Prolog

11 4 1
                                    

14 lat wcześniej.

— Mamusiu, dlaczego tata tak krzyczy? — spytałam łamiącym się głosem i ze łzami, które powoli spływały po moich pulchnych policzkach, czerwonych od płaczu.

— Cicho siedź! — krzyknęła mama, która ledwo stała na nogach. Oparła się łokciem o parapet i stała, próbując odzyskać równowagę.

Miała rozczochrane włosy, na których dominował kilkucentymetrowy brązowy odrost. Na jej oczach, które zawsze były niebieskie, dominowały czarne i powiększone źrenice. Wyglądały jak pięć złotych! Jak oczka u misia! Po chwili się przewróciła i uderzyła głową o kant ławy, na której stało kilka puszek i jedna, duża, szklana butelka z jakimś przezroczystym trunkiem. Gdy kiedyś chciałam go powąchać, mamusia uderzyła mnie w rączki. Bolało...ale przecież ja nic nie zrobiłam! Chciałam tylko poczuć ten zapach! Napewno był dobry, zapewne słodki, skoro rodzice tak często po niego sięgali. Przecież każdy lubi słodkie! Ja na przykład kocham ten smak...A najbardziej to lubię cukierki! Takie karmelowe, które jakiś czas temu dostałam od sąsiadki! Zjadłam jednego, bo resztę zabrała mi mama i szybko schowała do szafki...Nie wiem dlaczego? Przecież wie, że tak je lubię!

—Mamusiu!— pisnęłam i podbiegłam do niej. Uklękłam obok i podniosłam jej głowę. Z brwi  wydobywała się krew, która spłynęła po jej skroni i skierowała się w stronę włosów.

—Mamusiu obudź się!- pisnęłam znowu. Zaczęłam się trząść i coraz bardziej płakać. Nie wiedziałam co mam robić. Czy zawołać tatę, który w pokoju obok leżał na kanapie i co chwile coś krzyczał?
Czy może znaleźć telefon i zadzwonić po karetkę? A może wyjść z domu i poprosić naszą sąsiadkę panią Georgię, aby  mi pomogła?
Po chwili ujrzałam w drzwiach ojca ubranego w biały, a raczej pobrudzony na żółto podkoszulek. Włosy miał rozczochrane i tłuste, jakby nie mył ich tydzień. Był w samych bokserkach i brudnych skarpetach, na której miał dziurę na dużym palcu. W ręce trzymał zieloną puszkę, którą po chwili rzucił w kąt pokoju.

— Odejdź! Bachorze!— krzyknął tak głośno, że na chwilę stłumił mój słuch. Odepchnął mnie od mamy chwytając za bluzkę. Plecami i głową uderzyłam o ścianę. Pisnęłam z bólu. A przez całe ciało przeszedł mnie prąd. Rozpłakałam się. Przyłożyłam dłoń do skroni, która strasznie mnie rozbolała. Po raz kolejny pisnęłam.

— Czego wyjesz?!—dodał przez zaciśnięte zęby. Jego oczy były pełne nienawiści, a grymas na twarzy zdradzał, że tatuś nie był w humorze. Zresztą, jak to zwykle bywało...Zacisnął pięści i z całej siły uderzył mamę w buzię.

Często bałam się podejść do taty, bo zawsze reagował krzykiem. Zawsze pił ten przezroczysty trunek, albo wkładał sobie coś do nosa. Chyba cukier puder. Tatuś lubi cukier puder, a mi nie pozwala go ruszać...Mówi, że to jego, a jak go wezmę to pożałuję. Nie chce wchodzić mu w drogę. Wiem, jak to się skończy....Nie raz dostałam pasem, albo klapsa w pupę, albo w twarz. Takie dzieci jak ja, czyli nieposłuszne, jak to mówi mamusia, zasługują na karę. Ale przecież ja nie robię nic złego! Chce tylko się przytulić, albo obejrzeć razem z nimi bajkę...

— Tato! Nie bij mamy!

— Powiedziałem ci, żebyś się zamknęła! Nie rozumiesz prostego słowa? Taka ułomna jesteś? —syknął, po czym wstał i do mnie podszedł. Chwycił pod pachami i podniósł, sprawiając, że znalazłam się na tym samym poziomie co jego twarz. — Na dwór! Wynocha!—krzyknął.

Upuścił mnie i wyprowadził, trzymając za włosy, za drzwi wejściowe. Bardzo mnie to bolało, ale bałam się płakać. Bałam się, że zbije mnie na kwaśne jabłko.

— I nie waż się wracać, zanim zajdzie słońce!— krzyknął, wpatrując się we mnie.
Po raz kolejny zacisnął pieść i gdy już przygotowałam się na atak, ojciec zamachnął się i zamknął mi drzwi przed nosem.

Łzy napłynęły mi do oczu. Spojrzałam na zamknięte wrota, na którym widniała liczba 70. Spuściłam głowę w dół i usiadłam na klatce schodowej, na jednym ze schodków. Po chwili usłyszałam znajomy dźwięk poskręcanego zamka. Z nadzieją spojrzałam w stronę naszego mieszkania.
Może mamusia wstała i weźmie mnie do domku!
Ale nie była to mama, ani tata. To pani Georgia, która mieszkała naprzeciwko nas. Starsza pani, która mogłaby być moja babcią, ale niestety nie jest. Ubrana była w czarną spódnicę, w której widywałam ją codziennie. Być może to jej ulubiona, albo ma kilka takich samych.... Chciałbym mieć kilka spódniczek, ale mama mówi, że wystarczy mi jedna i nie będzie marnować na mnie pieniędzy...Bardzo ją lubiłam i to nie tylko za te cukierki. Często też, dawała mi przytulanki, które zostały jej po wnukach...Ale mama, gdy się dowiadywała, to sprzedawała je innym dzieciom...bynajmniej tak mówiła...

—Carla, dziecko...— powiedziała z tonem pełnym politowania. Złożyła ręce, jak do pacierza i podeszła do mnie. Założyła mój kosmyk brązowych włosów za ucho i chwyciła za dłoń — Ciii—szepnęła — Cichutko kochanie. Chodź do mnie, mam zupkę pomidorową....- próbowała mnie pocieszyć, ale po mojej skórze, zaczęły spływał gorzkie łzy.

— Nie wiem czy mogę...

— Cii. Chodź malutka — rzekła, a następnie obydwie ruszyłyśmy przez próg do jej mieszkania, które było dla mnie ostoją spokoju. Za tymi drzwiami zostawiałam wszystkie problemy, a wspomnienia o rodzicach, poszły w niepamięć. Koszmar, który uważałam za moją codzienność nie miał dostępu do mieszkania o numerze 71. Oddałabym wszystko, aby móc zostać w tej krainie do końca życia. W której nie ma płaczu i bicia. W której jest miłość, ciepło i zupka pomidorowa.

Ale mój koszmar dopiero się rozpoczynał.

ReżyserWhere stories live. Discover now