Zespół The Hounds niedawno rozpoczął poszukiwania basisty, czego głupiutka Rhiannon nie mogła przeoczyć. Jednakże sen o sławie nie grał równie słodkiej nutki, co sobie wyobrażała, ujawniając nie tylko sekrety zespołu, ale i nowopowstałe dylematy, pr...
Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
WSZYSTKIE PSY IDĄ DO NIEBA
Stęknęłam głośno, gdy znowu nie potrafiłam porządnie nastroić gitary. Do tego ramiona mi dziwnie zesztywniały, palce źle układały, a szyja ścierpła od sama nie wiem czego. Oparłam w końcu gitarę o sofę, na której siedziałam, uważając, by nią nie przychaczyć o wysoką półkę z różnymi garażowymi gadżetami, jak stare puszki z farbą, nieużywane narzędzia, czy kartony pełne śmieci z dzieciństwa. Zerknęłam w stronę Anthoniego, siedzącego na taborecie tuż za perkusją, jak przeglądał telefon, oświetlający jego twarz w półmroku na mdłą biel.
— Jeszcze chwila, a wypalisz we mnie dziurę wzrokiem — skomentował, nie odrywając wzroku od ekranu. Cicho przeprosiłam i odwróciłam głowę w drugą stronę. Dostrzegłam nieruszoną jeszcze gitarę elektryczną, której właściciel się wiecznie spóźniał na próby zespołu w tym ciasnym garażu. Nie potrafiłam zrozumieć jak można się spóźniać dosłownie za każdym razem, a tym bardziej nie rozumiałam jak Michelle, do której owy garaż należał, nigdy go za to nie opieprzyła. — Kurwa mać, Ilya, odpowiadaj na te jebane wiadomości. Po chuj ci telefon? — Anthony mówił sam do siebie, stukając nerwowo po ekranie.
— Na wszystkie spotkania się spóźnia? — Wstałam z kanapy i podeszłam do perkusji, sunąc po bębnach zaciekawionym wzrokiem.
— Większość. Nawet zegar w dupie mu nie pomoże, a wierz mi, próbowałem — oświadczył z ręką na sercu, na co uśmiechnęłam się niezręcznie. — A ty, gotowa?
— Mam problem z nastrojeniem basa, jakoś mi dziś nie idzie.
— Radzę ci się pospieszyć. Jak Michelle wróci, a Ilya się łaskawie pojawi, to zaczynamy od razu. Nie chcesz chyba, żeby znowu na ciebie krzyczała, nie?
— No... Nie — odparłam zgarbnięta. — Spróbuję, ale nic nie obiecuję.
— Nie mnie to mów, a Michelle.
Usiadłam z powrotem na kanapie i chwyciłam za gitarę basową. Niespodziewanie ogarnęła mnie niechęć. Nie chciałam jej stroić, nie chciałam grać, nawet nie chciałam tu dłużej siedzieć. Momentalnie zapragnęłam wrócić do domu i popłakać jak durne dziecko. Głupia ja, powinnam być wdzięczna, że zwolniło się wolne miejsce w lokalnym zespole The Hounds i że to akurat mnie przyjęto. Przecież tego chciałam, prawda? To powinnam teraz pogryźć i połknąć co ugryzłam.
Przez drzwi prowadzące do kuchni weszła Michelle, niosąc pod pachą karton z zimnymi puszkami coli, który zaraz postawiła na stoliczku tuż przed moim nosem. Wyprostowała się i spojrzała wprost na mnie, obserwując przede wszystkim ściskany przeze mnie instrument.
— Już? — Rzuciła jedynie, na co prędko skinęłam głową. — Brakuje tylko Ilya. Odpowiedział ci? — Spytała się Anthoniego, na co zaprzeczył. Wypuściła powietrze nosem i odwróciła się do nas plecami, wracając do głównej części domu bez słowa.