Każde inne uniwersum

29 1 3
                                    

          Zróbmy to inaczej. Jego imię? Miles Morales. Jej imię? Gwendolyn Stacy. Dla niego, niepowtarzalna Gwendy. Ich miłość można przyrównać... Do imperium rzymskiego w mojej głowie, zajmowała praktycznie całość moich myśli. Pomimo mało bezpiecznych ulic brooklynu, schadzali się. Czy była to wina ich rodzinnych sytuacji, czy najzwyklejszej nastoletniej miłości, nikt, poza nimi, nie znał odpowiedzi na to pytanie. Zawsze, kiedy mijałem ich, przez ten ułamek sekundy, widziałem w jej dłoniach drobny rysunek... Albo na jej dłoni, albo na murku - graffiti specjalnie dla Gwen.
          Obydwoje idealnie trafili.
          Miles trafił na swoją muzę, która poza baletem, wygrywała coraz to bardziej poetyckie dźwięki na swojej perkusji, wprawiając ukochanego w trans sztuki.
          Gwen za to odnalazła malarza, który dokończył szkic jej osoby. Sama nie potrafiła go już ukończyć. Miała farby, w każdym kolorze, a jednak odzwierciedlenie nimi emocji było nie lada wyzwaniem dla niej.

          — Wiesz co w tobie najbardziej uwielbiam? — Pewnego dnia zapytała, kiedy ten plątał jej włosy, udając, że potrafi pleść warkocze.
          — Co to takiego? — Jego cała uwaga spoczywała na oczach, które tak bardzo wielbił. Nie zauważyli nawet Spider-Punka, przyglądającego im się z zaciekawieniem i swego rodzaju fascynacją. Widywał wiele nastoletnich parek, ale to właśnie ta przykuła jego uwagę. Starał się to tłumaczyć ich kolorytami skóry, niczym głębszym. Jednak ile mógł sobie wciskać prawdę, która nie miała odzwierciedlenia w faktycznych uczuciach?
          — Nic.
          Odpowiedź zagotowała coś w środku pajęczaka. Miał ochotę przerwać tę delikatną chwilę. Uświadomić jej jaką głupotę teraz wypowiedziały jej usta. Co takiego mogła stracić przez nic nieznaczące żarty z jego uczuć.
          — Nie da się czegoś w tobie uwielbiać, jeżeli całego Ciebie się wielbi — dodała po chwili niepewności, czym zasłużyła sobie u Moralesa na czułe uderzenie pięścią w ramie.
          Doceniał to.
          Pomimo emocji jakich doznał w tej krótkiej chwili, doceniał jej próbę wprawienia go w zakłopotanie.
          — To brzmiało bardzo dobrze, ale... Następnym razem może spróbuj robić mniejsze napięcie — chichot rozszedł się w powietrzu. Wtulił twarz w blond burzę. W brunatnych tęczówkach zamiast odbić zwykłych nastolatków, odbijały się dwie dusze. Zakochane w poprzednim, w tym, i następnym wcieleniu. Chciał jeszcze trochę im towarzyszyć, trochę się przybliżyć do tego stanu, ale kolejny złodziej myślał, że zostanie kimś okradając sklep.

          Jedna z kolejnych nocy od początku miała woń miłości, wymieszanej z brudną śmiercią. Żadne z nich nie wyczuło tej mieszanki. Przez swe agape. Zbyt upojeni, by się dwa razy zastanowić nad niebezpieczeństwem. Ich dusze tańcowały w szczęściu, niczym igła z nitką. Starały się stworzyć swój własny fartuch ze szczerego uczucia, kiedy ciała czerpały garściami z dóbr materialnych. Kwiatki dla Gwendy, kolejny szkicownik dla Milesa. Ulica pusta, niczym płótno, które brunet chciał przeznaczyć na podobiznę towarzyszki. Może tym razem skupiłby się na niedoskonałościach? Wielbił je tak bardzo, ale oczy wciąż grały pierwsze skrzypce w dziełach sztuki. Umieszczał w nich głębię, nawet jeśli ich jaskrawy kolor od razu ją trawił.
          Wesoła biesiada emocji nie trwała na tyle długo, by mogli zapamiętać odciski warg.
          Rabunek banku był dla kogoś ważniejszy, niż poważna miłość ubrana w szczenięcą otoczkę. W końcu dla publiczności byli tylko szarakami. Kto by się nimi przejmował?

