Rozdział II | Brak

78 8 3
                                    

Cordeline brakowało bliskości z ludźmi, jaką miała kiedyś. Była duszą towarzystwa, chciała podróżować i spędzać czas ,ze swoją rodziną i przyjaciółmi. Teraz to wszystko było ograniczone, mogła się cieszyć jedynie z tego, że nie była sama jak jeszcze parę dni temu w tej cholernej chatce. Tam nie czuła się inaczej niż w Terminusie, ale chociaż miała wybór.

Noc przedłużała się i każdy miał wrażenie jakby trwała ona już parę dni a nie godzin. Od czasu wybuchu apokalipsy nikt nie liczył ile dni od tamtego czasu minęło, może rok a nawet parę lat. Nie wiedzieli nawet kiedy mają urodziny, gdy nastawała zima wiedzieli że za niedługo nowy cholerny rok w tym popieprzonym świecie.

Życie nie było łatwe, każdy musiał walczyć bez wyjątków chyba że były to dzieci lub ludzie, którzy nie mogli ruszać się z łóżka. Ludzie uważali że oni nie mają szansy na przeżycie, ale ich bliscy chcieli ich wszystkich ratować nawet gdy mieliby zniknąć wraz z nimi z powierzchni ziemi.

Tamtej nocy wartę pełniła Carol, sama się zgłosiła za Sasha'ę. Daryl chciał iść z nią bo obecność nowo poznanej brunetki go denerwowała i dekoncentrowała, jednakże jego przyjaciółka zapewniła go, że da sobie radę sama. Nie był co do tego pewny ale nie miał zamiaru sobie szarpać nerwów, był bliski wybuchowi emocji. Starał się nie przejmować tym, że niedaleko niego siedziała mała dziewczynka wraz z jej matką, ale nie mógł oderwać wzroku od uśmiechu Cindy, której co chwile słyszał śmiech. Abraham i Rosita siedzieli z Rick'iem chcąc go przekonać aby już wyruszyli, znaleźli autobus szkolny niedaleko szkoły, która była umieszczona parę mil od kościoła.

– Carol nie ma nigdzie w pobliżu – Powiedziała nagle Maggie wchodząc do kościoła.

Daryl od razu zerwał się z podłogi i ruszył w stronę drzwi, Grimes go jednak zatrzymał i powiedział aby na siebie uważał bo ludzie z sanktuarium ciągle mogą być gdzieś w pobliżu, na odpowiedź cicho mruknął i wyszedł trzaskając drzwiami. Całe zdarzenie obserwowała Cordeline, której zrobiło się szkoda mężczyzny, widziała jak zależało mu na kobiecie, która poniekąd uratowała mu życie.

Obok niej usiadła jej siostra, która zaczęła karmić jej córkę jakimś zapuszkowaniem żarciem. Noga dziewczyny już była w lepszym stanie, miała na niej tylko małe siniaki ale nie przeszkadzały jej one w poruszaniu się ani w walczeniu ze sztywnymi. W głowie brunetki czaiły się wspomnienia, które pomimo ciemności, jaka była przedtem były dla niej jasne.  Przed jej oczami pojawiła się chwila, kiedy jej narzeczony umierał, został ugryziony przez sztywnego na polowaniu z Otis'em. W jej oczach znów pojawiły się łzy, czuła się jak wtedy gdy ich oczy ostatni raz w siebie spojrzały, bo później jej ojciec zamknął sztywnego w stodole, tamtego dnia też uciekła z farmy chcąc zapomnieć.

– Jak sobie radziłaś? – Zapytała Maggie swojej siostry, była tego ciekawa bo wiedziała, że łączy je wiele rzeczy, w tym waleczność – Po tym jak odeszłaś  szukałam cię ale się poddałam gdy doszłam do atlanty.

– Było mi trudno ale żyłam z nadzieją na lepsze jutro – Lekko się uśmiechnęła – Albo po prostu to sobie wmawiałam, mam nadzieję że ten doktorek dokona niezwykłego.

Jej siostra przytaknęła i złapała ją za rękę. Godziny mijały a Carol ani Daryl nie wracali do kaplicy, każdy zaczynał się niepokoić. Nikt jednak nie chciał ruszać się z miejsca bo nie chcieli się rozdzielać. Rick zarządził że gdy jego przyjaciel i Carol nie wrócą rano pojadą ich szukać. Wybrał do tego parę osób, Maggie,Glenn'a i Cordeline, której chciał sprawdzić umiejętności. Wiedział, że dobrze radzi sobie w podróży, że umie zabijać sztywnych bez wyrzutów sumienia. Szykując się na wyprawę we dwójkę rozmawiali, przywódca mówił, jak bardzo cenił jej ojca, który niestety został zabity w wojnie z Gubernatorem. Brunetka była zawiedziona że prawdopodobnie z jej rodziny tylko ujrzy Maggie oraz jej męża, którego ledwo zna.

