II

0 0 0
                                    

— Venus, spakowałaś wszystko, co kazałam ci spakować? — krzyknęła z dołu ciocia Isolde, a ja westchnęłam, resztkami sił upychając do torby wszystkie pierdoły, które kazała mi ze sobą zabrać. Zadzieranie z nią nie miało sensu, więc grzecznie spakowałam wszystkie jej ręczne robótki. Rękawiczki bez palców, dziergane golfy i kilka czapek, bo ciocia usłyszała, że w tamtych okolicach panuje chłód i nie chce żebym się rozchorowała. To było słodkie z jej strony, ale błagam, umiem o siebie zadbać. — Tak ciociu! Już zchodzę! — krzyknęłam, dopinając tą poupychaną torbę, której środek i tak już był magicznie większy. Wzięłam pakunek w rękę i zbiegłam na dół. Ciocia Isolde od razu mnie dopadła z tymi swoimi uściskami i buziakami. — Jak będzie się coś działo masz od razu wysłać do mnie sowę, a ja cię stamtąd zabiorę, rozumiesz? — mamrotała jak najęta, praktycznie mnie dusząc. Przysięgłabym, że moje poliki lekko się zaróżowiły ze względu na brak powietrza. — tak ciociu — mruknęłam niewyraźnie, próbując się wydostać z jej silnego jak na taką kruchą babę uścisku. Gdy już zdołałam odetchnąć, dopadła mnie zaś Yvonne, robiąc to samo co przedtem jej mama. — koniecznie co tydzień wysyłaj mi sowy. Charles pisał, że nie może się doczekać jak cię spotka. Pozdrów go ode mnie i zgań go za to, że nie odpisuje mi na listy! — mówiła żywo blondynka, a ja kiwałam twierdząco głową za każdym razem jak coś powiedziała. Im więcej będę mówić, tym Yv bardziej się odpali. Dlatego zostało mi potakiwanie. Ja też cieszyłam się, że zobaczę Charles'a. Gdy się widzieliśmy w wakacje i święta, to oboje nie mogliśmy zamknąć buzi. Kochałam go jak brata i naprawdę cieszyłam się, że będę z nim razem chodzić do szkoły.

Gdy blondynka narzekała na swojego starszego brata, ja kątem oka ujrzałam wujka z klatką na sowę, gdzie siedział Spooky. Mój wierny, zwierzęcy przyjaciel. Wyróżniał się swoim wyglądem, bo jego jasne, śnieżne upierzenie lśniło błękitem. Na początku myślałam, że jest chory, ale od specjalistów dowiedziałam się, że to po prostu rzadki wariant. Oprócz sowy wujek Leo miał też sakiewkę, w którym jak się domyślałam, znajdował się proszek Fiuu. Ucieszyłam się jak mała dziewczynka. Bardzo długo zajęło wujkowi zdobycie zezwolenia na połączenie z naszego domu, aż do Londynu, na ulicę Pokątną, bo większość pozwoleń była wydawana tylko na terenie Wielkiej Brytanii. Wujkowi dzięki znajomościom udało się załatwić nasz prywatny Fiuu transport. Zdecydowanie była to jedna z szybszych podróży, bardziej bezpieczna niż teleportacja, a poza tym lubiłam podróżować w ten sposób, bo niejednokrotnie zdarzało mi się odprowadzać Charles'a na peron. Dostałam do rąk sowę, proszek, a pod pachą jeszcze dzierżyłam torbę. Na mój twarzy widniał szeroki uśmiech, bo mimo że opuszczałam swój dom to się cieszyłam. Byłam wolna.

— na Pokątnej zrób tylko najpotrzebniejsze zakupy. Wszystko, co potrzebujesz jest już w Hogwarcie. Charles o wszystko zadbał. — powiedział wujek, jako ostatni mnie żegnając krótkim przytulasem. Przysięgłabym, że zobaczyłam na jego twarzy mały uśmiech, co było rzadkością. — idź już bo Isolde zaraz mi się tu poryczy. — szepnął do mnie, puszczając oczko, a ja cicho zachichotałam. Weszłam żwawo do kominka, usypując trochę proszku na dłoń. Ostatnim uśmiechem pożegnałam swoją ukochaną rodzinę, a z moich ust wydobyły się trzy słowa. — na ulicę Pokątną.

***

Miejski szum mile muskał moje bębenki uszne, a widok tylu ludzi wcale nie sprawiał, że czułam się niekomfortowo. Tak brakowało mi integracji ze środowiskiem, że nie byłam w stanie pochłonąć się w tęsknocie, co skutkowało tym, że na mojej twarzy widniał szczery uśmiech. Moje czarne loki latały na każdą stronę przez lekki wiatr, co nie było zaskoczeniem, bo wiosenny chłód dawał o sobie znać. Sunęłam między ludzi przez ulice, zerkając na wszystko z dziecięcymi iskierkami w oczach. Pierwszy raz miałam wolną rękę do czegokolwiek i nie musiałam się nikogo pytać o zgodę, kiedy chciałam gdzieś wyjść bądź coś zrobić. Czułam się jakbym wyleciała ze złotej klatki i chociaż nie miałam za złe wujostwu za nadmierną opiekuńczość, to czasami ten fakt mnie dobijał. Teraz delektowałam się widokami, dźwiękami i zapachami. Wstąpiłam nawet do kilku sklepów by poczuć samą satysfakcję i ekscytację spowodowaną samodzielnymi zakupami. Już nawet bagaże w żadnym stopniu mnie nie dręczyły. Niepokoiło mnie tylko to, że na każdym możliwym kroku wywieszane były listy gończe śmierciożerców. Uświadomiłam sobie, że Czarny Pan nigdy nie przestanie szukać mojego ojca, ale ten zaginął, może nawet umarł, więc nie widziałam sensu w zagraniach tych psychopatów. Ci jednak dawali o sobie znać, przez co ludzie się bali. Ja jednak nie miałam powodów, by się bać, bo skoro przez tyle lat nie wiedzieli o moim istnieniu, teraz też się nie dowiedzą. Moje myśli przerwało gruchanie mojej sowy, jakoby przywracając mnie do rzeczywistości kiedy mój wzrok od kilku dobrych chwil był wbity w jeden z listów gończych. Ocknęłam się z amoku, tym samym przypominając sobie o pociągu, który odjeżdżał ze stacji. Wzięłam nogi za pas i ruszyłam do punktu mojej podróży.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 21 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Zapomniane przekleństwo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz