Jak masz na imię ?

19 1 0
                                    

Aktualnie mamy 2030 rok, od dwudziestu lat nie ma słońca, zapasy się skończyły. Nie był to jednak taki problem. Były przecież plantacje że sztucznym światłem. Jedzenie które dało się sztucznie wytworzyć starczało dla około pół miliarda osób. Więcej i tak okazało się niepotrzebne. Z siedmiu miliardów ludzi zostało zaledwie 500 tysięcy. Cześć popełniła samobójstwo, cześć zabiła siebie nawzajem. Większość pomarlo z głodu lub zabita przez potwory. Mniejszosc w wyniku chorób. Jednym slowem było chujowo. Osobiście nie było sensu wieżyc w Boga. Jeśli był natyle okrutny by zasłać na ludzkość taką tragedię. Nie był lepszy niż oni. Sędzia ostateczny, który zakazal miliardy ludzi na zagładę. Dobre sobie. Ta na wpółrozebrana apokalipsa. Gdzie brat zabiją brata a koniec końców każdy i tak kurczowo trzyma się życia, była zabawna. Ona natomiast ilekroć próbowała umrzeć coś jej w tym przeszkadzało. A to okazywało się ze pełzacz wstrzykną zbyt mało trucizny. A to kliker był zbyt raniony by ją zabić. Ludzie skutecznie jej unikali, a samobójstwo niewchodzilo w grę, wolała umrzeć z honorem nawet w obliczu rozszarpania przez coś.
Siedziała na niskim budynku. Wzasadzie domu dwu piętrowym. Jadła suszoną wołowinę, i machała nogami wystawionymi za krawędź dachu. Jednoczesnie ptzyglądając się pelzaczom które czołgaly się po ścianach. Nie była w nastroju do strzelania. Chociaz obok niej leżała ruska broń, AK 104 wolała ją użyć w bardzej koniecznej sytuacji. Nie było sensu marnować amunicji jeśli nic nie stanowilo dla niej zagrożenia. Po chwili przerzuciła wzrok na dym wydobywający prawdopodobnie z jednego z bloków. Zapytacie jak tak dobrze widziała w wiecznej ciemności. To proste urodziła się w niej, zresztą dzieci urodzone po wybuchu wulkanu również. Nieznaly innego życia. Światła dziennego. Prawdziwego jedzenia, takiego które nie zostało wychodowane na sztucznej plantacji. Nieznaly drzew, krzewów i pieknych kwiatów. Nieznaly zapachu porannej rosy. Zreszta ona też. Przyszło jej się urodzić właśnie w dzień apokalipsy. Urodziła się 30 sierpnia o godzinie 14, o 15 wybuchł pierwszy wulkan. Pech prawda. Do teraz nie miała pojęcia jak udało jej się przeżyć. W obliczu takiej paniki, nie mysli się o noworodku. Ale jej matka pomyślała. Na ewentualną apokalipse przygotowana była od dawna. Jej z pozoru zwyczajny domek, posiadał więcej zabezpieczeń niż baza KGB. Zebrała zapasy na rok. Już wcześniej zaopatrzyła się w lampy dzięki którym rośliny były wstanie przeżyć. Chodowała kury. Miała własny obornik, zapasy węgla, cukru I soli. Mnóstwo baniaków z wodą ukrytą pod podłogą. Innymi słowy stworzla oazę dla córki. Miejsce w którym mogła czuć się bezpieczna. I tak było dopóki dziewczyna nie skonczyla 14 stu lat. Matka wyszła na zewnątrz, coś zachrobotalo i poszła to sprawdzić. Dopadły ją Grabarze. Potwory te słynęły że swojej wielkość, osiągały nawet 4 metry, co nieznaczy że łatwiej je było obejść niż przeskoczyć. Na swoim ciele gromadziły trupy. Przyczepione, na wpół martwe, ale nadal się poruszały. Ta grupa najbardziej pragnęła ludzkiej krwi. Byli samotnikami, nie lączyły się w stada. Pewnie dlatego gromadziły ludzkie zwłoki, dawały im życie, a trupy dotrzymywały im towarzystwo. Jeden z takich potworów odebrał jej matkę. Poprzysiągla zabić te wynaturzenia. Każdą co do joty. Dlaczego więc siedziała teraz, i obserwowała pelzacze. Odpowiedź była prosta, w miarę upływu lat zrozumiała że te zekome potwory miały ten sam cel co ludzie, przeżyć. I chociaż miały przewagę nad ludzmi to nadal pozbawiano je dzieci, czy rodziny. Niczym się nieróżnilismy od tych stworów.