Życie musiało iść dalej, nie wolno im było się zatrzymywać bo wiedzieli że groziłoby to stratą ludzi lub czegoś więcej.

Po tym jak brunetka położyła swój plecak na ziemi przy wyjściu skierowała się w stronę swojej córki, nie spała i była pobudzona . Jedyne co ją tam trzymało to jej córka, musiała się z nią pożegnać bo kto wie? Może już tu nie wróci. Rick zapewniał ją, że gdy tylko odnajdą swoich przyjaciół to wrócą i ruszą w dalszą drogę do D.C.  Grimes chciał się rozmyślić z wyruszenia w drogę, bo wiedział że Daryl da sobie radę z wszelkimi przeszkodami.

***

Widząc znak że niedaleko znajduje się atlanta Delien ciągle myślała o tym, jak jej życie będzie wyglądało jeśli przetrwają to okrucieństwo jakie panuje w ludziach. Przez całą drogę każdy powiedział zaledwie do siebie parę słów, podzielili się na dwie ekipy, Michonne i Carl szukali ich w pobliżu kościoła. Widząc jedna postać rusza się w ich kierunku wiedzieli że albo to oni, albo sztywni. Rick ostrożnie wysiadł z auta i z pistoletem w dłoni ruszył aby zobaczyć kto to. Pozostała trójka czekała w aucie by wiedzieć czy jest bezpiecznie.

Mężczyzna zawołał ich wszystkich ruchem dłoni, każdy ostrożnie wysiadł z auta i skierował się w stronę jeszcze niedawno zagubionego przyjaciela. Daryl wyglądał na wyczerpanego, jego oczy same z siebie się zamykały. Pomimo tego patrzył na brunetkę, na początku zobaczył że jej noga jest już sprawna czego się nie spodziewał. W jego głowie ciągle były pytania czy Beth jest zdrowa, czy ci ludzie nie zrobili jej żadnej krzywdy.

– Mają Beth, byliśmy w Atlancie, nie wiem ile ich jest ale są tam policjanci – Powiedział powoli zerkając na dwie siostry Greene – Byliśmy we dwójkę bez broni, potem zabrali Carol. Chowają się w szpitalu, zapewne mają jakiegoś lekarza.

– Wybierzemy się tam jutro – Powiedział poważnie Rick – Miejmy nadzieję że im nic nie zrobią.

Nikt nikomu nie zabroniłby marzyć ale każdy musiał trzymać się myśli że ani Beth ani Carol nic się nie stało. Musieli być również ostrożni po tym, co wydarzyło się w Terminusie bo tam nikt by im nie pomógł. Tym razem brunetka usiadła z tyłu z prawej strony, po środku siedziała jej siostra a zaraz po niej Glenn. Dziewczyna wiedziała, że Daryl za nią nie przepadał i nie zamierzała mu się wpieprzać w życie, chciała tylko żyć swoim nawet jeśli nie mieli być przyjaciółmi. Droga tym razem nie minęła w ciszy, mężczyźni z przodu omawiali plan odbicia ich przyjaciółek.

– Abraham i reszta chcą już jechać do Waszyngtonu, sądzę że połowa powinna jechać z nimi – Odparła Maggie, gdy auto się zatrzymało – Spotkalibyśmy się od razu w Waszyngtonie i nie tracili by ich czasu.

Rick zgodził się, każdy poszedł do środka kaplicy lecz  Cordeline oparła się o samochód i wpatrywała w niebo, ziemia poruszała się jak zazwyczaj, choć miała mniej ludzi niż kiedyś. Na zewnątrz został również Daryl, ze swojego plecaka wyciągnął małego pluszaka, trzymał go od momentu gdy znalazł Cindy w małym pokoju. Chciał czekać na idealny moment, ale stwierdził, że to nie on powinien go dać tylko jej matka.

– To była twoja dłuższa podróż od miesiąca, nie możesz wrócić z pustymi rękami – Mruknął prawie że szepcząc, Deline uśmiechnęła się lekko w jego stronę, kiedy już chciała dziękować przerwał jej – Podziękujesz gdy uratujemy ci życie.

Odwrócił się i zaczął iść w stronę kaplicy, kobieta przez chwilę patrzyła na małego króliczka i również tam zmierzyła.  Mała blondynka widząc swoją matkę szybko podbiegła do niej omal nie wywracając siebie i brunetki. Cordeline szybko wyciągnęła zza pleców zabawkę i wręczyła ją swojej córce, brakowało jej widzieć u niej takiego szczęścia.
Daryl spoglądał na zdarzenie, Rick próbował z nim o czymś porozmawiać ale siedział na ziemi wyciszony, on nigdy nie mógł liczyć na swoich rodziców tak jak mała blondynka mogła na młodą Greene.

Your lips my lips, apocalipse | Daryl DixonΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα