaksonów. Nie obyło się bez krzyków jakiś kobiet, które chyba grały w to, która zrobi to donośniej. Przez szpary w oknach, do nozdrzy doleciał smród spalin. Dzień, jak co dzień w dzielnicy Bronx, w Nowym Yorku.

Wstałam z łóżka i wraz z moimi jednorożcem skierowałam się w kierunku łazienki. Otworzyłam skrzypiące, obdarte z lakieru drzwi, które kiedyś miały jakiś kolor. Teraz były bezpłciowe, w odcieniu...hm...cielistym? Weszłam do pomieszczenia zamykając za sobą wrota. Chciałam pobyć sama i móc, dzięki zimnej wodzie, przemyć sobie twarz z brudów po nocy.

Ku mojemu zdziwieniu, gdy próbowałam odkręcić wodę, nie zastałam tam nic. Ani jednej spływającej kropli. Pustkę. Przewróciłam oczami. Matka miała opłacić rachunki z pieniędzy, które ode mnie wzięła. Czy to oznaczało, że sto ciężko zarobionych przeze mnie dolarów, poszło na coś innego?

Poczułam jak ze złości, pulsuje mi skroń. Zacisnęłam pieści i skierowałam się w stronę sypialni matki.
Otworzyłam szeroko drzwi, któregokolwiek samo jak od łazienki, nie miały koloru. Przeszklenie pośrodku, zamieniło się w kolor żółty, który odpychał na sam widok.

Gdy weszłam, sam zapach mnie odrzucił. Śmierdziało niemiłosiernie, jakby kobieta nie wietrzyka kilka tygodni. Niewiele myśląc, otworzyłam okno, aby wypuścić zatrute powietrze. Matka leżała na środku łóżka, rozwalona, jak placek. Jej głowa spoczywała na brązowej poduszce, a z ust, wydobywał się cichy jęk i pomruk. Miała na sobie niebieską koszulę nocną z długim rękawem i skarpety, które ode mnie pożyczyła. Włosy, jak zwykle były nieumyte i nieułożone. Wyglądały, jakby kobieta miała na głowie gniazdo.

Chryste.

Przyzwyczaiłam się do takiego widoku. Matka nie wiedziała co to znaczy być trzeźwym, ostatni raz była trzeźwa, gdy była ze mną w ciąży. Czyli ponad 20 lat temu. Jak to mawiała, ,, w tedy życie było łatwiejsze".

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 16 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

ReżyserWhere stories live. Discover now