Część 25. TOMEK

112 12 2
                                    


TOMEK

Idiotyczny zbieg okoliczności, idiotyczne problemy, idiotyczny weekend.

Jaśmin wróciła do mojego domu tylko na pół dnia, po czym wyjechała z Siwym do Borska. Duma nie pozwalała mi się irytować – sam przecież ich ze sobą spiknąłem. Ale wcale nie podobała mi się ta komitywa.

Nie zniżyłem się do tego stopnia, żeby ich sprawdzać.

Przypuszczałem, że żona spędza czas z rodziną, czyli ludźmi, z którymi miałbym problem przebywać w jednym pokoju dłużej niż pół godziny.

Do przycinania drewna i heblowania z szanownym dziadkiem też się nie nadawałem. Pewnie bym sobie poradził, ale nie widziałem powodu starania się o względy krewnych Jaśmin, skoro wyszła za mnie i bez tego wysiłku.

A co do mojej nieznośnej pięknej żony...

Zestresowała się naszą telefoniczną rozmową. Dlatego zresztą chciałem wsączyć jej do ucha pogłoski o szantażowaniu jej klientek. Miałem nadzieję, że Jaśmin będzie szukała mojej ochrony. Albo rady. Ale kolejnym razem strzeliłem kulą w płot, bo schowała się za maską obojętności i tyle z tego wynikło.

W sobotę nie zastałem jej pod telefonem ani razu. Siwy zameldował, że pojechała gdzieś z matką, w co nie chciałem wnikać, bo nawet mój poziom obsesji miał jakieś granice.

Zapytałem Siwego, co jest w planach na niedzielę, i odpowiedział, że z grubsza to samo.

- Nie odwiedzasz starych?

- T... tu jest ciekawiej – odparł.

Gdyby nie to, że znałem go tak długo i wiedziałem, na co go stać, a na co nie – podejrzewałbym, że ma satysfakcję patrząc na to, jak się miotam.

Niedzielny wieczór zaczął się gwałtowną burzą. Leżałem na kanapie patrząc na szalejące na wietrze drzewa i słuchając uderzeń deszczu; specjalnie otworzyłem okna balkonowe na oścież, żeby mroczna aura mnie wciągnęła aż do zatracenia. Burza pasowała do tego, jak się czułem. Pioruny słyszalne na razie w oddali sprawiały mi prawie rozkoszną przyjemność.

Niech walą, niech grzmocą, niech lśnią.

Nie od razu usłyszałem telefon, bo gwałtowna pogoda skutecznie go zagłuszyła, ale w końcu zorientowałem się, że coś, ktoś mi przeszkadza.

- Tomek, przyjedź – poprosił kobiecy głos.

Ciotka Aldona.

Spojrzałem w sufit. Tak, ona bała się burzy. Od dzieciaka miałem w pamięci, że wuj musiał się o nią wtedy zatroszczyć. A teraz – padło na mnie.

Spojrzałem z ukosa na stolik do kawy, gdzie stała szklaneczka z dobrym alkoholem. Nadpita dopiero co.

Nawet tym nie mogłem się wykręcić, bo prawie jej nie tknąłem, chociaż ten pierwszy i jedyny łyk był bardzo zacny.

- Zaraz przyjadę.

- Wyjedź teraz – poprosiła ciotka trzęsącym się głosem. – Dopóki jeszcze nie jest aż tak niebezpiecznie.

Przytaknąłem i z niechęcią zgarnąłem się z kanapy. Kiedy wycofywałem samochód z garażu, dostrzegłem w tylnym lusterku, że inne auto wjeżdża na podjazd. Było zasłonięte kurtyną deszczu, ale rozpoznałem pasażerów. Siwy przywiózł Jaśmin.

Wycofał się na ulicę, żeby najpierw mnie wypuścić. Zrobiłem ten manewr, a gdy wysiedli, ja też to zrobiłem. Spotkaliśmy się oko w oko, w ulewie. Jaśmin skrzywiła się. Ręką owiniętą w bandaż odgarnęła włosy, które natychmiast zamokły.

Nieszczerość (18+) #2 Jaśmina & TomekWhere stories live. Discover now