SVVARM

8 1 6
                                    

Londyn, 14 sierpnia 1875 r.

Obudził go bardzo nieprzyjemny zapach, który gryzł jego nos i drażnił oczy.

Ten sierpniowy ranek był wyjątkowo pochmurny i deszczowy. Na swojej szafce znalazł kilka telegramów, z których dowiedział się, że żaden z jego klientów dzisiaj się nie zjawi. Skwitował to jedynie westchnieniem i otworzył okno, aby wywietrzyć obrzydliwy smród, który roznosił się po całej sypialni.

Ubrał się, zjadł śniadanie i zaszył się w swoim gabinecie. Miał tylko jedną sesję, wieczorną razem z Charlie'em, jednak, poza tym, miał również całe tony papierologii do przejrzenia i podpisania.

Na parter, do jadalni, zszedł dopiero chwilę przed obiadem. Tam zobaczył Alice zaganiającą dzieci do roboty, aby pomogły jej zastawić stół.

Położył dłoń na jej ramieniu. Odskoczyła z przerażeniem na twarzy. Zawsze tak reagowała na jakikolwiek dotyk. Czasem zastanawiał się, jakby zareagowała, gdyby obudziła się z hipnozy w momencie, gdyby ją dotykał. Zastanawiał się, czy uciekłaby ze łzami w oczach, czy pozwoliła, aby jego dłonie szły dalej.

Jego myśli przerwała osoba. Kobieta w bordowej sukni, którą nieomal pomylił z Elizabeth Liddell. Ale ta była bardziej krągła. I miała rude włosy.

Alexandra Seymour zjawiła się, aby go odwiedzić?

Przetarł oczy, a jego serce przyspieszyło swój rytm, kiedy zobaczył, że żadnej kobiety tam nie było. Seymour jak mara rozpłynęła się w deszczu.

— Coś się stało doktorze? — spytała Abigail niosąca razem z Angelą talerze prosto na blat stołu.

Sam w gruncie rzeczy nie miał pojęcia. Ostatnio widział ją pod koniec maja, kiedy przyszła wielce wściekła, żądając widzenia z Alice Liddell; mówiąc, że to pod jej opieką powinna być.

Bumby jednak mógł zbić na niej fantastyczny biznes i nie miał zamiaru oddawać kobiety o aparycji lalki, na dodatek takiej, za którą mógł wziąć dwa razy więcej pieniędzy. Na pewno nie tej wiedźmie.

Zamierzał ją trzymać, aż nadejdzie dobry moment. Być może to on będzie jej pierwszym. Być może pierwszym i kolejnym, aż w końcu ostatnim; zależy, jak biznes będzie się kręcił.

Obiad minął jak zwykle — niemal cicho, gdyby nie wygłupy kilku chłopców. Sesja z Charliem w końcu bez zarzutu — być może Alice miała rację, to wszystko, to był tylko urok piątku trzynastego.

Niedługo przed północą wrócił do swojej sypialni. Odór stawał się coraz bardziej nie do zniesienia, do pokoju niemalże znikąd zaczęły się zlatywać muchy. I siadać w jednym miejscu — przy oraz na poduszce, na której Bumby spał. Tam też smród się nasilał.

Podszedł do niej i zdjął ją. Wzięło go na wymioty. Pobiegł jak najszybciej do łazienki.

Pod poduszką leżał rozkładający się ptak; kruk, który uderzył w szybę dzień wcześniej. A na nim dziesiątki jajeczek, z których niebawem miały wykluć się larwy.

The Victim Of Own Pride: THE COVENWhere stories live. Discover now