          Alarm w ociemniałym budynku rozbrzmiał donośnie, kiedy wiele sylwetek opuszczało skrytki. Worki pełne papierków swoją wielkością zakrywały całe plecy złodziei. Ot, stereotypowa kradzież. Chleb powszedni dla punka. Nic nieznaczący ludzie, próbujący zaistnieć dzięki rabunkom. Zawsze rzucali się na te najlepiej strzeżone, jakby nagle na ich przyjście miałyby zostać wyłączone.

          Pajęczak rzucił się w stronę radiowozów, chcąc zrobić na złość stróżom prawa. Czy przecenił tego dnia swoje umiejętności, a może za bardzo próbował uratować nieznajomych.
          Przebieg nocy wydawał się taki znajomy, a jednak obcy.
          Bezpieczne przejście dla pieszych, powinni bez szwanku znaleźć się po drugiej stronie, w knajpce z ich ulubionymi hamburgerami. Kiedy miłość za bardzo omota, można przeoczyć lampy pędzącego samochodu, koguta policyjnego i punka, próbującego wyprzedzić samochody.
          Albo spanikować, jak normalny człowiek.
          Stanąć i nie wiedzieć co zrobić, jak Miles w panice. Czy chcąc uratować Gwen, doprowadził do jej śmierci? A może jakaś siła wyższa stwierdziła, że nastolatka o morskich oczach nie może dożyć studiów, pierwszej pracy, ślubu...
          Ostatni, ciepły dotyk, który zapamiętał to drobne dłonie na jego piersi, odpychające go z środka drogi i krzyk. Wypełniony strachem o ukochaną.
          — Gwendy!

***

          Pismo niezbyt kojarzone, kartka kompletnie obca, autor tajemniczy, postaci dziwnie znajome, a narrator... Jakby dobrze znany, a jednak inny. Niby to był punk, ale jakiś szczenięcy, ciężki do zidentyfikowania. Historia wyciągnięta z jego głowy, ale nie zapisana przez niego. Z początku miał wrażenie, że może nieskończenie wiele czasoprzestrzeni miało w tym swój interes? Gdyby przyjąć właśnie tę wersję, zradza się pytanie, jakim cudem tyle czasu tutaj ta kartka przetrwała? A może to właśnie on był autorem tego? Może w stanie upojenia alkoholowego, o którym akurat zapomniał, napisał coś takiego? Mało prawdopodobne.

          Wlepiając swój wzrok w spokojną wodę, usłyszał za sobą niezrozumiały bełkot, spowodowany szczoteczką do zębów w buzi Gwen. Odwrócił się w jej stronę, zgniatając kartkę w kulkę. Kąciki ust pod jego nosem poszły w górę, kiedy tamta próbowała po raz kolejny powiedzieć coś bardziej zrozumiałego. Wywracając oczami, wróciła do łazienki, gdzie do końca się ogarnęła. Myśli na temat kartki znów nawiedziły jego przymglony umysł. Historia była pozbawiona drażniących szczegółów, ale jednak delikatnie pociągała za wrażliwą strefę. Przetarł dłońmi twarz, wykrzywionej po wspomnieniach z tamtego dnia. Nie był zwolennikiem filozofii Miguela na temat kanonicznych wydarzeń, ale może coś w tym było? Jednak w jaki sposób Gwen zakochana w Milesie mogła się łączyć z miłością do Spider-Mana?

          Kątem oka wyhaczył obecność blondynki w jednym z jej swetrów, które walały się na jego łodzi praktycznie wszędzie. Przymykał na to oko, była dla niego w pewnym stopniu młodszą siostrą, której nigdy nie miał. Jedną z bliższych mu osób, nawet jeśli dzieliły ich całe wszechświaty.
          Nie spodziewał się następnego pytania, które wprowadziło go w niemały szok, który schował pod uśmiechem, ledwie widocznym.

          — Opowiadałam ci już o Milesie?

Słowa : 967

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 27 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Każde inne uniwersum | Ghostflower one-shotWhere stories live. Discover now