Dym w oddali zaczą ją coraz bardziej niepokoić. Wstała z miejsca, zarzuciła karabin na plecy I ruszyła w kierunku drzewa nieopodal. Przeskoczyła na jedną z gałęzi, i spokojne zeszła po kolejnych na ziemię. Przeszła kawałek rozglądając się w poszukiwaniu zagrożenia. Nic niezastała. Uspokoiła się nieco, obusicla bron i poszła dalej. Ominęła parę zniszczonych przez czas, Pożary i wybuchy budynków. Dostrzegła źródło dymu, ognisko a wokół niego ubranych po wojskowemu ludzi. Durni idioci, pomyślała. Rozpalili od tak na środku ulicy ognisko. Fakt ogień rozjaśnił nieco ciemności i dawał ciepło, ale too nie tak że kompletnie nic nie bylo widać. Po dwudziestu latach, smuga nieco opadła i dało się odróżnić dzień od nocy, ale wciąż utrzymywała się na tyle że rośliny nie rosły.
Ukryła się zaraz za budynkiem, teraz była wstanie dokładnie przyjrzeć się ludziom na terenie szczurów. Nie byli z tąd mieli na sobie mundury, a na nim wyszywki. Mieli może po 30 niektórzy 40 lat, tak obstawiała. Wyszwki oznaczały teren świetlików.
-Kurwa- mruknęła pod nosem. Rosja, bo na w tym kraju dzieje się akcja, po wybuchu wojny została podzielona na Stefy. Ona znajdywała się na terenie szczurów. Tu przed 30 sierpnia było najwięcej ludzi, wrezultacie najwięcej potworów i najwięcej ludzi do wykarmienia. Więcej populacji oznaczało więcej zamieszek a więcej zamieszek więcej trupów z rąk zarówno ludzi jak i potworów. Teraz miejsce to opustoszało, zostali tu tylko ci którzy nie potrzebowaki pomocy dobrze uzbrojonego wojska. Chowali się w kanałach, bunkrach i kościołach sprawiając wrażenie właśnie szczurów.
Drugą frakcją były bagna, dość daleko od jej strefy. Frakcja bagien posiadała wodę pitną, wrezultacie była najbogatsza. Wszyscy potrzebowali wody. Do tego robili także alkochol co wzbudziło jeszcze większe zainteresowani.
Drugą frakcją pod względem wielkości i bogactwa była nazywana czarną ziemią, miała jedzenie. Znajdowała się w centrum Moskwy, wykorzystano tamtejszą infrastrukturę, budując tam hale ze sztucznym światłem, co oznaczalo oczywiście jedzenie. Kolejną zoną były świetliki, ich teren zaczyna się około 100 km na wschód od Moskwy. Było tam najwięcej kopalni. A gdzie węgiel tami i światło. Dodatkowo frakcją ta weszła w koalicję z frakcją zielona ziemia co nie mialo nic wspólnego z rzeczywistością. Odpowiadała ona za transport ropy, tym samym paliwa. W połączeniu z świetlikami mogli by stanowić największą stefe, ale szczerze nikt nie wiedzial czemu się nie połączyły.
Ostatnia strefa, należała do wilków. Obejmowała teren syberi i kamczatki. Byla całkowicie położona w Azji. Znajdowało się tam wojsko i prezydent, nikt niewiedzial czemu Putin nadal żył ale szczerze chujowo zażądał tym i tak zniszczonym państwem.
Z rozmyśleń wyrwała ja rozmowa. Nie wiedziala co robiły tu swietlki. Frakcją szczurów graniczyła z Białorusią, natomiast strefa świetlików znajdowała się 600 km dalej. Wsłuchała się w rozmowę.
- może powinniśmy zgasić ogień- zapytał najmłodziej wyglądający mezczyzna z blond włosami.
- niby czemu- odwarkną facet z siwą brodą.
- przyciągamy potwory - zaczą blondyn.
- u szczurów jest ich najwięcej- rozwiną mysl.
- głupoty pleciesz dzieciaku - poklepał go poramieniu prawdopodobnie przywódca . Po czym to rozpoznała. Amianowicie po najlepszej broni no i najlepszym sygnecie na palcu.
- te ludziozerne bestie, najadły się szczurów. Nie sądzę by mialy na nas ochotę- roześmiał się prawdopodobny kapitan. Szóstka mezczyzn i młody dorosły byli zbyt pogrążeni w rozmowie by ją zauważyć. Zacisnęła palce na swojej szturmowce i wycelowała w jednego z nieznajomych. Wyskoczyła z za ściany i natychmiast przyłożyła lufę do głowy obranego za cel wcześniej młodego blondyna. Wszyscy poderwali się do góry, zapominając o broni. Zaśmiała się w myślach. Blądas natomiast pozostal w miejscu, bojąc się chodzby oddetchnąć.
- co tu robicie - zapytała, spoglądając to na prawdopodobnego przywódcę to na siwobrodego.
- ło ło chejrze - brodaty mezczyzna podniósł ręce do góry
- czemu mówisz do mnie jak do psa - warknela, przekładając ciazar z jednej nogi na drugą. Nienawidziła stać w miejscu. Stanie w miejscu to czekanie na śmierć a ona wychodziła z założenia że, nawet popełniając samobójstwo zawsze trzeba mieć kontrolę. Nawet ta złudną.
- Dobra spokojnie- mrukną kapitan
- chłopcy usiądźcie- skierował słowa do chłopaków ze swojej drużyny. Pozwoliła na to, gdyby chcieli ja zestrzelić zrobili by to dawno temu. Wyraźnie chopak był cenny.
- mam go nie zabijać prawda. Jest cenny - zapytała
- słuszny wniosek - kapitan był specyficzny. Nie była wstanie odróżnić u niego głupoty od odwagi. Ale w tamtym momecie działały u niego obie te cechy.
- czego chcesz - zapytał
- oddamy Ci broń, tylko puść chopaka
- myślicie ze jestem głupia, gdy tylko go puszcze rozstrzelicie mnie - stwierdziła
- to również słuszny wniosek - zdradził się
- do zróbmy inaczej, usiądziesz razem z chopakiem i obiecasz ze go niezabijesz - zaproponował
- o ile niezrobicie głupiego ruchu. Usiadła koło blądyna i wycelowała bron w jego brzuch. Kapitan z siwobrodym usiedli chwilę po niej.
- wódki- zagail chudy jak szczypała świetlik.
- podziękuję - warknela
- nie to nie - wziął łyka wódki i podał swojemy koledze, kolega ten był definicją bycia rudym. Rude włosy piegi zielone oczy i chytry usmieszek.
- ekchem, no dobrze - odkaszlną i zaczą kapitan
- czemu nas zatakowalaś - zapytał
- niemacie prawa tu wchodzić- warknela, i drgnęła niespokojnie
- jesteście świetlikami - od poczatku powstania frakcji zadecydowano że te niemogą mieszać się ze sobą. Niemogli tu byc
- Jestes spostrzegawacza - poklepał swoją naszywkę
- co tu robi taka dziewczynka - uśmiechną się obrzydliwie. Przez chwilę poczuła się nieswojo nieprzyjemny dreszcz przebiegl jej po plecach.
- dziewczynka ? - zapytała
- słuchaj no, zabiła więcej potworów niż wy wszyscy razem wzięci - wszystko tylko nie dziewczynka.
- nie wątpię w to - wyczuła sarkazm kapitana.
- co robicie 600 km od swojego terenu - mocnej wbiła karabin w brzuch chlopaka na co ten jekną. Zrozumieli ze to ona tutaj zadaje pytania
- szukamy ludzi do oddziału - powiedział czujnie obserwojąc blądyna
- na terenie szczurów- roześmiała się
- cóż taki mieliśmy rozkaz- odezwał się mężczyzna proponujący jej wcześniej wódkę. Wszyscy umundurowani spocili wzrok. Po chwili usłyszeli jej śmiech.
- ten kto wydal ten rozkaz na lep spadł - przytłumiła śmiech
- to dziura zabita dechami, bez ciepłej wody, z chujowymi dostawami jedzenia. Nie ma tu prądu, a ludzie żyją w kanałach-
- wszytko to wiemy - warkną przywódca
- dlatego potrzebujemy kogoś komu nieszkoda życia, kogoś kto niema nic do stracenia - rozwiną mysl
- I co znalezliacie - niedowierzała w te bradnie
- cóż, jesteś przed nami, więc chyba tak. Nastała cisza. Poraz kolejny kpiacy usmiszek pojawił się na jej twarzy.
- to żart prawda? - było to pytanie retoryczne, oczywiście że niebył.
- wiesz że nie - kapitan uśmiechną się do niej ponuro
- niewygladasz na osobę strachliwą ani na wygodną- to była wzupelnosci prawda. Dziewczyna była inteligntna. Kłótliwa, zwłaszcza gdy miała godnego przeciwnika. Ekstrawertyczna, co w tych czasach znaczyło niekończące się uczucie samotności. Często zbyt impulsywna. Co nie bylo dobrą cechą. Potrafiła jednak szybko przyzwyczaić się do nowej sytuacji obracając ją na swoją korzyść.
- wiec jak masz na imię - spytał kapitan
- jestem Masza Zukov.

----------------------------------------------------------
1630 słów







Podręcznik po na wpół rozebranej, śmiechu wartej, apokalipsie.Where stories live. Discover now